[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwiazda zastała Hardina na południowy wschód od wyspy Halul.Ciągle poszukiwał schronienia dla jachtu i dla siebie.Był zupełnie wyczerpany, oczy mu wpadły.Nocny wiatr zamienił się w lekką bryzę.Łabędź znajdował się na otwartej przestrzeni, pustej, oddalonej od następnego skupiska wieżyc i platform.Wystawił spinakera, żagiel natychmiast wydął się jak balon.Płynął niemal bezszelestnie na północny zachód kołysany łagodną falą.Hardin usłyszał helikoptery.Były daleko.Przycichły, poleciały gdzie indziej.Dotarły odgłosy następnych, przeleciały.Na wschodzie niebo zaczęło jaśnieć.Przed wzejściem słońca było zupełnie perłowo.Za pół godziny Łabędź będzie bardzo widoczny.Wybuchła krwawa pochodnia gazowa na którejś z platform na horyzoncie, ale w porannym świetle bardziej odcinał się dym niż ogień.Hardin zaklął pod nosem.Myślał, że tu już nie ma żadnych instalacji, a tymczasem w odległości mili zobaczył pojedynczą wieżę.Musi ściągnąć spinakera, żeby go nie zauważyli.Wyszedł na dziób, sięgał już po linkę, kiedy dotarło do niego, że ta wieża wygląda jakoś inaczej.Po pierwsze była nie oświetlona.Po drugie nie kręciły się pod nią żadne tendry, nie było żadnych odgłosów wiercenia czy pompowania.Podniósł do oczu lornetkę i przyglądał się uważnie.Coś sobie przypominał.Ta wieża kojarzyła się z czymś.Ustawił jacht pod wiatr.Spinaker obwisł.Zabezpieczył go tak, aby się nagle nie wydął, i zszedł na dół zajrzeć do locji.Przeleciał strony dotyczące wyspy Halul, niezbyt zresztą świadomy, czego szuka, niemniej coraz bardziej przekonany, że zna cenną informację, której chwilowo nie może sobie przypomnieć.Zapadłe, podpuchnięte, klejące się ze zmęczenia oczy z trudem wyłapywały pojedyncze słowa."Dżazirat Halul.Wielka Perłowa Ławica.Śledzenie radarowe.Światło ostrzegawcze.Rafa.stłoczenie fal pływów.tor.UWAGA!.Światła.SYGNAŁ MGŁOWY.Przeszkody.Kotwicowisko.pławy podejściowe".Wrócił parę kartek czując, że to, czego szuka, już było."UWAGA! OSTRZEŻENIA.pola naftowe".Znalazł! Płycizna."Ławica o średniej głębokości.W najpłytszym miejscu tej ławicy stoi porzucona i nie oświetlona trzydziestometrowej wysokości wieża wiertnicza".Popłynął z wiatrem, wypełnił spinakera i skierował Łabędzia ku odległej wieży.Następnie, zapominając o zmęczeniu, zbiegł na dół i przyniósł na pokład dwie długie nylonowe liny.Jeden zwój pozostawił na rufie, drugi na dziobie.Wieża była coraz bliżej.Pierwsze promyki słońca już ozłociły jej czubek.Hardin szybko zdjął spinakera i uruchomił silnik.Wieża znajdowała się teraz w odległości około stu metrów.Starannie ją zlustrował przez lornetkę.Była w istocie opuszczona, zniszczona, pusta, miała w sobie coś z minionej epoki, była wspomnieniem dziewiętnastego wieku, podobnie jak stare kominy opuszczonych pieców hutniczych w pobliżu wyeksploatowanych kopalni cyny w Kornwalii, które mu pokazała Adżaratu podczas którejś z wycieczek.W rzeczywistości wieża nie miała nawet dziesięciu lat, ale otaczała ją aura miejsca, do którego już nigdy nie zamierzał wrócić człowiek.Rdza przeżerała żelazne belki wiązań, a opłynięcie całej instalacji ujawniło, iż wszystko, co mogło mieć jakąkolwiek wartość - łącznie z rozprzami - zostało zabrane.Stała więc tylko goła wieżyca -wydłużona piramida - na czterech masywnych nogach zakotwiczonych w dnie zatoki; sterczała dwadzieścia metrów nad wodą zupełnie zgrabna konstrukcja, tym zgrabniejsza, im bliżej szczytu.Trudno było przewidzieć, co kryło się pod ropnym szlamem pomiędzy czterema nogami.Hardin bez problemu wpłynął w głęboki cień za jedną z nóg, bosakiem wymacując drogę.Na nodze było wiele knag i wyszczerbionych metalowych uchwytów.Do jednego z nich umocował koniec linki, lecz pozwolił jachtowi płynąć dalej po przekątnej kwadratu podstawy wieży.Odległość nóg po przekątnej wynosiła trzydzieści parę metrów, o ponad dwadzieścia metrów więcej niż długość Łabędzia.Wypuścił te dwadzieścia metrów, a gdy jacht dziobem niemal dotykał drugiej nogi, założył cumę rufową na pachołki, po czym pobiegł do przodu, aby założyć cumę dziobową.Wypuścił trzy metry, założył linkę na pachołki, następnie wrócił na rufę i ściągnął zbędne trzy metry cumy.Łabędź kołysał się między nogami, na których nieco ponad metr nad wodą widniały znaki poziomu zatoki przy przypływie.Wiążąc linki cumownicze uwzględnił ten fakt pozostawiając pewien luz.Między czubkiem masztu a poprzecznym żelaznym belkowaniem podstawy wieży pozostawały prawie dwa metry.Nad tą zawieszoną wysoko nad wodą podstawą wieża wznosiła się jeszcze paręnaście metrów.Blisko szczytu krzyżowały się dwa dźwigary, na których w swoim czasie wspierały się i były podwieszone urządzenia wiertnicze.W ćwiartkach utworzonych przez dźwigary widać było błękit poranku, a na same dźwigary i żelazne belki konstrukcji padały złotawe promyki słońca.Wkrótce potem słońce wzeszło nad horyzont, ostrzegając jasnością, że tego dnia jachtu nie skryje ani mgła, ani chmura piaskowa, ani bryzg.Zaniepokojony tym zmobilizował siły, o których istnieniu nawet nie miał pojęcia, i napompował gumową tratwę, a następnie odwiosłował na niej parędziesiąt metrów.Z przykrością stwierdził, że z tej odległości Łabędź jest wyraźnie widoczny: jasny kadłub wyłaniał się z cienia jak duch.Biała zjawa podnosiła się i opadała na fali, chromowane okucia odbijały światło jak lustra.Usłyszał pomruk nadlatującego samolotu.Zaczął szaleńczo wiosłować.Coraz głośniej słychać było odgłos silnika.Szybciej już nie mógł poruszać wiosłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]