[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyrzeczenie pana starosty, że nie ruszy się z Zamościa,uspokoiło ją wprawdzie znacznie, chciała jednak poznać bliżej czło-wieka, który miał dziewczynę przeprowadzać.Rozmowa z Kmicicem uspokoiła ją zupełnie.Młodemu szlachcicowi patrzyła z siwych oczu taka szczerość iprawda, że niepodobna było o niej wątpić.Przyznał się od razu, że winnej zakochany i przeto do bałamuctwa nie ma ni chęci, ni głowy.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG431Wreszcie dał parol kawalerski, iż dziewczynę obroni przed wszelkąprzygodą, chybaby sam pierwej głową nałożył. Do pana Sapiehy ją odwiozę bezpiecznie, gdyż starosta powiadał,że nieprzyjaciel z Lublina ustąpił.Ale potem nie chcę nic o niej wie-dzieć.I nie dlatego, abym powolnych służb dla waszej książęcej mo-ści miał się wzdragać, bo dla wdowy po największym wojowniku ichwale całego narodu gotowem zawsze krew przelać.Ale że mamtam swoje ciężkie sprawy, z których nie wiem, czyli skórę całą wynio-sę. Nie chodzi też o nic więcej  odrzekła księżna  jeno byś ją dopana Sapieżyńskich rąk oddał, a pan wojewoda uczyni to dla mnie, iżdalszej nad nią opieki nie odmówi.Tu wyciągnęła mu rękę, którą on ze czcią największą ucałował; onazaś rzekła jemu na pożegnanie: Czuwaj, panie kawalerze, czuwaj! I tym się nie ubezpieczaj, żekraj od nieprzyjaciela wolny.Ostatnie słowa zastanowiły Kmicica, lecz nie miał czasu nad nimirozmyślać, bo wkrótce ułapił go pan starosta. Cóż, mości rycerzu  rzekł wesoło  największą ozdobę z Zamo-ścia mi wywozisz? Ale z wolą pańską  odpowiedział Kmicic. Pilnujże jej dobrze.Aakomy to specjał! Gotów ci ją kto odbić! A niech jeno popróbuje! O wa! Dałem parol kawalerski księżnejpani, a u mnie parol święta rzecz! No! na śmiech jeno mówię.Nie potrzebujesz się bać ani ostroż-ności nadzwyczajnych przedsiębrać. A taki poproszę jaśnie wielmożnego pana o jakowąś kolaskę za-mykaną i blachami opatrzoną. Dam ci i dwie.Ale przecież zaraz nie jedziesz? Bogać! Pilno mi! I tak tu za długo siedzę. To wypraw swoich Tatarów naprzód do Krasnegostawu.Ja zeswej strony pchnę gońca, aby tam obroki były dla nich gotowe, a tobieeskortę własną aż do Krasnegostawu dam.Nic cię tu spotkać złego niemoże, bo to kraj mój.Dam ci dobrych pachołków z niemieckiej dra-gonii, ludzi śmiałych i dróg świadomych.Zresztą, do Krasnegostawutrakt jak sierpem rzucił. A czemu to mam się sam ostawać? Abyś się z nami dłużej zabawił, miłym mi jesteś gościem i radbym waćpana choćby cały rok zatrzymać.A przy tym posłałem po sta-NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG432da do Perespy, może się jakowyś bachmacik dla waćpana wybierze,który cię w potrzebie nie zawiedzie, wierzaj!.Kmicic spojrzał bystro w oczy staroście, potem, jakby powziąwszynagłe postanowienie, rzekł: Dziękuję i ostaję, a Tatarów naprzód wyprawię.I poszedł zaraz wydać im rozkazy, a wziąwszy na stronę Akbaha-Ułana, tak mówił: Akbahu-Ułanie.Macie iść naprzód do Krasnegostawu, prostymtraktem, jakoby kto sierpem rzucił.Ja tu ostaję i w dzień po was ruszęmając starościńską eskortę.Słuchajże teraz, co ci powiem: oto mi doKrasnegostawu nie pójdziecie, jeno mi w pierwszych lasach niedalekoza Zamościem przypadnij tak, aby żywa dusza o was nie wiedziała; agdy wystrzał na gościńcu usłyszycie, to do mnie, bo mi tu chcą jakowąśnieszczerość wyrządzić. Twoja wola!  odrzekł Akbah-Ułan przykładając dłoń do czoła,ust i piersi. Przejrzałem cię, panie starosto!  rzekł do siebie Kmicic. WZamościu siostry się boisz, więc chcesz dziewczynę porwać i gdzieś wpobliżu osadzić, a ze mnie instrumentum swych żądz uczynić, a ktowie, czy i gardła nie wziąść.Czekajże! Trafiłeś na lepszego od się.Isam się we własny potrzask uchwycisz.Wieczorem porucznik Szurski zastukał do drzwi Kmicica.Oficertakże coś wiedział, czegoś się domyślał, a że Anusię miłował, wolałwięc, by odjechała, niż żeby w moc pana starosty wpadła.Jednakżemówić otwarcie nie śmiał, a może także nie miał pewności; dziwił sięwięc tylko, iż Kmicic zgodził się na wysłanie przodem Tatarów; zarę-czał, że drogi nie są tak bezpieczne, jako mówią, że wszędy włóczą siękupy zbrojne i do gwałtownych uczynków skore.Lecz pan Andrzej postanowił udawać, że niczego się nie domyśla. Co mnie może spotkać?  mówił  przecie pan starosta kałuskidaje mi własną eskortę! Ba! Niemców! Zali to niepewni ludzie? Tym psubratom nigdy ufać nie można.Bywało, że zmówiwszysię w drodze, do nieprzyjaciół zbiegali. Szwedów przecie nie ma z tej strony Wisły. Są, psiajuchy, w Lublinie! Nieprawda, że wyszli.Szczerzewaszmości radzę, nie wyprawiaj naprzód Tatarów, bo w większej kupiezawsze bezpieczniej.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG433 Szkoda, żeś mi waćpan wprzód tego nie mówił.Jeden mam językw gębie i raz danego rozkazu nie cofam.Jakoż nazajutrz Tatarzy ruszyli naprzód.Kmicic miał zaś jechaćpod wieczór, tak aby na pierwszy nocleg stanąć w Krasnymstawie.Tymczasem wręczono mu dwa listy do pana Sapiehy: jeden od księż-nej, drugi od pana starosty.Kmicic miał wielką ochotę otworzyć tenostatni, jednak nie śmiał, natomiast przejrzawszy go pod światło, prze-konał się, że w środku jest czysty papier.Odkrycie to upewniło go osta-tecznie, że i dziewczyna, i listy mają mu być w drodze odebrane.Tymczasem przyszło stado z Perespy i pan starosta obdarzył mło-dego rycerza nad podziw pięknym bachmacikiem, którego on zwdzięcznością przyjął myśląc sobie w duszy, że dalej na nim zajedzie,niż się pan starosta spodziewa.Myślał także o swoich Tatarach, którzyjuż musieli w lasach zapaść, i śmiech pusty go brał.Chwilami znówburzył się w duszy i obiecywał sobie dać panu staroście dobrą naukę.Nadszedł wreszcie czas obiadu, który upłynął bardzo posępnie.Anusia miała czerwone oczy; oficerowie milczeli głucho, jeden panstarosta był wesół i kazał dolewać w kielichy, które Kmicic spełniałjeden za drugim.Lecz gdy nadeszła pora odjazdu, niewiele osób żegna-ło odjeżdżających, gdyż pan starosta powyprawiał oficerów po służbie.Anusia padła do nóg księżnie i długo nie można jej było oderwać,sama zaś księżna miała w twarzy niepokój widoczny.Może i wyrzuca-ła sobie po cichu, iż pozwoliła na odjazd wiernej służki, wśród takichczasów, w których nietrudno było o przygodę.Lecz głośny płacz Mi-chała, który, trzymając pięści przy oczach, buczał jak żak szkolny,utwierdził dumną panią w przekonaniu, iż trzeba dalszym skutkommłodocianego afektu zapobiec.Wreszcie uspokajała się i tą nadzieją,że w rodzinie sapieżyńskiej znajdzie dziewczyna opiekę, bezpieczeń-stwo i wreszcie ową wielką fortunę mającą jej los na resztę życia za-bezpieczyć. Waścinej cnocie, męstwu i honorowi ją powierzam  rzekła razjeszcze księżna do Kmicica  a waćpan pamiętaj, iżeś mi zaprzysiągł,jako ją bez szwanku do pana Sapiehy odprowadzisz. Jako szkło będę wiózł, a w potrzebie pakułami obwinę, żem zaśparol dał, to chyba śmierć mi go dochować przeszkodzi  odrzekł ry-cerz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl