[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod śniegiem była ścieżka.Szlak Pa-thanów, o którym mówił mu Mohammed Dżan.Hyde wiedział, że tą samą drogą przy-szli tu z Pakistanu, ale nie mógł odnalezć ścieżki.Przestał wierzyć w jej istnienie imyśleć o niej racjonalnie.Jego krokami kierowała jedynie wyszkolona, precyzyjnapamięć.To ona kazała mu zmieniać kierunek lub przyspieszać wspinaczkę.Znowustrzały, i tym razem niecelne.Słyszał, jak kule zawodzą w powietrzu, odbijając się odnagiej skały, jakieś dwadzieścia jardów od niego.Lekko uniósł ciało i dla utrzymaniarównowagi rozłożył ręce.To było tak, jakby biegł po linie ukręconej ze śniegu.Po obustronach grani była przepaść.Czterdzieści stóp po lewej stronie, tysiące stóp po prawej.Pochylił się do przodu, przerażony myślą o zwolnieniu tempa i utracie równowagi.Znów wspinał się po grani.Stok rozszerzał się niczym strzelista przypora katedry.Zmusił pozbawione czucia, ociężałe nogi do jeszcze większego wysiłku.Jeden, dwa,trzy, cztery kroki.Wspinając się na coraz bardziej pionową stromiznę, przypomniałsobie tę grań, za którą biegła wąska ścieżka w poprzek zbocza.Pamiętał powolną ikrętą wspinaczkę aż do załomu góry, który maskował wejście do długiej, wąskiej doli-ny, gdzie Pietrunin spalił Pathanów.Dziesięć, jedenaście, dwanaście.Jego lewa noga zapadła się w śnieg aż po pachwinę.Prawa ugięła się.Zdołał odzy-skać równowagę, lecz po chwili zaczął się obsuwać ponad krawędzią grani.Spadał wdół wraz ze śnieżną lawiną przypominającą wodospad.Kręciło mu się w głowie.Wi-dział gwiazdy, śnieg, szarość i znów śnieg.Miał śnieg w oczach, w nosie i za ubra-niem.Próbował sięgnąć po broń, lecz wtedy niczym pozbawiony sterów statek uderzyłw skałę skrytą pod śniegiem.Leżał poskręcany, na wpół przytomny.Jego ciało niebyło już zdolne do żądnego wysiłku.290Przystanął w tajemniczej ciemności wąskiej klatki schodowej, zastanawiając się,czy duch starej ciotki, która zmarła w staropanieństwie, zauważy jego przybycie.Przy-pomniał sobie, że tak naprawdę nie była jego ciotką.Na samej górze znajdowało sięmieszkanie należące do żyjącej samotnie wiekowej, nie mającej żadnej rodziny starejpanny.Zmarła zupełnie sama.Jej śmierć przeszła nie opłakiwana i nawet nie zauważo-na.Pozostały po niej dobytek nigdy nie został sprzedany.Pozbyto się jedynie kota ikanarków.Mieszkanie było idealnym miejscem do spotkań.Bezpieczny lokal.Naparterze mieściło się biuro małej firmy importującej plastikowe drobiazgi z DalekiegoWschodu, wkładane do wybuchających niespodzianek bożonarodzeniowych.Firma niemiała żadnych sukcesów w handlu, ale była dobrym przykryciem dla KGB.Już teraz czuł docierający tu z góry zatęchły zapach małego, nie odnawianegomieszkania.Zapach moczu kolejnych kocich ulubieńców zmarłej i nie oczyszczonychptasich klatek mieszał się z wonią naftaliny w starych tweedowych spódnicach, staro-świeckich sukniach i wyłysiałych futerkach.Zatrzymał się na schodach.Na górze cze-kał człowiek, z którym ma się skontaktować.Babbington był pewien, że powodem, dlaktórego przystanął pomiędzy dochodzącym z ulicy hałasem a ostrymi zapachami zmieszkania starej panny, nie była obawa przed spotkaniem.Myślał.Zdrajca przypomi-nał starego rannego słonia.W poczuciu zagrożenia musiał stawać niezdarnie we wła-snej obronie, niezdolny poruszać się szybko i zdecydowanie.Tajnopisy, materiałypozostawione w skrzynkach kontaktowych, skrzynki na listy, wszystkie te wyszukaneformy łączności nie pozwalały na szybkie i zdecydowane działanie.Zrodki ostrożności,wprowadzone dla jego własnego bezpieczeństwa, stanowiły utrudnienie w sytuacjachalarmowych.Ale wystarczyło tylko się poruszyć, aby słoń zebrał siły i zdruzgotał wro-gów.Teraz oni wyglądali na słabych i rannych.Ten krótki przystanek był jedynie reak-cją na wstrząs.Fakt, że intryga Pietrunina była zbyt wyrafinowana.Ostrzegał ich przed tym.Pie-kielnie sprytna.Aubreyowi, mimo że był samotnikiem, nigdy nie brakowało przyjaciółi pomocnych dłoni.Dlatego włączyli się do gry Massingerowie, Hyde, Shelley, a ostat-nio również Zimmermann.A jednak wystarczyło zaledwie kilka godzin wytężonej pracy, aby znów był bez-pieczny.Czy przyzna się do tych godzin napięcia i wyczekiwania, roszących potemskronie? Może tak.Trochę nerwów, ale dla przywrócenia równowagi i zapewnieniapowodzenia w rozgrywce tych kilka godzin wystarczyło.Massingerowie byli w Bonn zZimmermannem, a ta kobieta, Clara Elsenreith, w Wiedniu.Jeżeli dobrze rozszyfrowałgłupiego, nadmiernie skorego do współczucia Amerykanina, to on i jego żona pójdą dotej kobiety.Kontrolował najważniejsze ogniwa placówki w Wiedniu.Wejdą prosto w291elegancką i pewną pułapkę.Tak zakończą się ich poszukiwania.Kropka.Kres, jakbypowiedział Massinger.Babbington uśmiechnął się do siebie w ciemnościach.Stara tapeta nosiła w wielumiejscach ślady wilgoci i upływu czasu.Jak się dobrze postraszy Zimmermanna, tobędzie trzymał język za zębami.A Aubrey - tak, Aubrey też, być może, wyruszy doWiednia, żeby zobaczyć się z kobietą, z którą kiedyś łączyły go bliskie stosunki.Babbington potrząsnął głową.Może było to zbyt optymistyczne spojrzenie nasprawę.Cokolwiek by się stało, Aubrey zostanie wkrótce odnaleziony.I uciszony.Będzie dobrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]