[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Postępujcie, jak wam kazano  odparł Wilhelm z Sonnacu.Biali rycerze przenieśli ciało do lektyki.Urodziwy rycerz skinął na Gwidona z Plessis.Mówił cicho, tak że najwyżej mógł go usłyszeć stojący w pobliżu wielki mistrz orazmarszałek Renald z Vichiers. Przeszkodziliście losowi, komturze  powiedział beznamiętnym głosem  użyczcie muteraz swojej głowy.Gwidon z Plessis zgiął kolano i dotknął abakusa ustami, wtedy biały rycerz pochylił się,podniósł komtura, szepnął mu rozkaz do ucha i pocałował go w usta.Potem orszak z lektykąoddalił się, nie skierował się jednak do miasta, lecz na wschód ku pustyni.Robert z Artois poświęcił lektyce niewiele uwagi, jego wzrok jak urzeczony zwróconybył na bramę miejską Mansury, która pozostała otwarta i także teraz jej nie zamknięto.Hrabianaglił do zdecydowanego ataku.Tymczasem przybyli do obozu dalsi hrabiowie Francji: Coucy, Brienne i Piotr z Bretanii.Wszyscy nalegali na Roberta, żeby czekał.*Abakus  buława wysokich rangą rycerzy zakonu templariuszy. Robert ustąpił, ale był wściekły. Dobrze, poddam się woli króla.Z taką gromadą tchórzy nikt nie zdobędzie Kairu!Wszyscy udawali, że nie dosłyszeli obrazliwych słów, wystąpił tylko młody Gwidon zPlessis, prawie równolatek hrabiego Artois. %7ładnemu parowi Francji nie wolno zarzucać nam, rycerzom Zwiątyni, tchórzostwa!Zmierzył królewskiego brata spojrzeniem pełnym szyderczej pogardy. Jeśli macie odwagę wziąć Mansurę szturmem, znajdziecie nas u swego boku, nie zasobą!Młodego zapaleńca już nic nie mogło wstrzymać. Komu w żyłach płynie rycerska krew, niech rusza za mną!  krzyknął Robert z Artois.Kair jest nasz!Był jak szalony, widzieli to wszyscy, ale nikt nie chciał zostać w tyle.Cała kawalkadaruszyła cwałem ze zdobytego dopiero co obozu ku miastu.Skrzydła wschodniej bramy staływciąż otworem. Jak się nazywa brama do raju?  ryknął ze śmiechem Robert do pędzącego obok niegokomtura i wskazał mieczem przed siebie. Bab al-Malik! Brama Królów!  odkrzyknął tamten i zaraz potem zastępychrześcijańskich jezdzców wdarły się do miasta, którego mieszkańcy uciekali w popłochu.Jeszcze bardziej niż ludność Mansury przestraszeni byliby mieszkańcy Kairu, gdyby nieto, że jakiś kusznik ustrzelił gołębia w locie; posypały się pióra i krew rozprysnęła welonemdrobnych kropelek.Gołąb, którego ktoś zdołał jeszcze wypuścić z zaatakowanego miasta,niósł skąpą wiadomość dla namiestnika Kairu Husama ibn abi Alego, jedynego pozostałegow Kairze wysokiego urzędnika, że na ulicach Mansury toczy się zażarta walka i należy sięobawiać najgorszego.Niech Allah obroni nas przed mieczami niewiernych!Robert z Artois i szturmujący wraz z nim miasto rycerze zdołali szybko przebić się wpobliże sułtańskiego pałacu; jedyną przeszkodę stanowili uciekający wraz ze swymdobytkiem mieszkańcy, jednak rycerze pogubili się w plątaninie uliczek.Przy hrabim Artoispozostali tylko panowie Coucy i Brienne.Do tego czasu pozbawieni dowództwa komendanci mameluków ochłonęli z szoku; ichnajzdolniejszy emir, Rukn ad-Din Bajbars, przejął inicjatywę i rzucił do walki dwie elitarnejednostki: bahrytów, których tak nazwano, bo ich kwatery leżały nad bahr, czyli rzeką, igamdarytów,  szambelanów , właściwą pałacową gwardię, którzy akurat przybyli z Kairu.Zostawili konie przed bramami i weszli do miasta pieszo.Zaczęła się straszliwa rzez, ponieważ okazało się, że dla chrześcijańskich rycerzy koniestały się nieszczęściem w wąskich uliczkach.Nie mogły zawrócić.Nim rycerze w ciężkichzbrojach zsiedli z koni bez pomocy pachołków, leżeli już na ziemi trafieni przeznieprzyjacielskich kuszników, którzy tymczasem obsadzili dachy.Rycerze i ich wierzchowce tarzali się po ziemi jak bezradny kłąb, padali ofiarą maczug i toporów.Nielicznym udało sięwyszarpnąć tarczę i miecz spod wierzgających koni i wspierając się nawzajem zdobyć jakiśdom oraz zabarykadować się w nim w nadziei, że nadejdzie na pomoc piechota.Wilhelm z Sonnacu, wielki mistrz templariuszy, patrzył z przerażeniem, jak kwiat jegozakonu rusza do szturmu za odważnym aż do szaleństwa hrabią Artois.Postanowił wbrewzdrowemu rozsądkowi, chcąc pomóc swoim rycerzom, ruszyć do miasta przez Bab al-Malik zpozostałą przy nim eskortą, lecz wtedy z bramy wypadł zataczając się zbroczony krwią Piotr zBretanii i z okropną raną na głowie runął prawie pod kopyta koni.Skrzydła bramy zatrzasnęłysię za nim.Rozwścieczony wielki mistrz próbował jeszcze temu przeszkodzić, ale strzała trafiła go woko i zrzuciła z konia.Brama została ostatecznie zaryglowana.Kto pozostał w mieście,znalazł się w pułapce, niezależnie od tego jak gwałtownie i bezsilnie Frankowie nacierali namury.Wilhelm z Salisbury pierwszy popadł w mieście w śmiertelne niebezpieczeństwo.Zebrałswoich Anglików, kazał im pozostać na koniach, jak długo konie zachowają, i na ich czeleruszył w dół ulicy, przypuszczając wściekły atak na straż przy bramie.Anglicy jednak dobramy nie dotarli.Załoga broniąca murów na widok tej rozpaczliwej próby przebicia sięzrzuciła na drogę najbliższą katapultę, nie zwracając uwagi na własnych ludzi.Belkikatapulty zamknęły wszystkim jezdzcom, którzy jeszcze trzymali się na koniach, dostęp dozaryglowanej bramy.Salisbury cudem uniknął zranienia, gdyż jego koń się spłoszył i wpanice zrzucił go głową naprzód.Anglik poleciał prosto w środek straży.Jak szalony ciął ikłuł każdego, kto mu stanął na drodze.Wreszcie oparł się plecami o bramę i spróbował sam,natężając swą niedzwiedzią siłę, podnieść dębowy rygiel, do czego potrzeba było zwykleczterech silnych mężczyzn.Byłoby mu się to udało, ale grad pocisków przygwozdził godosłownie do drewna.Pierwsze strzały wyrwał jeszcze z ciała, rycząc z gniewu i bólu, potemjednak trafiono go w szyję i zamilkł.Gdy zobaczyła to garstka jego ludzi, która dotąd przeżyła masakrę, ruszyła schodami namury i rzuciła się na strzelców.Choć zabijali mameluków dziesiątkami, wciąż nacierali nowi.Anglicy nie ustępowali.Bili się, póki ostatni z nich nie został zrzucony z korony murówprosto pod nogi krzyżowców.Wkrótce potem spadła odcięta głowa Wilhelma z Salisbury [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl