[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Pamiętam, pamiętam – odrzekł Nowicki.– Miał na imię Echnaton.To ten, co w nazwie bóstwa zmienił jedną literę.– Tak, właśnie on.Echnaton albo Amenhotep IV – uzupełniła Sally.– Zięciem, którego z kolei był Tutanchamon – tym samym tonem wtrącił Tomasz.– Niech wam będzie.Piękna świątynia, zbudowana wzdłuż Nilu, ma ze 260 metrów długości, jak porządny okręt dalekomorski – uspokajał się Nowicki.– Ale, skoro już jesteśmy przy tym, jak go zwał.Tu, tam.Tuman.Cham.– marynarz zaplątał się niczym Patryk.– Niech mnie wieloryb połknie, jeśli nie połamię sobie na nim języka – westchnął.– Skoro już przy tym trudnym faraonie jesteśmy, to weźmy się do rzeczy i zacznijmy węszyć.Po to tu przecież przybyliśmy.– To dziwne, że pamiętasz tyle szczegółów z wykładów Sally, a zapominasz imię tego faraona.– Zawsze miałem kłopoty z nazwiskami.Zresztą, ty, Tomku, też! Pamiętasz, opowiadałeś mi o tym – roześmiał się już ze zwykłą dla siebie pogodą Nowicki.– Stare dzieje.– westchnął Tomek.– Nic mi o tym nie mówiłeś – nalegała Sally, ciekawa szkolnych przygód męża.– Po prostu nie było okazji.To było w rosyjskiej szkole w Polsce.Nauczyciel geografii uparł się nie przepuścić do następnej klasy mojego przyjaciela, Tymowskiego.– A Tymowski i Wilmowski to bardzo podobne nazwiska – wtrącił Nowicki.– Tak, no i na dodatek tego właśnie dnia Krasawcew, bo tak się ów nauczyciel nazywał, zapomniał okularów, bez których bardzo słabo widział[108].Poszedłem więc do odpowiedzi za mojego przyjaciela.– To dopiero była heca – roześmiała się Sally.Ale już znowu Nowicki przypominał im, że powinni zająć się poważnymi sprawami.– Cierpliwie czekajmy na naszą grupę ubezpieczeniową – powiedział Tomasz.– Napad na statku świadczy, że o nas wiedzą.– Co nie przeszkadza, by się nieco rozejrzeć – zdecydowanie odparł Nowicki.– Smarujcie jutro rano z Patrykiem na suk[109], rozejrzyjcie się po sklepach.Pogadajcie z handlarzami.Ja pochodzę trochę własnymi ścieżkami.I obiecuję, że będę codziennie wyprowadzał Dinga na spacer, jak na porządnego lokaja przystało.Przyrzekam, że nie będę się wyręczał Patrykiem.A przy okazji.Warto byłoby też odwiedzić owego duchownego, którego polecał nam ten Kopt w Starym Kairze.Nowicki wyraźnie postanowił położyć kres turystyce.– Ów koptyjski mnich żyje gdzieś w pobliżu wioski Medinet Habu – odrzekł Tomek, który rozumiał starego druha, gdyż jego również znużyło już miasto i tęsknił za otwartymi przestrzeniami.Dzień rozpoczęli od spaceru po targu i pobliskich sklepach.Tomek, ubrany w białe eleganckie ubranie z przewiewnego materiału i takiż kapelusz, prezentował się bez zarzutu.W jednej ręce trzymał białą parasolkę, w drugiej zaś modny “przyrząd” do opędzania much, podobny do lisiej kity.– Stanowczo powinieneś kupić sobie monokl! – kpił, zlustrowawszy druha krytycznym okiem, Nowicki.– Stanowczo!Łatwo dał się jednak namówić do współudziału w przedsięwzięciu, rezygnując na razie z własnych ścieżek.W znakomitych humorach, we czwórkę, wraz z Patrykiem, myszkowali na pobliskim suku.Wydawało im się, że suk w tak małym jak Luksor miasteczku będzie skromniejszy niż w Kairze.Nic biedniejszego.Taki sam gwar, smród i tłok, tyle że plac o wiele mniejszy.Najwięcej było oczywiście owoców: daktyli, pomidorów, oliwek, cytryn, pomarańczy, nie znanych korzeni i ziół.Ziarno przechowywano w skrzyniach, workach i węzełkach, owoce po prostu na piasku, zwłaszcza większe jak dynie czy melony.Sporo było także ohydnych stanowisk handlarzy mięsem, przeważnie baraniną, którą obsiadały dziesiątki much.Sprzedający od czasu do czasu odganiali je leniwie czymś w rodzaju chorągiewek.Europejczykom kilkoro dzieci ofiarowało natychmiast swe usługi w charakterze przewodników i tragarzy.Patryk z namysłem wybrał dwóch chłopców i wyruszyli w obchód.Kupili sporo owoców, które tutaj były tańsze i wydawały się świeższe niż w hotelu.Przepychali się wśród straganów i kobiet o zakrytych twarzach.Ich wzrok skierowany był na towar, nigdy na kupca.Oto jakiś kupujący mężczyzna przycupnął na piętach i zawzięcie targował się z siedzącym na ziemi handlarzem daktyli.Tamten cmokał i sprzeciwiał się, ale obniżał cenę aż doszli do zgody.Sally również nie od razu mówiła “tak”, słysząc cenę, co nieraz obniżało tę cenę niemal dziesięciokrotnie! Wszystko trwało bardzo długo, aż wreszcie dotarli do straganów z kolorowymi materiałami i rozmaitymi pamiątkami, wśród których zdarzały się tu i ówdzie starożytności.Obejrzeli także sklepy, gdzie młody angielski arystokrata interesował się głównie przedmiotami związanymi z XVIII dynastią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]