[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale nie to jest najważniejsze.Mam ci coś innego do powiedzenia.Zarządzać plantacją możesz ty i właśnie ty możesz ją uratować.Musisz tylko na to być zdecydowana i nie pozwolić, by stało się inaczej.Musisz przejąć pozycję brata bez względu na to, jakie wywoła to zaskoczenie, głosy protestu czy plotki.Nie słuchaj tego.Wasza ziemia jest dzisiaj taka sama, jak wczoraj, gdy żył jeszcze brat.Nic się nie zmieniło.Musisz zająć jego miejsce.Jeśli tego nie uczynisz, stracicie ziemię, a rodzina będzie zgubiona.Zostaniecie wszystkie z niewielką pensją, skazane na połowę, a może nawet mniej tego, co życie może wam ofiarować.Zapamiętaj więc: Nie podejmuj żadnej decyzji, zanim nie usłyszysz mojej rady.Niech moje wizyty tutaj napełnią cię odwagą, jeśli kiedykolwiek będziesz się wahać.Ty musisz wziąć wasze przyszłe życie w swoje ręce.Ty, gdyż twój brat nie żyje.Patrząc na nią widziałem, że słyszała każde słowo z tego, co jej powiedziałem.Chciała mi zadać masę pytań, ale nie protestowała, kiedy oznajmiłem, że nie mam już czasu.Używałem wszystkich swoich zdolności, aby tak szybko zostawić ją samą, żeby wyglądało na to, że po prostu zniknąłem.Z ogrodu widziałem jeszcze jej twarz w blasku świec.Widziałem, jak szukała mnie w ciemności, obracając się wokoło.Zobaczyłem też, jak przeżegnała się i weszła do środka, do sióstr.Wampir uśmiechnął się.- Tak jak przewidziałem, nikt w sąsiedztwie nie przejął się zjawą, która ukazać się miała Babette Freniere, ale już w pierwszych dniach żałoby wybuchł skandal, gdy stało się jasne, że to ona będzie samodzielnie prowadzić sprawy plantacji.Tymczasem świetnie sobie radziła.Udało się jej zgromadzić olbrzymi posag dla młodszej siostry, a i sama wyszła za mąż następnego roku.W Pointę du Lac, Lestat i ja prawie wcale ze sobą nie rozmawialiśmy.- Nadal pan tam mieszkał?- Tak.Nie byłem jeszcze pewien, czy powiedział mi wszystko, co chciałem wiedzieć.Nadal też musiałem udawać.Moja siostra, na przykład, wychodziła za mąż pod moją nieobecność, kiedy leżałem złożony dreszczami malarycznymi.Coś podobnego przydarzyło mi się także, gdy w biały dzień chowano moją matkę.W tym czasie Lestat i ja siadywaliśmy do obiadu każdej nocy ze starszym panem, imitując odgłosy kolacji, słuchając z rozbawieniem, jak kazał nam zjadać wszystko z naszych talerzy i nie popijać zbyt szybko winem.Moją siostrę i jej męża przyjmowałem podczas niezliczonych okropnych migren w swojej całkowicie zaciemnionej sypialni, z kołdrą pod brodą, tłumacząc się bólem, jaki sprawia mi światło.Powierzałem im wtedy duże sumy, aby inwestowali je dla nas wszystkich.Całe szczęście, jej mąż był skończonym idiotą, nieszkodliwym, ale idiotą, typowym produktem czterech pokoleń małżeństw pomiędzy kuzynami.Ale chociaż wszystko szło dość gładko, zaczęliśmy mieć pewne problemy z niewolnikami.Znaleźli się wśród nich podejrzliwi, a jak zauważyłem, Lestat nadal zabijał każdego, kogo tylko obrał sobie za ofiarę.Ciągle więc rozchodziły się pogłoski o tajemniczych zgonach i morderstwach w tej części wybrzeża.Główne podejrzenia skierowano na nas.Podsłuchałem to któregoś wieczoru, gdy włóczyłem się niczym cień między chatami czarnych.Pozwól mi jednak najpierw wyjaśnić pewne szczegóły dotyczące charakteru tych niewolników.Działo się to około 1795 roku.Mieszkaliśmy z Lestatem na plantacji już od czterech lat.Inwestowałem pieniądze, które on zdobywał, powiększając obszar naszej ziemi, nabywając mieszkania i domy w mieście, które później wynajmowałem.Sama praca na plantacji nie przynosiła wiele zysku.Była raczej przykrywką dla naszej działalności niż prawdziwą inwestycją.Mówię „naszej”, ale to nieprawda.Nigdy nie przepisałem niczego na Lestata, a -jak zapewne zdajesz sobie sprawę -byłem wtedy w świetle prawa nadal żywy.Ale w 1795 niewolnicy nie byli wcale tacy, jak to się ich przedstawia w filmach i powieściach o Południu.Wcale nie byli łagodnymi ludźmi o brązowej skórze, w szarych łachmanach, mówiącymi dialektem języka angielskiego.Byli Afrykańczykami lub pochodzili z wysp mórz południowych, niektórzy przybyli tu z Santo Domingo.Byli czarni jak węgiel i całkowicie tutaj obcy.Rozmawiali między sobą w swoich afrykańskich językach albo we francuskim patois.Kiedy śpiewali, śpiewali pieśni ze swych krajów, które unosząc się nad polami tworzyły atmosferę egzotyczną i dziwną i zawsze mnie przerażały, nawet wtedy, gdy jeszcze żyłem jako zwykły człowiek.Byli przesądni i mieli własne tajemnice i tradycje.Krótko mówiąc, wtedy jeszcze ich nie pozbawiono afrykańskiego pochodzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]