[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To była jego amazonka.Nie, walkiria! W tym momencie miał ochotę właśnie tak ją nazwać.Walkiria brzmi bardziej kobieco i ładniej.Bo amazonki, jak pamiętał, obcinały sobie prawą pierś, by wygodniej im było strzelać z łuku.Czy to normalne? Pięknej Mecie nigdy nie przeszkadzała jej wspaniała pierś, ani w boju, ani przy sterze.No właśnie, bój!Kuter plasnął o ziemię na zielonym polu z wypalonymi łysinami, w największy ogień walki - oczywiście - zaraz został ostrzelany z miotaczy ognia, broni strzeleckiej i kilku luf lekkiej artylerii.Ale tylko z jednej strony, gdzie nad okopami pojawiały się i znikały czerwone mundury i hełmy.- No, trzeba będzie odpowiedzieć - rzucił Jason.- Walcie! Nie celujcie, ale dajcie im próbkę nawały ogniowej.Niech zrozumieją, z kim mają do czynienia.Inaczej nie będziemy mogli wyjść na zewnątrz.Nie musiał tego powtarzać.Już po pięciu sekundach po tej stronie pola, która przejawiała nadmierną agresję, płonęło wszystko, co tylko mogło płonąć.Po drugiej stronie zaobserwowano pospieszne wycofywanie się pod las żołnierzy w niebieskich mundurach.Ten widok umocnił Jasona w przekonaniu, że postąpił słusznie.Niebiescy nie tylko nie zaczęli ostrzeliwać niezidentyfikowanego obiektu lądującego, ale również nie usiłowali wykorzystać sytuacji do ponowienia ataku.Woleli się wycofać.Racjonalnie i humanitarnie.- Ruszajmy w kierunku lasu - poprosił Metę.Włączyła poduszkę grawitacyjną i popełzli za niebieskimi, w zasadzie nie unosząc się nad ziemię i z rzadka tylko strzelając, jeśli któryś z czerwonych ośmielał się otworzyć ogień.Niebiescy byli Dydrikami, zresztą nie miało to w praktyce żadnego znaczenia.Poza tym, że komunikować się z nimi musiał właśnie Jason.Przecież poza esperanto kapral Gumna nie znał żadnego języka.To on dowodził plutonem i gdyby zaatakował przybyszów, skazałby na śmierć cały swój oddział.- No, chłopy - sapał kapral, nie wierząc we własne szczęście.- Uratowaliście mnie! Zawróciliście z tamtego świata.Jason nie zrozumiał, o jaki świat mu chodzi, ale nie pytał, po prostu zapamiętał, żeby na "Argo" zajrzeć do wielkiego słownika idiomów wszystkich czasów i narodów.- No to teraz ty nam pomóż, kapralu! Opowiadaj, jak możemy znaleźć pana Hawrika.Uh! - jęknął kapral.- Po co wam ten zundej!?Jason nie wytrzymał i zadał pytanie, choć odpowiedź jakby narzucała się sama.- Kto to jest zundej? - roześmiał się Gumra i przyłożywszy do głowy sterczące pionowo kciuki zabeczał: - Beee!- Jasne, baran - skinął głową Jason.- Ale wybacz, kapralu, zundej czy nie, bardzo jest nam potrzebny.- Ale po co? Po co, pytam! - nalegał kapral.Jason wyjaśnił.Kapral zamyślił się głęboko.Potem rzekł:- Spróbuję wam pomóc.Jeśli przerwa będzie wystarczająco długa, połączę się ze swym kolesiem.On walczy po stronie Memrików na drugiej półkuli.Nie znam nikogo innego, kto miałby do czynienia z Białymi Ptaszynami Zemsty.- A co to takiego? - zdziwił się Jason.- To cyborgi z planety Kreyzick.Kilka lat temu walczyły razem z Memrikami - jedyny taki przypadek w historii naszego globu, kiedy do wewnętrznych spraw Bipchinii wmieszali się obcy: Mojemu przyjacielowi Ptaszyny zostawiły na pamiątkę koordynaty Kreyzicka.A stamtąd do Agreasy już rzut beretem, serio.- Dziękujemy ci, kapralu, ale spróbujmy jednak razem przedostać się do zundeja Hawrika.- Aleś ty uparty - uśmiechnął się Gumra.- Niech ci będzie.W tej chwili rzeczywiście kryje się w pobliżu.Zobacz.I kapral rozwinął na ziemi topograficzną mapę okolicy.Hawrik powitał honorowych gości chlebem i solą.Stół był nakryty, a wysztafirowane kelnerki roznosiły dania i napoje.Grała cicha muzyka, w powietrzu pachniało domowym ciepłem, dymem z kominka, dobrą, whisky i markowymi perfumami, zupełnie inaczej niż na ulicy - gdzie cuchnęło prochem, potem, krwią, spaloną ropą i nadpalonym mięsem.Ale wrażenie przytulnego ciepła psuł sam gospodarz.Mówił i mówił bez przerwy, o wszystkim naraz i o niczym, o polityce odległej przeszłości i swojej burzliwej młodości, o jasnych perspektywach Bipchinii i o właściwej demokratycznej drodze obranej osobiście przez niego, Hawrika Mówił o konieczności pełnej debubryzacji z równoległym neobubryzowaniem i nikt już niczego nie rozumiał.Pyrrusanie męczyli się, oczekując na chociaż jedno, dwa sensowne zdania, ale gdzie tam! Hawrik nie dawał im najmniejszych szans na wtrącenie się! Spiker to Spiker.W końcu Jason walnął o podłogę talerzem i wykorzystując chwilę ciszy, głośno oświadczył:- Panie Hawrik, bardzo byśmy byli wdzięczni, gdyby pan pomógł nam w odnalezieniu namiarów planety Agreasy.Znajduje się gdzieś w waszej kulistej gromadzie.Nie może pan jej nie znać.- Agreasy - odruchowo powtórzył Hawrik.- To wszystko, czego potrzebujecie? Koordynaty jakiejś nieszczęsnej planetki! Zaraz wydam polecenie i za dziesięć minut, no, może piętnaście, będą odszukane.To przecież nie problem.Betka! O czym tu mowa?! Proszę lepiej posłuchać, na czym polega sens mojego ostatniego projektu.Beznadzieja, pomyślał Jason
[ Pobierz całość w formacie PDF ]