[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale pokwitowanie, rozumiesz, musimy je wypełnić, czas, miejsce, podpisy i wszystko.- Mój klient sądzi, że moglibyście ewentualnie okraść go, powiedzmy, z pięciu miedziaków - zaproponował gładko Tom­jon.- Wcale tak nie sądzę, do licha! - wrzasnął Błazen, który po­woli wracał do siebie.- Co oznacza dwa miedziaki jako zysk firmy plus koszta trzech miedziaków za czas, opłaty.- Zużycie pałki - dodał Boggis.- Właśnie.- Przyzwoicie.Bardzo przyzwoicie.- Boggis spojrzał nad gło­wą Tomjona na Błazna, który był już całkiem przytomny i bardzo zły.- Wyjątkowo przyzwoicie - powtórzył głośno.- Dyplomatycz­nie.Bardzo zobowiązany.- Przyjrzał się Tomjonowi.- A może coś dla szlachetnego pana? - zaproponował.- W tym miesiącu mamy specjalną ofertę na CUG.Praktycznie bezbolesne.Nic pan nie poczuje.- Prawie nie przebija skóry - dodał starszy bratanek.- A do te­go wybór kończyny.- W tej dziedzinie zostałem już dobrze obsłużony - zapewnił Tomjon.- Aha.No tak.Cóż, w tej sytuacji.Nie ma sprawy.- Pozostaje tylko - podjął Tomjon, gdy złodzieje zaczęli się oddalać - kwestia opłat prawnych.***Delikatna szarość u kikuta nocy zalewała cale Ankh-Morpork.Tomjon i Hwel siedzieli naprzeciw siebie przy sto­le w swojej kwaterze i liczyli.- Według mnie trzy srebrne dolary i osiemnaście miedziaków zysku - stwierdził Tomjon.- To zdumiewające - oświadczył Błazen.- Znaczy się to, jak za­proponowali, że pójdą do domu i przyniosą pieniądze.Kiedy wy­głosiłeś do nich mowę o prawach człowieka.Jeszcze raz posmarował maścią głowę.- A ten najmłodszy się rozpłakał - dodał.- Niewiarygodne.- To przechodzi - uspokoił go Hwel.- Jesteś chyba krasnoludem?Hwel uznał, że nie może zaprzeczyć.- Domyślani się, że jesteś błaznem - rzekł.- Tak.To te dzwonki, prawda? - spytał zmęczonym głosem Błazen i rozmasował żebra.- Tak, dzwonki też.- Tomjon uśmiechnął się krzywo i kop­nął Hwela pod stołem.- Jestem wam bardzo wdzięczny - zapewnił Błazen.Wstał i skrzywił się.- Naprawdę chciałbym się jakoś odwdzięczyć.Jest tu jakaś otwarta gospoda?Tomjon stanął obok niego przy oknie i wskazał ulicę.- Widzisz wszystkie te szyldy gospod?- Tak.O rany, są ich setki.- Zgadza się.A widzisz ten na końcu, taki niebiesko-biały?- Tak, chyba tak.- No więc o ile wiem, to jedyna w okolicy, którą w ogóle cza­sem zamykają.- Proszę więc, pozwól zaprosić się na drinka.Przynajmniej ty­le mogę zrobić.I jestem pewien, że twój mały przyjaciel też chciał­by coś wyżłopać.Hwel ścisnął krawędź blatu i otworzył usta, by ryknąć.I znieruchomiał.Patrzył na obu, Błazna i Tomjona.Usta wciąż miał otwarte.Zamknął je z trzaskiem.- Coś się stało? - zatroskał się Tomjon.Hwel odwrócił głowę.Miał za sobą ciężką noc.- Zwykłe złudzenie - mruknął.- Chętnie bym się czegoś na­pił - dodał.- Z przyjemnością ożłopię się jak wściekły.Właściwie, pomyślał, po co się bronić?- Wytrzymam nawet śpiewy - stwierdził.***- Jakie było następne słowo? - Chyba „złoto".- Aha.Hwel zajrzał niepewnie do kufla.Pijaństwo miało swoje zale­ty: zatrzymywało fale natchnienia.- I opuściłeś „złoto" - dodał.- Gdzie? - zdziwił się Tomjon.Miał na głowie błazeńską czapkę.Hwel zastanowił się.- Mam wrażenie - stwierdził w skupieniu - że między „zło­tem" a „złotem".I uważam.- Raz jeszcze zajrzał do kufla.Był pu­sty: przerażający widok.- Uważam.- spróbował znowu, aż wresz­cie zrezygnował i wygłosił kwestię zastępczą: - Uważam, że wypił­bym jeszcze jeden.- Kolej na mój krzyk - oświadczył Błazen.- Cha, cha, cha.Mój pisk.Cha, cha, cha.Spróbował wstać i uderzył głową w sufit.W półmroku tuzin toporów zostało ujęte mocniej.Ta część Hwela, która była jeszcze trzeźwa i przerażona widząc, że reszta jest pijana, kazała mu pomachać ręką w stronę oczu, spoglądają­cych na nich spod ściągniętych brwi.- Wszystko w porządku - oznajmił barowi w całości.- On nie chciał.To bardzo zabawny ten.głupek.Błazen.Bardzo za­bawny Błazen aż z.skądś tam.- Z Lancre - podpowiedział Błazen i usiadł ciężko na ba­rze.-Właśnie.Daleko jechał skądś tam, brzmi to jak choroba stóp.Nie umie się zachować.Nie zna krasnoludów.- Cha, cha, cha - powiedział Błazen, trzymając się za głowę.- Tam skąd pochodzę, ich liczba jest dosyć.dosyć.niska!Hwel poczuł, że ktoś stuka go w ramię.Odwrócił się i spoj­rzał na surowe, obrośnięte oblicze pod stalowym hełmem.Krasnolud podrzucał znacząco siekierkę.- Poradź swojemu przyjacielowi, żeby był trochę mniej zabaw­ny - poradził.- Albo będzie bawił demony w piekle.Hwel przyjrzał mu się poprzez alkoholowy opar.- Kim jesteś? - zapytał.- Grabpot Gromowy Dech - odparł krasnolud, uderzając pię­ścią o kolczugę na piersi.- I powiadam.Hwel przyjrzał się bliżej.- Zaraz.Ja cię znam! - zawołał.- Masz manufakturę kosme­tyków przy Hobfast.W zeszłym tygodniu kupowałem u ciebie pod­kład.Cień paniki przemknął po twarzy Gromowego Dechu.Pochy­lił się do Hwela.- Ciszej, ciszej - szepnął.- Zgadza się.Było tam napisane: Wytwórnia Elfickich Perfum Oraz Różu i S-ka.- Świetny towar - oświadczył Tomjon, próbując powstrzymać ześlizgiwanie się z wąskiej ławy.- Zwłaszcza numer 19, Trupia Zie­leń.Ojciec przysięga, że jest najlepszy.Pierwsza klasa.Krasnolud w zakłopotaniu zważył w ręku broń.- No.Właściwie.- powiedział.- Och.Ale.Tak.Dziękuję.Wyłącznie najlepsze ingrediencje, gwarantowane.- Tym je siekasz, co? - wtrącił z niewinną miną Hwel, wska­zując topór.- Czy może masz dzisiaj wolne?Brwi Gromowego Dechu zjeżyły się znowu niby zjazd karalu­chów.- Zaraz, czy wy jesteście z teatru?- To właśnie my - potwierdził Tomjon.- Wędrowni aktorzy.Nie, stojący w miejscu aktorzy - poprawił się.- A teraz zjeżdżają­cy z ławy aktorzy.Krasnolud upuścił topór i usiadł.Nagły entuzjazm złagodził jego surową twarz.- Byłem w zeszłym tygodniu - powiedział.- Bardzo mi się po­dobało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl