[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zrobi to mięso i upiecze gęś -uzupełniłam.- Nie wiem, czy zestaw jest idealny, ale za to na pewno oryginalniei egzotycznie.Duńczycy pomyślą, że u nas taki zwyczaj, a nasi rzucą się naśledzie i nic więcej nie zauważą.Masz rację, pchaj te rolmopsy.- Kiedy ja ichnie umiem zrobić! Chyba, że mi pomożesz.? Kupię śledzie, oczyszczę, wymoczę ipotem razem zrobimy.One mogą postać? - Oczywiście, że mogą.Czy to zdąży dojść?Nie spytałam jej, kiedy ta uroczystość.- Za trzy tygodnie.Mamy mało czasu.Jutro kupię śledzie.Mimo różnych szlachetnych cech charakteru na propozycjępomocy przy czyszczeniu śledzi jakoś się nie zdobyłam.Uzgodniłam z nią tylkotermin produkcji smakołyków, przyjąwszy czas moczenia na czterdzieści osiemgodzin, z czego połowę w wodzie, a połowę w mleku, po czym zajęłam sięuzupełnieniem listy znajomych, bo przypomniałam sobie kilka przeoczonych osób.Pięć dni później w ogonku na Poczcie Głównej stanął jeden z przyjaciół Zosi,niejaki pan Sokołowski.Od siebie pan Sokołowski wysyłał do Szwecji pojedyncząpaczuszkę, zawierającą pół kilograma czekoladek, Zosia zatem wykorzystała okazjęi podrzuciła mu również rolmopsy.Rolmopsów było równe siedem kilo.Po głębokimnamyśle obie z Zosią zgodnie wyliczyłyśmy, że dopiero ta ilość zaoszczędziAlicji straszliwej rozterki.Gdyby ich było mniej, jedno z dwojga: albozeżarłaby wszystko sama, nie pozostawiając nic dla gości, albo stałaby sięofiarą nadludzkiego samozaparcia i piekielnych katuszy.Siedmiu kilo w takkrótkim czasie sama pożreć nie zdoła, na próbowanie może sobie pozwolić ijeszcze goście będą mieli co jeść.Siedem kilo śledzi w metalowej puszcestanowiło ciężar nie dla kobiety, wobec czego został nim obarczony panSokołowski, który był niewątpliwie mężczyzną i któremu powinno być przecieżwszystko jedno, czy wysyła jedną paczkę, czy dwie.Nieszczęśliwym przypadkiemakurat tego dnia pan Sokołowski miał dzikiego pecha.Wysiadło mu koło wsamochodzie, w zapasowym popsuł się wentyl, zostawił w warsztaciewulkanizacyjnym pojazd i żonę, z którą umówił się, gdzie ma potem czekać, a sampopędził do dentysty.Następnie odebrał od Zosi rolmopsy, niepojętym sposobemrozminął się z żoną, ruszył przez miasto różnymi środkami lokomocji, nie mógłzłapać taksówki, spóźnił się do pralni, nie zdążył odebrać zegarka z naprawy,część trasy przemierzył galopem i kiedy wreszcie dotarł do kolejki na PoczcieGłównej i postawił na podłodze piastowaną w objęciach paczuszkę, poczułwyraźnie, że budzi się w nim serdeczna niechęć do marynatów.Dwie osoby przedpanem Sokołowskim stał młody człowiek z wielką paką w rękach.Swoboda, z jakąmłody człowiek operował swoją przesyłką, wskazywała, iż paka, jak na swojerozmiary, jest zdumiewająco lekka.Uczulony na wagę rozmaitych przedmiotów,ugięty pod ciężarem rolmopsów, opływający potem, przeklinający w żywe kamienieZosię, Alicję, śledzie i w ogóle tego, kto wymyślił pocztę, pan Sokołowskizwrócił uwagę na szczęśliwego osobnika i zawistnie zaciekawił się zawartościąpakunku.W trakcie clenia i pakowania okazało się, iż ową zawartość stanowipuchowa, adamaszkowa kołderka, rozmiarów mniejszych niż normatywne.PanSokołowski podejrzał na deklaracji celnej młodego człowieka, że jest to kołderkadla dziecka i pożałował, że Alicja nie ma dziecka, bo wtedy może nie spraszałabygości.Kołderka została zważona, oclona, opakowana i wrzucona do wózka, a młodyczłowiek znikł z horyzontu, nie zapisawszy się w niczyjej pamięci.Zaraz potemnadeszła kolej rolmopsów, których opakowanie wzbudziło lekkie wątpliwości.- Czyta puszka jest zamknięta hermetycznie? - spytała nieufnie celniczka.- Tak,oczywiście - odparł stanowczo pan Sokołowski, który na myśl, że miałby wracać ztym balastem do Zosi, gotów był nawet przysięgać, iż stanowi litą całość zkuloodpornej stali.- Jeśli pani sobie życzy, to dla świętego spokoju mogę jąjeszcze okręcić parę razy sznurkiem - dodał pośpiesznie.- Niech pan okręci -zgodziła się celniczka i pozostawiła go własnemu losowi, z doświadczeniawiedząc, iż troska nadawców o całość przesyłek przewyższa wszystko, na comogliby się zdobyć najbardziej sumienni pracownicy poczt.Siedem kilo rolmopsówzostało okręcone sznurkiem, zapakowane w papier, zawiązane ponownie,ostemplowane i wrzucone do wózka.Rzecz miała miejsce wieczorem, tuż przedzamknięciem działu paczek zagranicznych, ostatnia partia przesyłek pozostałazatem w przechowalni, z przeznaczeniem wyekspediowania dalej nazajutrz oporanku.Między wieczorem a porankiem istniała jednakże noc.Rolmopsy,pierwotnie ulokowane na dnie wózka, w przechowalni znalazły się na samymwierzchu całego stosu paczek.Rzucone dość niedbale, uderzyły bokiem o drewnianąskrzyneczkę z wysokoprocentowym alkoholem.Ściśle biorąc, nie tyle zostałyrzucone, ile na skutek ciężaru wymsknęły się z rąk pracownika poczty.Alkoholnie poniósł żadnej szkody, puszka ze śledziami natomiast doznała niejakiegowstrząsu i wieczko, wbrew zapewnieniom pana Sokołowskiego nie stanowiącemonolitu z całością, częściowo wyskoczyło.Nie całkowicie, jedną stronązaledwie, ale dostatecznie, żeby wytworzyła się szparka.Kierowniczka działuprzesyłek zagranicznych weszła rano do przechowalni razem z konwojentem iobydwoje natychmiast poczuli jakąś dziwną woń.Woń, ostra i nawet jakbyapetyczna, wydała im się znajoma.Jak na komendę, obydwoje równocześniepociągnęli nosami.- Coś śmierdzi - zauważył ostrzegawczo konwojent.- Bożejedyny - powiedziała kierowniczka blednąc.- Rozbiło się coś czy co? Co ciludzie wysyłają?! Z żywym niepokojem przyjrzała się kupie paczek i ujrzała rzeczstraszliwą.Z jednej paczki coś ciekło.Kilka pakunków pod nią wyraźnie zmokło,a wszystko razem śmierdziało ostro, apetycznie i przenikliwie.- Śledzie, niechskonam! - zawyrokował konwojent tonem zdumienia.W mgnieniu oka w całym dzialezapanowało okropne zdenerwowanie.Zniszczenie jednej paczki, to byłaby jeszczedrobnostka.Jedno odszkodowanie, jeden człowiek do przepraszania, nic takiego,może się zdarzyć.Ale tu nastąpił jakiś kataklizm, jakiś potop, Niaga-ra! Wpierwszej chwili wydawało się, że nieodwracalnemu zniszczeniu uległy wszystkiepaczki, jeśli bowiem nawet nie zamokły, to w każdym razie przeszły wonią nie doprzyjęcia i nie do wywietrzenia! Mogły znajdować się w nich cenne tekstylia,kosztowne artykuły spożywcze, diabli wiedzą, co jeszcze.Przypuszczalnawysokość odszkodowania sparaliżowała przerażeniem umysły personelu.Oderwawszyod zwykłych zajęć jeszcze dwie pracownice, płacząc niemal ze zdenerwowania iwściekłości, urozmaiconymi słowy przeklinając tych idiotycznych nadawców,kierowniczka działu rozpoczęła przegląd zniszczeń.Po godzinie ciężkiej pracyuspokoiła się nieco, wyszło bowiem na jaw, że część transportu da się uratować,odszkodowanie za resztę zaś nie grozi poczcie bankructwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl