[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwierzęta zbiły się terazw ciasną gromadę, z głowami zwróconymi w środek ku sobie.60Poruszyły się całe masy piasku.Karawanę ogarnął mrok głębszy niżpoprzednio, a w tym mroku przelatywały obok jezdzców jakieśjeszcze ciemniejsze, niewyrazne przedmioty jakby olbrzymie ptakilub rozpędzone wraz z huraganem wielbłądy.Lęk ogarnął Arabów,którym zdawało się, że to są duchy zaginionych pod piaskamizwierząt i ludzi.Wśród huku i wycia wichru słychać było dziwnegłosy podobne do szlochania, to do śmiechu, to do wołania o pomoc.Lecz to były złudy.Karawanie groziło stokroć straszniejsze,rzeczywiste niebezpieczeństwo.Sudańczycy wiedzieli dobrze, że jeśliktóry z wielkich wirów tworzących się ustawić, nie w łonie huraganupochwyci ich w swe skręty, to postrąca jezdzców i porozpraszawielbłądy, a jeśli załamie się i zwali na nich, wówczas w mgnieniuoka usypie nad nimi olbrzymią piaszczystą mogiłę, w której będączekali, póki następny huragan nie odwieje ich kościotrupów.Stasiowi kręciło się w głowie, tchu brakło w piersiach i oślepiałgo piasek.Ale zdawało mu się chwilami, że słyszy płacz i wołanieNel, więc myślał tylko o niej.Korzystając z tego, że wielbłądy staływ zbitej kupie i że Idrys nie może na niego uważać, postanowiłprzelezć po cichu na wielbłąda dziewczynki, już nie dlatego, byuciekać, ale by jej dać pomoc i dodać odwagi.Zaledwie jednak wziąłnogi pod siebie i wyciągnął ręce chcąc schwycić za krawędzNelinego siodła, szarpnęła nim olbrzymia pięść Idrysa.Sudańczykporwał go jak piórko, położył przed sobą i począł go krępowaćpalmowym powrozem, a po związaniu mu rąk przewiesił go przezsiodło.Staś ścisnął zęby i opierał się, jak mógł, ale na próżno.Mającwyschłe gardło i zasypane usta, nie mógł i nie chciał przekonywaćIdrysa, że pragnął przyjść tylko z pomocą dziewczynce, nie zaśuciekać.Po chwili jednak czując, że się dusi, począł wołać zdławionymgłosem: Ratujcie małą bint!.ratujcie małą bint!Lecz Arabowie woleli myśleć o własnym życiu.Wieja uczyniłasię tak straszna, że ani nie mogli usiedzieć na wielbłądach, aniwielbłądy ustać na miejscu.Dwaj Beduini oraz Chamis i Gebhrzeskoczyli na ziemię, aby trzymać zwierzęta za postronkiprzywiązane do kantarów pod ich szczęką dolną.Idrys zepchnąwszyStasia w tył siodła uczynił to samo.Zwierzęta rozstawiały jaknajszerzej nogi, by oprzeć się wściekłej wichurze, ale brakło im sił, ikarawana, smagana żwirem, który zacinał jakby setkami biczów, i61piaskiem, który kłuł jak szpilkami, poczęła to powolniej, topośpieszniej kręcić się i cofać pod naporem.Chwilami wicherwyrywał doły pod jej nogami; to znów piasek i żwir, obijając się oboki wielbłądów, tworzyły w mgnieniu oka kopce sięgające do ichkolan i wyżej.W ten sposób płynęła godzina za godziną.Niebezpieczeństwo stawało się coraz straszliwsze.Idrys zrozumiałwreszcie, że jedynym zbawieniem będzie siąść na wielbłądy i lecieć zwichrem.Ale byłoby to wracać w stronę Fajumu, gdzie czekały nanich sądy egipskie i szubienica. Ha! trudno pomyślał Idrys. Huragan wstrzymał także ipogoń, a gdy ustanie, puścimy się znów na południe.I począł krzyczeć, by siadano na wielbłądy.A wtem zaszło coś, co zmieniło całkiem położenie.Oto nagle mroczne, prawie czarne chmury piasku prześwieciły sięsinawym światłem.Ciemność potem uczyniła się jeszcze głębsza, alejednocześnie wstał śpiący na wysokościach i zbudzony przez wichergrzmot i począł przewalać się między Pustynią Arabską i Libijską potężny, grozny, rzekłbyś: gniewny.Zdawało się, że z niebiosstaczają się góry i skały.Ogłuszający łoskot wzmagał , się, rósł,wstrząsał światem, jął obiegać cały widnokrąg miejscami wybuchałz siłą tak straszliwą, jakby spękane sklepienie niebieskie waliło się naziemię; potem znów toczył się z głuchym, ciągłym turkotem; znówwybuchał, znów łamał się, oślepiał błyskawicą, raził gromami, zniżałsię, podwyższał, huczał i trwał6.Wiatr ucichł jakby przerażony, a gdy po długim czasie gdzieś zniezmiernej oddali wrzeciądze niebios zatrzasnęły się za grzmotem,nastała martwa cisza.Lecz po chwili w tej ciszy rozległ się głos przewodnika: Bóg jest nad wichrem i burzą! Jesteśmy ocaleni!Ruszyli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]