[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Prosimy o potężną dostawę, dając przy tym zaopatrze­niowcom bardzo mało czasu - powiedział sucho.- Przygotowanie takiej dostawy powoduje, że i oni ponoszą koszty nie­mal natychmiast po przyjęciu zamówienia.Zrozumiałe jest, że w zamian za ryzyko, jakie ponoszą, żądają natychmiastowego dostarczenia twardej waluty.- A co z naszym ryzykiem? - zapytał Nga nieprzyjemnym głosem.- Zrobiłem wiele dla ciebie i dla Zhongnanhai, któ­rych reprezentujesz.Jeśli sprawy pójdą źle, międzynarodo­wa pozycja mojego banku może zostać nieodwracalnie znisz­czona.- Rozumiem to doskonale.Ale w zaistniałej sytuacji moi dostawcy nie zechcą, niestety, kredytować części kosztów ani nie pójdą na żadne inne ustępstwa.Tamten obruszył się.- Wybacz, Zhiu, ale to brzmi dla mnie jak opowiastki, któ­rymi częstuje się Organizację Wyzwolenia Palestyny.Jak mo­żesz oczekiwać z naszej strony, że.- Dosyć! - przerwał mu Kersik.- Rozumiem twoje rozgory­czenie, Nga.Zdaje się jednak, że nie mamy wyboru, a poza tym sam musisz przyznać, że nasze potrzeby są raczej trochę nietypowe.- Spojrzał na Luana.- Co o tym sądzisz?Tajlandczyk przez chwilę wahał się, po czym nagle wzru­szył masywnymi ramionami.- Tak jak jestem przywiązany do swoich pieniędzy, tak też nigdy nie żałuję raz poniesionych kosztów.Poza tym, jeśli już podjąłem decyzję o pożegnaniu się z jakąś kwotą, nie zależy mi, czy pożegnanie to nastąpi trochę wcześniej, czy trochę póź­niej.Proponuję więc, żebyśmy nie roztrząsali już tego, czego nie możemy zmienić, a przystąpili do ważniejszych spraw, przede wszystkim do planowania.Tak skoncentrowaliśmy się na Sandakanie i na tym, co nastąpi później, że żaden z nas nie powiedział słowa o miejscach przechowywania danych w Sta­nach Zjednoczonych.A przecież to one stanowią klucz do na­szego sukcesu i są przynajmniej tak dobrze strzeżone jak.W tej chwili - zaskakując obradujących - otworzyły się drzwi prowadzące do spichrza.Zaraz jednak skupili uwagę na Kiangu, ponieważ to jeden z jego piratów pojawił się w progu.Powiedział coś do niego chrapliwym szeptem, po czym natych­miast wycofał się, zostawiając nie domknięte drzwi.Xiang z miejsca ruszył za nim.Po drodze odwrócił się jesz­cze i popatrzył prosto na Tajlandczyka.- Amerykanin otworzył oczy - oznajmił.W pomieszczeniu zapadła cisza.Luan popatrzył po zgromadzonych, uśmiechając się nie­znacznie.- Wybaczcie mi, bracia - powiedział, podnosząc się z krze­sła.- Muszę iść do pracy.Podążył za Xiangiem do spichrza.Zniknął za progiem, a pchnięte mocno drzwi zamknęły się za nim z głośnym trzas­kiem.12POŁUDNIOWY KALIMANTAN, INDONEZJA22 WRZEŚNIA 2000Kiedy Blackburn odzyskał świadomość, był zdezorientowa­ny, skąpany w pocie i przed oczami latały mu mroczki.Miał ociężałe, spuchnięte powieki, a ciało piekło go i bolało w dzie­siątkach miejsc.“Gdzie jestem?” - to pierwsze pytanie, które przyszło mu do głowy.Dlaczego nie mogę poruszać rękami? - zastanawiał się.Po chwili zdał sobie sprawę, że siedzi na krześle.że opadł na twarde krzesło z prostym oparciem.Szarpnął się, żeby wstać.Zbyt szybko.Poczuł zawroty głowy i natychmiast skur­czył się mu żołądek.Próbował powstrzymać nudności, ale smak wymiocin coraz bardziej wypełniał mu gardło.Walczył ze sobą jeszcze przez kilka sekund, aż w końcu atak zaczął ustępować.Zacisnął pulsujące powieki i raz za razem wciągał głęboko powietrze.No, już dobrze.W porządku.Spróbuj jeszcze raz.Tylko wol­niej.- pomyślał.Kilkakrotnie zakręcił głową, żeby rozluźnić napięte mięśnie szyi, po czym uniósł ją bardzo powoli o cal czy dwa i znów otworzył oczy.Lepiej.Mrugając szybko, przyjrzał się sobie.Jego koszula była zakrwawiona i rozdarta.Czyżby został postrzelony? Nie, raczej nie.Fatalnie upadł na klatce schodo­wej w hotelu.A potem ten żelazny pazur, czy cokolwiek to było, zatopił się w jego ramieniu.Próbował go wyrwać i wtedy ktoś lub coś go uderzyło.A jeszcze później.?Co się stało później?Max raz jeszcze głęboko odetchnął.No dalej, co się stało? Nie pamiętał niczego oprócz kilku krótkich, ulotnych przebły­sków i pomyślał, że na skutek uderzenia w głowę albo upadku ze schodów musiał doznać wstrząśnienia mózgu.Długie okre­sy utraty przytomności przeplatały się z chwilami, kiedy to na poły odzyskiwał świadomość i chaotycznie docierały do niego strzępy rzeczywistości.Leżał w ciężarówce.w ciężarówce dostawczej zaparkowa­nej na tyłach hotelu.To właśnie tam, w bagażowej części wozu, po raz pierwszy skuto go kajdankami.A potem rzucono obok jakiegoś ciała.Prawdopodobnie były to zwłoki prawdziwego kierowcy.Z mężczyzny zdarto służbowy uniform i zostawiono w kałuży krwi i gęstych wydzielin wypływających z jego ucha.Max pamiętał, że leżał tam obok nagiego trupa, na przesiąk­niętych zakrzepniętą krwią prześcieradłach.i to było wszyst­ko.Nie miał pojęcia, jak długo trzymano go w ciężarówce ani dokąd zabrano go później.Niemal zupełnie stracił poczucie czasu.Jak przez mgłę przypominał sobie, że wyciągnięto go z samochodu, przeniesiono niedaleko i w końcu rzucono pleca­mi na podłogę.Później przez długi czas nic się nie działo.Znajdował się w niewielkim, zamkniętym pomieszczeniu i resztką świado­mości odnotowywał monotonne kołysanie oraz następujące po sobie zapadanie się i wznoszenie.A potem owiał go silny, orzeź­wiający wiatr.Słona bryza.Nagle zdał sobie sprawę, że jest na pokładzie jakiegoś jachtu, że przewożą go dokądś jachtem.Ponownie stracił przytomność i po jakimś czasie obudził się w jeszcze innym miejscu.Czy jechał kolejną ciężarówką? Czy płynął następnym jachtem? Nie było dobrze - tej części nie­mal zupełnie nie pamiętał.Nie pamiętał nic oprócz tego, że w pewnej chwili przeniesiono go do miejsca, w którym - jak przypuszczał - przebywał obecnie.Przypominający spichrz bu­dynek z dachem z liści palmowych był przestronny, mroczny i okropnie duszny.Umieszczone pod ścianą schody prowadziły na strych.Blackburn siedział na krześle z rękoma przykuty­mi do poręczy standardowymi policyjnymi kajdankami.A przecież pilnujący go ludzie z pewnością nie byli policjan­tami.Rozpoznał kilku członków grupy, która zaatakowała go przed hotelem, w tym również olbrzyma, którego po raz pierw­szy zobaczył w ciężarówce i który wyrósł mu za plecami, otwo­rzywszy drzwi dla personelu hotelowego.Powoli przychodził do siebie.Z każdym powrotem świado­mości przypominał sobie coraz więcej.Skrawki wspomnień układały się powoli w logiczną całość i wkrótce potrafił już precyzyjnie określić swoje trudne położenie.Tutaj, w tym spichrzu, odbywało się przesłuchanie.Pytania zadawał przede wszystkim ten, który wyglądał na przywódcę bandytów - miał na imię Lun.Pytał go i bił mocno, jeśli Blackburn odmawiał odpowiedzi.Ale to wcale nie było najgorsze.Przynajmniej na razie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl