[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Widzi tatko? motylki.o! jakie motylki.ale w ogrodzie ładniejsze.Julek mówił, że zamiesiąc będą już rybacy łowić j a c i c ę*.wie tatko, w nocy.na czółnach.z takimi ogniami.Czy tatko kiedy łowił z rybakami j a c i c ę? Julek mówił, że to takie malusieńkie, malusieńkiemotylki.dla ryb, widzi tatko, na przynętę. Widziu!  zaczął Korczyński w twarz małego syna patrząc tak, jak może dotąd nigdy niepatrzał. Widziu, słuchaj, Widziu! Co, tatku? Lubisz ty te malutkie, białe motylki? Lubię, tatku, takie ładne.*J a c i c a (białoruskie: jetica)  owad zbliżony do motyla, żyjący przez jedną noc podczas godów miłosnych;łowiony przez rybaków jako przynęta dla ryb.37  A Niemen lubisz?Dziecko aż nóżkami zatupało. Tateczku, żeby tateczko wiedział, jak to dobrze pływać i ryby łowić!.Ja z Julkiem dziśpływałem.on złowił szczupaka.wie tatko, na sznur.a ja na wędę dwa kiełby, takie śliczne,śliczne kiełbiki. A las lubisz, ten co za Niemnem? Aj, tateczku, my z ciocią Martą i z Justynką w niedzielę do lasu sobie popłynęli, grzybyzbierali i tak było wesoło, wesoło.Grube ramię mężczyzny coraz silniej obejmowało szczupłe ciałko dziecka i duże, ponureoczy miękły i promieniały topiąc się w czystych, błyszczących, ruchliwych zrenicachdziecięcych. A tatka kochasz? A?Na pomarszczonym czole, szorstkich policzkach i długich wąsach Korczyńskiego nie byłotakiego miejsca, którego by nie ucałowały śmiejące się i świeże usta jego syna.Był to swawolniki wisus, jakich mało; nie tylko w całym domu, ale i w całym Korczynie słychać go było.Kiedygo do nauki napędzano, krzyczał:  Nie dręczcie mię! i biegł co siła na folwark doparobkowskich dzieci czy w pole do żeńców albo pastuszków; ale czasem sam, z dobrej woli,zaczynał uczyć się żarliwie, z książką zaszywał się w takie kąty, że go wynalezć było trudno, agdy mała siostra raz zachorowała, niańczył ją i bawił całymi dniami, tak że aż sam pobladł ischudł.Korczyński na to dziecko swoje patrzał teraz długo i z zamyśleniem głębokim.Myślał,patrzał i uśmiechać się zaczął. Oj, ty, nadziejo moja!Chłopczyk aż krzyknął, taki mocny i szorstki całus przygniótł mu mały policzek.Korczyńskiz rozweseloną twarzą rzekł: Poproś cioci Marty, aby mi tu przysłała kurcząt, mleka kwaśnego, malin i wszystkiego, cochce.Jeść mi się zechciało diabelnie!Tej nocy jeszcze bratu odpisał w sensie przeczącym.Nazajutrz oboje z Martą wstali jak zwykle o piątej z rana i jak zwykle oba ich głosy przezdzień cały huczały po całym dworze.Mieli oni z sobą oprócz innych i to rodzinne podobieństwo,że głosy ich stawały się z latami coraz grubsze i krzykliwsze.Oprócz pracy kłopotliwej idrobiazgowej, której się oddawali z coraz ciaśniejszą wyłącznością, oboje mieli w życiu swymjakiś pierwiastek, który obudzał w nich częste rozjątrzenia.To usposobienie do gniewu iponurości wzrosło u Korczyńskiego od dnia, w którym znowu stoczył on z żoną krótką, ale dlaniego niezapomnianą rozmowę.Tym razem ona to weszła do gabinetu jego i więcej jeszcze niżprzed paru laty smutna i osłabiona oznajmiła, że pomówić z nim chce o interesach.Korczyńskizdziwił się i ucieszył.Zawsze jeszcze spodziewał się trochę, że żona jego prędzej czy pózniejwezmie jakiś udział w jego myślach i zajęciach, że nastąpi pomiędzy nimi, jeżeli nie zupełne, toprzynajmniej niejakie porozumienie.Pośpiesznie więc przysunął jej najwygodniejszy foteloświadczając zupełną swą chęć i gotowość do pomówienia z nią o interesach.Cicho, płynnie,łagodnie wypowiedziała mu, że życzy sobie, aby od połowy jej posagu wypłacał jej procent,który ona użyć chce na osobiste swe potrzeby.Posagu wniosła dwadzieścia tysięcy: prosi oprocent tylko od dziesięciu i tylko o osiem od sta, choć wszyscy teraz dziesięć i dwanaście płacąz największą ochotą.Może nawet tę sumę otrzymywać w dwóch albo trzech ratach.Słowem, narzecz wspólnego życia ustępuje połowę swoich dochodów i w wypłacie drugiej połowy uczyniwszelkie dogodności i ustępstwa, ale pieniądze te musi posiadać w swym ręku i do swegorozporządzenia, ponieważ ma potrzeby swoje i gusta, którymi jego obarczać wciąż nie chce, abez których zadowolnienia na tej pustyni i wśród tych nudów po prostu żyć nie może.Chciałabyprzyozdobić trochę swoje gniazdko, to jest te pokoje, w których najwięcej przesiadywać lubi;słabe jej zdrowie potrzebuje wielu lekarstw; lubi przy tym czytać i zajmować się robótkami.38 Będzie więc sobie za te pieniądze przyozdabiać swoje gniazdko, kupować lekarstwa, książki,włóczki, bawełnę i nawet suknie. Spodziewam się  zakończyła  że nie zechcesz mi odmówić tej drobnostki.Wszak i dotądzawsze kupowałeś wszystko, czego zażądałam, ale sprawiało ci to kłopot, a ja znowuodmawiałam sobie wielu rzeczy, byleby ci prośbami mymi nie dokuczać.Tobie to więc nie zrobiróżnicy żadnej, a mnie, w moim smutnym życiu, przyniesie trochę ulgi i przyjemności.Czy proponowany układ zrobić mu miał jaką różnicę, tego Korczyński najlżejszym ruchemtwarzy nie okazał.Aagodnej i długiej mowy żony wysłuchał z uwagą, ze spuszczonymi oczami idługi wąs na palec zakręcając.Gdy skończyła, ukłonił się jej z tak wykwintną grzecznością,jakby przed nim siedziała nie kobieta, z którą pod jednym dachem żył już od lat kilkunastu, alejakaś łaskawa dlań kredytorka, i również z wyszukaną grzecznością odpowiedział: %7łyczenie twoje starać się będę spełniać jak najakuratniej.Proszę tylko, abyś chciała ściśleoznaczyć mi terminy wypłat.Odpowiedziała, że ten punkt sprawy jest dla niej zupełnie obojętnym, ale wytworna formaobejścia się, jaką dnia tego z nią przybrał, tak ją ujęła, tak jej może dawne czasy i dawnegoBenedykta przypomniała, że z powłóczystym spojrzeniem i prawie namiętnym ruchem obie ręceku niemu wyciągnęła.Gdyby on był wtedy pochwycił ją w objęcia i okrył gorącymi pocałunkami, gdyby potemzaprzestał ciągłego chodzenia około gospodarstwa i jeżdżenia za interesami, a w wykwintnym imodnym ubraniu przesiadywać zaczął w jej  gniazdku razem z nią czytając w trzech językachpowieści i podróże i długimi godzinami miłośnie w oczy jej patrząc  kto wie, jakie zmiany wpożyciu ich zajść by mogły; kto wie, czy tym sposobem zmysłom jej i wyobrazni uczynić byzadość nie mógł.Ale on znowu tylko ukłonił się jej bardzo grzecznie i jednej tylko zwyciągających się ku niemu rączek dotknął z lekka końcami swych palców.Ona też odwróciłasię szybciej daleko, niżby się tego po jej osłabieniu spodziewać było można, i odeszła.Wtedy tenpleczysty i silny mężczyzna zaśmiał się zrazu krótkim, nerwowym śmiechem, potem dłuższym,a potem tak długim i ustać nie mogącym, że aż na kanapę z łoskotem upadł i oczy sobie oburękami zakrył.Od tej pory pani Emilia przestała już i do ogrodowej altany uczęszczać.Za pieniądze, zzegarkową akuratnością otrzymywane od męża, okleiła swą sypialnię papierem błękitnym, agabinet białym w polne kwiatki.Tu ustawiła meble błękitne, tam pąsowe, toaletę przyozdobiłapuchem muślinów i koronek, etażerki napełniała coraz nowymi książkami i cackami, coraz nowesprowadzała materiały do ręcznych robótek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl