[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Niektórym by pasowała, nie?– Oczywiście, król musi być taką osobą, która rozpozna aluzję, jeśli ta spadnie mu na głowę z dużej wysokości – powiedział ktoś ostrym tonem, ale inne fotele szybko go uciszyły.Nobby po kilku próbach odnalazł własne usta i zaciągnął się cygarem.– Zdaje mi się.– powiedział.– Mi się zdaje.że powinniście znaleźć kogoś z jaśniepaństwa, kto ma akurat dużo wolnego czasu, i powiedzieć: „Ej, to twój szczęśliwy dzień.Pokaż no, jak machasz tą ręką”.– Aha! To znakomity pomysł.Czy jakieś konkretne nazwisko przyszło ci na myśl, panie? Może jeszcze kropelkę brandy?– No, dzięki, prawdziwy z ciebie łaskawca.Ale i ze mnie też, nie? Zgadza się, sługusie, lej do krawędzi.Nie, jakoś nie wiem, kto by tu pasował.– Bowiem my, panie, myśleliśmy, żeby zaproponować koronę właśnie tobie.Nobby wytrzeszczył oczy.A potem wydął policzki.Prychanie dobrą brandy w pokoju nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza kiedy na drodze znajduje się zapalone cygaro.Płomień trafił w ścianę, gdzie pozostawił doskonałą chryzantemę przypalonej boazerii.Jednocześnie, zgodnie z fundamentalną zasadą fizyki, fotel Nobby’ego z piskiem odjechał na kółkach w tył i huknął o drzwi.– Król? – Nobby zakrztusił się, a potem musieli klepać go po plecach, żeby odzyskał oddech.– Król? – wychrypiał.– Żeby pan Vimes odrąbał mi głowę?– Cała brandy, jaką tylko zdołasz wypić, panie – kusił czyjś głos.– Nic mi z tego, jeśli nie będę miał gardła, żeby ją tam wlewać!– O czym ty gadasz?– Pan Vimes dostanie szału! Jak nic!– Wielkie nieba, człowieku.– Panie – poprawił ktoś.– Panie, chciałem powiedzieć.Kiedy zostaniesz królem, to ty będziesz mówił temu nieszczęsnemu sir Samuelowi, co ma robić.Ty będziesz, jak byś to pewnie określił, „szefem”.Możesz.– Mówić Kamiennej Gębie, co ma robić?– Zgadza się!– Będę królem i będę rozkazywał Kamiennej Gębie? – upewnił się Nobby.– Tak!Kapral wbił spojrzenie w kłęby dymu.– Dostałby szału!– Posłuchaj no, mały, głupi człowieczku.– Panie!– Mały głupi panie, jeśli zechcesz, możesz go posłać na szafot.– Tego bym nie mógł.– Dlaczego nie?– Bo dostałby szału!– Ten człowiek nazywa siebie przedstawicielem prawa, a jakiego prawa przestrzega? Skąd się bierze to jego prawo?– Nie wiem! – jęknął Nobby.– Mówi, że przesiąka mu przez buty!Rozejrzał się.Cienie wśród dymu zdawały się go okrążać.– Nie mogę być królem! Stary Vimes dostanie szału!– Czy mógłbyś przestać to powtarzać?Nobby szarpnął za kołnierzyk.– Trochę tu gorąco i duszno od dymu – wymamrotał.– Gdzie jest okno?– Tam.Fotel się zakołysał.Nobby trafił w szybę hełmem naprzód, wylądował na dachu jakiejś karocy, odbił się i odbiegł w ciemność, starając się uciec przed przeznaczeniem w ogólności, w szczególności zaś przed osiami powozów.Cheri Tyłeczek wkroczyła do pałacowych kuchni i wystrzeliła z kuszy w sufit.– Nie ruszać się! – wrzasnęła.Pracownicy Patrycjusza podnieśli głowy znad kolacji.– Kiedy mówisz „nie ruszać się” – odezwał się Drumknott, starannie i delikatnie wyjmując z talerza kawałek tynku – czy w samej rzeczy masz na.– Dziękuję, kapralu.Teraz ja się tym zajmę – powiedział Vimes, klepiąc Cheri po ramieniu.– Czy jest tu Mildred Easy?Wszystkie głowy odwróciły się równocześnie.Mildred upuściła łyżkę do zupy.– Wszystko w porządku – uspokoił ją.– Chciałbym tylko zadać ci jeszcze kilka pytań.– Ja.bardzo mi przykro.– Nie zrobiłaś nic złego.– Vimes obszedł stół dookoła.– Ale nie tylko jedzenie zabierałaś stąd dla rodziny, prawda?– Ja.– Co jeszcze wynosiłaś?Mildred spojrzała na znieruchomiałe nagle twarze pozostałych służących.– Jeszcze starą pościel, ale pani Dipplock mówiła, że mogę.– Nie, nie to.Mildred oblizała zaschnięte wargi.– I jeszcze.jeszcze.trochę pasty do butów.– Posłuchaj – rzekł Vimes najłagodniej, jak tylko potrafił.– Wszyscy wynoszą jakieś drobiazgi z miejsc, gdzie pracują.Drobiazgi, których nikt już nie potrzebuje.To tak jakby.jakby premia.Resztki i końcówki.Końcówki, panno Easy? Myślę tu o słowie „końcówki”.– Eee.Chodzi panu o.o końcówki świec?Vimes odetchnął głęboko.To wielka ulga mieć rację, nawet jeśli człowiek odkrył ją po wykorzystaniu wszystkich możliwych sposobów, by się mylić.– Aha – powiedział.– Ale.to przecież nie kradzież, proszę pana.Nigdy niczego nie ukradłam!– Zabierałaś do domu ogarki.Wciąż pewnie miały w sobie pół godziny świecenia, jeśli postawić je na spodeczku?– Ale to nie jest kradzież, proszę pana.To przywileje.Sam Vimes klepnął się dłonią w czoło.– Przywileje! Oczywiście! To jest to słowo.Przywilej.Każdy ma jakieś przywileje, zgadza się? No to tę sprawę mamy załatwioną – uznał.– Jak przypuszczam, zabierałaś świece z sypialni?Mimo zdenerwowania Mildred Easy uśmiechnęła się jak ktoś obdarzony przywilejem, którego istoty niższe nie uzyskały.– Tak, proszę pana.Mam pozwolenie.Są o wiele lepsze od tych, które się palą w korytarzach.– I kiedy trzeba, wstawiasz nowe świece?– Tak.Może odrobinę częściej niż trzeba, pomyślał Vimes.Szkoda by było, gdyby za bardzo się wypaliły.– Czy możesz mi pokazać, skąd je bierzesz?Pokojówka spojrzała za stół, na ochmistrzynię, która zerknęła na komendanta i skinęła głową.Była dostatecznie inteligentna, by wiedzieć, kiedy coś, co brzmi jak pytanie, wcale nim nie jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]