[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle tknęło go podejrzenie.- Philip?- Jestem na nasłuchu.- Chciałem spytać, czy ty może.wiesz coś o źródle tego warunkowania psychicznego?- Ja? Przecież to ty jesteś w dole, nie ja.- Owszem, dlatego pytam.Może znów chciałeś na swój sposób zwiększyć prawdopodobieństwo powodzenia akcji?- Nie rozumiem, mów jaśniej.- Nie miałeś nic wspólnego z tym warunkowaniem? wypalił wprost.Przez chwilę w słuchawkach dzwoniła cisza.- Tobie chyba na stałe coś się przestawiło, Walt.Przecież nie znamy takich sposobów sterowania.Więc gdybym nawet chciał.- Dobrze, już dobrze.Tak tylko mi się powiedziało.Obu nas uczono, że cel jest najważniejszy.Wykonawcy mogą zużywać się jak części zamienne.- Walt - głos Philipa zdradzał napięcie - skoncentruj uwagę.Od tego zależy twoje i nasze bezpieczeństwo.- Tak jest, szefie.Wchodzę do pierwszej z brzegu kopuły.Wygląda jak standardowy barak księżycowy, chociaż coś tu jest pokręcone.Czuł teraz energię i chęć działania, rozpierała go wesołość.Starał się powściągać emocje, obawiając się ponownego ich wzmocnienia przez nieznany czynnik.Przez co? A może - przez kogo? To zaczyna być naprawdę interesujące - pomyślał, podchodząc do doskonale symetrycznej czaszy.Obrys drzwi ginął pod piaszczystą zaspą.Nie chciało mu się iść po narzędzia - kopał szerokimi rzutami ramion, z nadspodziewaną łatwością odgarniając góry pylistego piachu.Wreszcie natrafił na twarde podłoże: droga prowadząca do wejścia.W porządku, tylko co jest za tymi drzwiami?Obmacał je dokładnie, wielokrotnie dotykał miejsc, w których powinny znajdować się płytki kontaktowe.Magnetyczna przekładnia także nie dała wiele - albo mechanizm stanowił kupę złomu, albo też nie było go wcale.Na koniec zaczął szarpać je przyssawką - i to dopiero dało rezultat.Pociągnął, potem pchnął i wtedy ze skrzypiącym blaszanym jękiem ustąpiły, otwierając przejście.Nie mógł opanować odruchu rozczarowania.Zwyczajne, typowe wnętrze: śluza, dalej magazyn, pomieszczenia mieszkalne.- A co, czego żeś się spodziewał? mamrotał, zły.- Neonowych płynów pulsujących w świetlistych baniach, mięsistowodów obrzmiałych ciekłym helem czy neurotronicznego gąszczu sztucznego supermózgu? A może podskakujących na przywitanie nibyludków gwiazdoskoczków?Otwierał kolejne kopuły, wszędzie znajdując to samo: warsztaty, składy, pomieszczenia rekreacyjne, inkubatory hodowlane, mniej lub bardziej przytulnie urządzone kabiny mieszkalne.Brakowało w nich tylko.ludzi.- Skończ tę zabawę - Philip także miał dosyć - resztę pozostawimy automatom.Obwąchają każdy kąt i sporządzą ewidencję dokładniej od ciebie.- Może to dziwne, ale tym razem zgadzam się.Wracam do sondy.Tylko.Zaraz.Tam coś leży.- przez chwilę szukał słowa - nietypowego.- Przekaż obraz.- To chyba.książka.I do tego pełna ręcznie stawianych znaków.- Daj nam pełen obraz.To jest.pismo!- Rzeczywiście.To samo chciałem powiedzieć.Spróbuję przeczytać: n-o-t-a-t-n-i-k.Notatnik!- Weź go ze sobą, w życiu nie widziałem oryginału ręcznego pisma.Zastosuj wzmocnione odkażanie, licho wie, co wygubiło tych ludzi.- Zaraz.- Walt nastawił czytnik końcówki komputera i otworzył pierwszą stronicę.- Zobaczymy najpierw, czy warto ciągnąć to ze sobą na górę.- Niech stracę, przyjmuję - powiedział Philip z uśmiechem.8 czerwca.Ja może od razu zacznę od tego, po co to wszystko.Rozumie się, ta pisanina.Bo to też podobno trzeba powiedzieć.Ano, mój kumpel z Yorku, Tom Kiddy, przeczytał kiedyś ogłoszenie i napisał pamiętnik.Rozumie się, na ten konkurs dla astrobotników.Potem wydali to w takiej książce z błyszczącymi okładkami, a pisanie Toma, kurczę, było na samym początku! No i zgarnął, rozumie się, parę kawałków, mówił że trzy, ale jak znam starego Toma, to musiało być ze sześć.Kto zna Toma, może zaświadczyć.No i ten Tom, mój kumpel, mówi kiedyś do mnie: popróbuj.Tylko pamiętaj, wal tak jak mówisz, bez ozdobników i gazetowych nujansów.Dopiero za to dają nagrody! No to smaruję, choć w Poradniku Listowym to często gęsto całkiem inaczej napisane stoi.A ja to nie żebym leciał od razu na forsę.Premię dostałem, rozumie się, i jakoś da się żyć.Zawsze przyda się więcej, ale i to obleci.Bo ja, tak na dygresji, to zawsze mówię, że radykalnie rozwiązanie problemu leży w podniesieniu wynagrodzeń, może być dwukrotnie.Wtedy to i Przewodniczący będzie zadowolony, bo mu nie będą szemrać, a my, ciężko pracujący astrobotnicy galaktyczni, to szkoda gadać!Ale żebym tak leciał na forsę, to nie.Książkę można pokazywać, że to ja sam napisałem.I okazja do małego spotkania i paru piwek, jak znalazł.Więc ja nazywam się Kenelm Miller, a na co dzień Ken, lat 37, żonaty, dziecko w drodze, kwalifikowany astrobotnik galaktyczny, specjalista pneumohydraulik, a jak ładnie poproszą, to i inne rzeczy zrobię.Od dwóch lat na planecie X-KL-139-P-1, zatrudniony w placówce eksploatacyjno-badawczej Meghan.Chyba już do.- Walt! Słyszysz mnie?! Przerwij transmisję! nienaturalnie wysoki głos Philipa wibrował pod banią hełmu.- Dobrze, nie jestem głuchy.O co chodzi?- Słyszałeś? On napisał, że jest, to znaczy był tutaj zatrudniony od dwóch lat! Tutaj, na planecie Czerwonego Karła X-KL-139.Bazę opuszczono kilkanaście lat temu.- Raczej kilkadziesiąt.Później już nie każdy umiał pisać.- Może.Czyli upada koncepcja Lorny, że planeta została przechwycona.Że jest przybłędą.- Koncepcja Lorny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]