[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morganprzyciągnął krzesło i usiadł na nim okrakiem.Zapadłaniezręczna cisza.Przerwał ją głos Sabriny.- Przykro mi z powodu Pookah.Morgan wyczuł, że były to szczere słowa.Świeży błysk bólu ukłuł go.- Nie cierpiał wcale.Wyrwał się jej krótki, gorzki śmiech.- To właśnie Ewa powiedziała o twoim ojcu.Musi to być credoMacDonnellów, dla oddania dobrej śmierci.Spojrzała na niego wnikliwe.Morgan omalże tego żałował.W jejniebieskich oczach skrzył się lodowaty blask, który przejmował gochłodem aż do szpiku kości.Dlaczego do cholery nie płakała? ZmieszanyDougal przyznał się, że dziewczyna informację o tym, że nie będzie nigdywięcej chodzić przyjęła z niezmąconym spokojem.Wydawało się, żewszystkie jej łzy zamarzły na tej lodowej półce skalnej.Mimo woliprzyszło mu do głowy wspomnienie, w męce pożądania i żalu, słoneciepło jej łez na jego języku pomieszane z odurzającym smakiem ichnamiętności.Jego głos zabrzmiał surowiej, niż tego chciał.- Ranald powiedział mi o Ewie.O podwójnym spisku zabicia twojegoojca i tego, na który mój oj.- Morgan zawahał się, nie mogąc zmusić siędo wypowiedzenia tego słowa.Przebiegłe machinacje starego człowiekabyły zgubą dla nich wszystkich.- Na który zgodził się sam Angus.Powiedział mi także o tym, że Ewa chybiła w sali w Cameron.Po tym, jaktwój ojciec rozbroił nas wszystkich, Ranald szukał jej, by móc jąpowstrzymać, ale było za258późno.Odnalazła już sztylet i ukryła za gobelinem.Jestem winien, jakwidać, przeprosiny twemu klanowi i twojemu ojcu.- Tak się wydaje, nieprawdaż?Morgan popatrzył na nią dłużej.Miał wrażenie, że rozmawia z obcąosobą, która była z lekka znudzona, ale skłonna znosić kogoś obecność zczystej przyzwoitości.Jego rozpacz pogłębiła się.- Była jedna rzecz, której Ranald nie mógł wytłumaczyć, dziewczyno.Twoja obecność na tej drodze tego dnia.Na Pookah.Była teraz spokojna, aby nie powiedzieć bezduszna.- Ewa powiedziała mi, że ty byłeś częścią planu zabicia mego ojca.Żeza pierwszym razem ci się nie udało, więc pospieszyłeś dokończyć dzieła.Że kiedy skończyłbyś masakrować moją niczego niepodejrzewającąrodzinę, wróciłbyś do zamku, by wydusić ze mnie życie.Morgan był oszołomiony.Jej chłodne słowa potwierdziły jegonajgorsze obawy.- A ty jej uwierzyłaś?Sabrina opuściła rzęsy gestem, który w mniej rozpaczliwymmomencie, byłby uznany za zalotny.Morgan pochylił się do przodu,udając, że zarówno jego serce i jego przyszłość wcale nie wisiały nawłosku, uzależnione od jej odpowiedzi.Milczała przez długi czas.Jejręce już nie leżały spokojnie, ale pocierały nerwowo jedna drugą.- Odpowiedz - powiedział, spokojem polecenia zaprzeczając jegoistotności.Sabrina odrzuciła do tyłu głowę, w jej oczach wybuchł ciemny żar.- Oczywiście, że jej uwierzyłam, głupcze! Dlaczegóż by nie?Spędziłeś pół swego życia, ucząc mnie swej pogardy do mojego klanu,swej chciwości i zazdrości, z tego powodu, że mamy tę zwykłąprzyzwoitość życia jak ludzie, a nie jak zwierzęta.Czy kiedykolwiekdałeś mi powód, bym uwierzyła, że wybrałbyś honor, jeśli morderstwobyłoby na wyciągnięcie ręki?Morgan patrzył na nią, nie mogąc uwierzyć, nie chcąc przyjąć, że jegodotyk, jego czułość, jego erotyczne oddanie nie powiedzia-259ły jej niczego o tym, jakim człowiekiem był.Poza jego możliwościwykraczało pojęcie, że nienawiść miedzy ich klanami była tak silna, abynie zostać pokonaną przez to, co wspólnie dzielili.Sięgnął w jej kierunku.Cofnęła się gwałtownie, jej odraza była zbyt widoczna, by mogła byćudawana.Przenikliwa, rozpaczliwa nuta zabrzmiała w jej głosie.- Nie dotykaj mnie! Nie zniosę tego! Robi mi się niedobrze! Jesteśnikim więcej, ale prymitywnym barbarzyńcą.Nie chcę czuć twoichobrzydliwych łap na sobie nigdy więcej!Świat Morgana zaszedł szkarłatem.Jego palce rozchyliły się, byuchwycić jej delikatną szczękę, opierając ją z powrotem o poduszki.Jejpuls trzepotał dziko pod jego kciukami.Nie wywierał żadnego nacisku,ale po prostu trzymał ją tak, by odnaleźć prawdę, którą mógłby znieść.Kiedy tak martwo parzył w twarz jej bezwzględnej zdrady, jego ręcenapięły się w momencie graniczącym prawie z szaleństwem.Prawdziwystrach odbił się w oczach Sabriny.Morgan rozluźnił palce i wycofał się z łóżka, sparaliżowany pogardądla samego siebie.Ostre chrypienie jego oddechu odbiło się echem wkomnacie.Mimo wszystko Sabrina kontynuowała, jak gdyby wbicie noża niewystarczało.Musiała jeszcze złośliwie go dopchnąć.- Nie rozumiesz? - wyrzuciła przez ściśnięte zęby.Z okrucieństwem, októre nie podejrzewałby jej, zadała ostateczny cios.Ściągając kołdry,obnażyła zgrabne łydki, które kiedyś cisnęły się do jego piersi z takążarliwą namiętnością, teraz blade i bezwładne, połączone jedyniedrzewem i linką.- Ty mi to zrobiłeś.Twoje zamierzenia co do mojego ojca są teraznieistotne.Nigdy nie wybaczę ci tego, co mi zrobiłeś! Nigdy!Morgan wygładził swój tartan i zarzucił materiał na ramiona.Szybkimkrokiem podszedł do kominka i zdjął miecz Cameronów ze ściany.Sabrina pobladła, ale nie drgnęła.Rzucił ciężkie ostrze u stóp łóżka.- Jest jedna rzecz, której nie nauczyłaś się od Ewy.Jeśli musiszprzeciąć serce mężczyźnie, użyj miecza.To zarówno bardziej260czyste, jak i uprzejme.- Ukłonił się jej sztywno.- Teraz, jeśli miwybaczysz, nie mam zamiaru ranić cię przez narzucanie mej niechcianejobecności twej osobie.- Obrócił się na pięcie i wymaszerował, zostawiając ją samą.Kiedy Morgan zniknął, Sabrina po omacku sięgnęła po skromnybukiet, który cisnęła tak bezdusznie na łóżko.Miażdżąc kruche łodygi wdłoni, zwinęła się w kulkę po jednej stronie łóżka, przytknęła kwiaty doust, by stłumić rozdzierające łkanie.Tydzień później Sabrina siedziała oparta w łóżku, czekając na powóz,który miał zabrać ją do Cameron.Dougal ubrał ją z tą samą czułością, jaką okazywał jej jako dziecku.Była bierna jak zepsuta lalka, gdy wkładał ostrożnie jej ręce w rękawy iukładał fałdy jej aksamitnej pelisy w przemyślane fałdy, by ukryć łubki.Nie mogąc znieść jej bezruchu, Dougal wycofał się, by czuwać przyoknie.Westchnął ciężko, gdy odwrócił się od okna, by przyjrzeć sięprofilowi swej córki.Była blada jak perła i tak delikatna, że zdawać sięmogło, iż rozwieje się przy mocniejszym podmuchu wiatru.Jej pełne ustaściśnięte były razem w jedną rozgoryczoną linię.Jej oczy były chłodne iodległe, jakby poszła gdzieś, dokąd nikt nie mógł za nią podążyć.Jego serce miotało się w bezsilnej furii.Chciał winić Morgana alboBoga, albo bezwzględny los za kalectwo swej córki, ale za każdym razemmijając lustro, widział swe własne oczy pełne winy.Mógł współczućMorganowi, przebaczyć Bogu, a pewnego dnia zawrzeć pokój z losem,ale nie mógł znaleźć litości w swym sercu dla samego siebie.Największym strachem przepełniała go myśl, że być może popełniakolejny błąd, zabierając Sabrinę z tego miejsca.To właśnie ona nalegałana zabranie jej od MacDonnellów, jak tylko droga odmarzła, a doktorstwierdził, że stan jej zdrowia pozwalał na podróż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]