[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy rzeczywiście mam takie fatalne brwi? - spytała.- Ehm.- odpowiedział Mort.- Obawiam się, że tak.- Och.- Chlup, chlup.Karp obserwował ją wzgardliwie.- A moje nogi? - chciał wiedzieć Mort.- Owszem.Przykro mi.Mort nerwowo przejrzał swój ograniczony repertuar towarzyskich pogawędek.Zrezygnował.- To głupstwo - rzekł mężnie.- Przynajmniej możesz użyć pincety.- Jest bardzo dobry - oznajmiła Ysabell, puszczając jego słowa mimo uszu.- Tylko tak jakby stale myślał o czymś innym.- Nie jest twoim prawdziwym ojcem?- Moi rodzice zginęli w drodze przez Wielki Nef.Wiele lat temu.Chyba wybuchła burza.On mnie znalazł i przyprowadził tutaj.Nie wiem, czemu to zrobił.- Może było mu cię żal?- On nigdy niczego nie czuje.Nie ma czym, brakuje mu.jakże się nazywają.gruczołów.Pewnie tylko pomyślał, że mu mnie żal.Zwróciła bladą twarz do Morta.- Nie mogę się na niego skarżyć.Stara się jak najlepiej potrafi.Tyle że ma tak wiele spraw na głowie.- Mój ojciec był trochę podobny.To znaczy jest.- Ale chyba jednak ma gruczoły.- Chyba tak.- Mort przesunął się niespokojnie.- Szczerze mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiałem.nad gruczołami.Stojąc ramię w ramię, spoglądali na karpia.Karp odpowiadał spokojnym spojrzeniem.- Właśnie zakłóciłem całą historię przyszłości - oznajmił Mort.- Tak?- Widzisz, kiedy on chciał ją zabić, to ja zabiłem jego, ale problem w tym, że według historii ona powinna zginąć, a diuk miał być królem, ale najgorsze, najgorsze, to że chociaż on jest zepsuty do szpiku kości, zjednoczyłby miasta i w końcu powstałaby federacja, a w książkach piszą, że nastąpi sto lat pokoju i dobrobytu.Rozumiesz, można by przypuszczać, że zapanują rządy terroru albo coś w tym rodzaju, tyle że najwyraźniej historia potrzebuje czasem takiego człowieka, a księżniczka byłaby po prostu jeszcze jedną władczynią.Nie to że złą, właściwie całkiem dobrą, ale nie tą właściwą, a teraz nic z tego już się nie zdarzy, historia się uwolniła i wszystko to przeze mnie.Umilkł, niespokojnie czekając jej odpowiedzi.- Miałeś rację, wiesz?- Tak?- Powinniśmy przynieść jakieś okruchy - wyjaśniła.- Przypuszczam, że znajdują jedzenie w wodzie.Żuki i inne takie.- Słuchałaś, co mówiłem?- O czym?- Nie, właściwie o niczym specjalnym.Przepraszam.Ysabell westchnęła i podniosła się.- Sądzę, że niedługo zechcesz wyruszyć - rzekła.- Cieszę się, że wyjaśniliśmy sobie sprawę tego małżeństwa.Przyjemnie mi się z tobą rozmawiało.- Mogliśmy doprowadzić się do nienawiści.- Z ludźmi, z którymi pracuje ojciec, zwykle nie da się rozmawiać.Zdawało się, że nie potrafi odejść, jakby czekała, aż Mort powie coś istotnego.- Rzeczywiście.- To było wszystko, co zdołał wymyślić.- Chyba musisz już jechać do pracy.- Mniej więcej.Mort zawahał się.Uświadomił sobie, że w jakiś niewytłumaczalny sposób pogawędka spłynęła z mielizny i teraz unosiła się nad głębokimi problemami, które nie do końca rozumiał.Zabrzmiał dźwięk, jakby.Sprawił, że Mort wspomniał stare podwórko za domem.Poczuł ukłucie nostalgii.Podczas surowych zim Ramtopów trzymali na podwórzu wytrzymałe górskie bestie, thaigi.Spokojnie przeżuwały siano.Z nadejściem wiosny podwórze zalegała warstwa głęboka na kilka stóp, z solidną lodową pokrywą.Można było po niej przejść, jeśli człowiek uważał.Jeśli nie, wpadał po kolano w skoncentrowaną substancję, a dźwięk, jaki wydawał wyszarpywany but, zielony i parujący, w równym stopniu był odgłosem nowej pory roku co śpiew ptaków i brzęczenie pszczół.To był właśnie taki dźwięk.Mort odruchowo spojrzał na buty.Ysabell płakała.Nie szlochała jak dama, ale łkała głośno, pociągając nosem - jakby bąble powietrza z podwodnego wulkanu ścigały się, który pierwszy dotrze na powierzchnię.Łkania wyrywały się pod ciśnieniem, dojrzałe latami nieszczęścia.- Ehm.- powiedział Mort.Drżała jak wodne łóżko w strefie wstrząsów sejsmicznych.Nerwowo szperała po rękawach szukając chusteczki, ale byłaby ona tak nieprzydatna jak papierowy kapelusz podczas burzy z piorunami.Próbowała coś powiedzieć, lecz wydobywała z siebie jedynie strumień spółgłosek przerywanych łkaniem.- Ee.- powiedział Mort.- Zapytałam: jak myślisz, ile mam lat?- Piętnaście? - zaryzykował.- Szesnaście - zawyła.- A wiesz, jak długo mam szesnaście lat?- Przepraszam, ale nie ro.- Pewnie, że nie rozumiesz.Nikt nie rozumie.- Wysiąkała nos i mimo drżenia dłoni starannie wetknęła dość mokrą chustkę z powrotem do rękawa.- Ty możesz wyjeżdżać - powiedziała.- I jesteś tu za krótko, żeby się zorientować.Nie zauważyłeś, że czas stoi tu w miejscu? Oczywiście, coś płynie, ale to nie jest prawdziwy czas.On nie potrafi stworzyć prawdziwego czasu.-Aha.Kiedy znów się odezwała, mówiła cienkim głosem, spokojnie, a przede wszystkim odważnie, jak ktoś, kto mimo fatalnej sytuacji wziął się w garść, ale lada chwila może wypuścić.- Jestem szesnastolatką od trzydziestu pięciu lat.- Nie.- Już w pierwszym roku było fatalnie.Mort wspomniał ostatnie kilka tygodni i pokiwał głową.- To dlatego czytałaś te książki? - zapytał.Ysabell spuściła głowę i z zakłopotaniem szurała sandałkiem po żwirze.- Są bardzo romantyczne - wyjaśniła.- To naprawdę śliczne historie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]