[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z wielkim wysiłkiem wstała, odwróciła się i powlokła do drzwi znajdujących się daleko w końcu pokoju.Otworzyła je.To była łazienka.Zataczając się, podeszła do umywalki, napełniła ją zimną wodą i przemyła oczy.Ból powoli osłabł i stopniowo odzyskiwała wzrok.Spojrzała w lustro.Miała przekrwione oczy i wyglądała okropnie.„O Boże, przed chwilą zabiłam człowieka”.Pobiegła z powrotem do pokoju.Joe Romano leżał na podłodze, brocząc obficie krwią na biały, nieskazitelny dywan.Tracy stała nad nim przeraźliwie blada.- Przepraszam - powiedziała głupio.- Nie chciałam wcale.- Karetkę! - wyrzęził.Tracy pobiegła do telefonu na biurku i wykręciła numer pogotowia.Mówiła z wielkim trudem, zduszonym, rwącym głosem.- Proszę przysłać karetkę, szybko! Adres: Jackson Square 421.Postrzelono człowieka!Odłożyła słuchawkę i spojrzała na Joego Romano.„Dobry Boże! - modliła się.- Błagam cię, nie pozwól mu umrzeć.Przecież nie chciałam go zabić”.Uklękła przy nim na podłodze, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyje.Oczy miał zamknięte, ale oddychał.- Karetka zaraz przyjedzie - oznajmiła głośno.Uciekła.Nie mogła biec, gdyż zwróciłoby to uwagę przechodniów.Ściągnęła kurtkę ciasno, żeby ukryć rozerwaną bluzkę.Cztery przecznice dalej próbowała zatrzymać taksówkę.Chyba sześć ich przejechało obok, wypełnionych wesołymi, roześmianymi pasażerami.Gdzieś daleko usłyszała syrenę zbliżającej się karetki, kilka sekund później karetka przejechała obok niej, w kierunku domu Joe Romano.„Muszę się stąd wydostać” - pomyślała.Gdzieś przed nią zatrzymała się taksówka, wysiedli z niej pasażerowie.Tracy pobiegła w tę stronę, bojąc się, że nie zdąży.- Jest pan wolny?- To zależy.Dokąd pani jedzie?- Na lotnisko.- Wstrzymała oddech.- Proszę wsiadać.W drodze na lotnisko Tracy pomyślała o karetce.Co będzie, jeśli przyjadą za późno i Joe Romano umrze? Oskarżą ją o morderstwo.Zostawiła w jego domu pistolet, na którym były jej odciski palców.Może powiedzieć na policji, że Romano próbował ją zgwałcić i że pistolet wystrzelił przypadkowo, ale nigdy jej nie uwierzą.Kupiła przecież ten pistolet, który leżał teraz na podłodze obok Joego Romano.Ile czasu upłynęło od tej chwili? Pół godziny? Godzina? Musiała uciekać z Nowego Orleanu jak najszybciej.- Podobał się karnawał? - zapytał kierowca.Tracy przełknęła ślinę.- Ja.Tak.- Wyjęła lusterko i próbowała poprawić makijaż.To było głupie, ta próba zmuszenia Joego Romano do zeznań.Wszystko poszło nie tak.„Jak mam wytłumaczyć Charlesowi to, co się stało?” Wiedziała, że będzie wstrząśnięty, ale gdy mu wszystko wyjaśni - zrozumie.On będzie wiedział, co należy robić.Gdy taksówka dojechała do Międzynarodowego Portu Lotniczego w Nowym Orleanie, Tracy zdziwiła się: „Czy byłam tu tylko jeden dzień? Czy to wszystko stało się jednego dnia?” Samobójstwo jej matki.Przerażająca zabawa karnawałowa.Jęki tego człowieka: „Zabiłaś mnie.ty dziwko.Zabiłaś mnie.”Weszła do poczekalni i wydało jej się, że wszyscy patrzą na nią z potępieniem.„Tak to jest, kiedy się ma nieczyste sumienie” pomyślała.Chciała w jakiś sposób dowiedzieć się czegoś o stanie Romano, ale nie miała pojęcia do jakiego szpitala go zabrali, ani kogo powinna zapytać.„Na pewno wyzdrowieje.Charles i ja wrócimy na pogrzeb matki, a Joe Romano wyzdrowieje”.Chciała za wszelką cenę odepchnąć od siebie obraz człowieka leżącego na białym zakrwawionym dywanie, jak najprędzej znaleźć się w domu, u boku Charlesa.Tracy podeszła do okienka Delta Airlines.- Proszę bilet w jedną stronę na najbliższy lot do Filadelfii.Bilet turystyczny.- Kasjer wystukał coś na komputerze.- To będzie lot 304.Ma pani szczęście.Mamy jeszcze jedno wolne miejsce.- O której godzinie odlatuje samolot?- Za dwadzieścia minut.Proszę się pospieszyć.Gdy sięgnęła do torebki, wyczuła raczej niż zobaczyła dwóch umundurowanych policjantów, zbliżających się do niej z obu stron.Jeden z nich zapytał:- Tracy Whitney?Serce na chwilę zamarło jej w piersi.„Głupio byłoby teraz wypierać się swojej tożsamości”.- Tak.- Jest pani aresztowana.Poczuła jak chłodne, stalowe kajdanki zatrzaskują się na jej nadgarstkach.Dla kogoś patrzącego z boku wszystko toczyło się sennie, jak na zwolnionym filmie.Tracy widziała siebie samą, prowadzoną przez lotnisko, przykutą kajdankami do jednego z policjantów, ludzi, którzy odwracali się i przyglądali.Popchnięto ją na tylne siedzenie czarno-białego radiowozu, przedzielonego w środku kratą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]