[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Młody policjant uznał, że F.Scott Fitzgerald miał świętą rację, porównu­jąc polityków z gównem.Russell zaparkował furgonetkę dwieście metrów dalej i zaciągnął hamulec ręczny, lecz nie wyłączał silnika.Hosni przeszedł na sam tył wozu.Mecz miał się zacząć o szesnastej dwadzieścia czasu miejscowego.Arab uznał, że ponieważ duże imprezy zawsze zaczynają się z opóźnieniem, pewniejszą godziną jest szesnasta trzydzieści.Dodał pół godziny i nastawił zapalnik czasowy na siedemnastą czasu Denver.Go­dzina była umowna i ustalona została wiele tygodni wcześniej: wybuch miał nastąpić po rozpoczęciu meczu, z wybiciem pełnej godziny.Bomba nie posiadała skomplikowanych zabezpieczeń przed intruza­mi.W każdej z obu par drzwiczek Hosni zamontował minę-pułapkę, ale nie miał czasu na bardziej skomplikowane sztuczki.Na całe szczęście, jak mógł się teraz przekonać, gdyż kołyszący furgonetką północno-wschodni wiatr mógłby łatwo przesunąć delikatny przełącznik w niewła­ściwą pozycję, a wtedy.Było już za późno, żeby się bać, lecz nawet trzaśniecie drzwiami furgonetki mogło się okazać groźne w skutkach.Hosni głowił się nad tym, o ilu jeszcze sprawach nie pomyślał.W takich chwilach człowieka za­wsze nachodzą najczarniejsze wizje.Arab wyliczył w myślach wszystko, co zrobił do tej pory.Każdy element sprawdził sto i więcej razy.Urządze­nie było gotowe.Oczywiście, że było gotowe.Nie po to strawili miesiące na żmudnych przygotowaniach, żeby się teraz na nim zawieść.Inżynier po raz ostatni sprawdził obwody kontrolne.Wszystko grało.Mróz nie wpłynął zbyt niekorzystnie na akumulatory.Hosni podłączył zasilanie do zapalnika zegarowego, a raczej spróbował je podłączyć.Nie mógł, tak bardzo mu zgrabiały ręce, które w dodatku drżały z emocji.Arab wyprostował się i przez dłuższą chwilę próbował się uspokoić.Za drugim podejściem bez kłopotu przyłączył przewody i zacisnął nakrętkę zabezpieczającą.Nareszcie wszystko gotowe.Zamknął drzwiczki blaszanej skrzyni, uruchamiając minę-pułapkę i odstąpił od mechanizmu.Ładny mi “me­chanizm” rzekł sobie w duchu.- To wszystko? - spytał go Russell.- Tak, wszystko - szepnął Hosni i przeskoczył na przednie siedzenie.- No to chodu.- Marvin spojrzał na wysiadającego towarzysza i za­mknął za nim drzwi.Potem sam wysiadł i zamknął swoje drzwi kluczy­kiem.Poszli w stronę zachodniej części stadionu, mijając ogromne wozy transmisyjne z talerzami anten satelitarnych na dachach.Każdy wóz był pewnie wart miliony dolarów.Marvin pomyślał z satysfakcją, że bomba rozwali wszystkie co do jednego, razem z dupkami z obsługi, kolegami ekipy, która filmowała śmierć jego brata, niczym widowisko na stadio­nie.Nie przeszkadzało mu nic a nic, że zgładzi paru techników.Ściana stadionu zasłaniała ich w tej chwili przed wiatrem.Hosni i Russell brnę­li dalej przez parking, mijając pierwsze szeregi wozów z kibicami.Wiele samochodów zajeżdżających na parking miało rejestracje z Minnesoty.Kibice wdziali cieple ubrania i czapki, niektóre w kształcie rogatych hełmów wikingów, i pogryzali orzeszki ziemne.Kati czekał w wynajętym samochodzie w bocznej alei.Zamiast wysia­dać, przeskoczył na tylne siedzenie, pozwalając Marvinowi prowadzić.Ruch robił się coraz gęstszy, więc aby nie ugrzęznąć w korku, Russell pojechał inną trasą, obmyśloną poprzedniego dnia.- Wiecie, aż mi wstyd, że zepsujemy im ten mecz.- A to dlaczego? - zapytał Kati.- Bo Wikingowie piąty raz zakwalifikowali się do finału i tym razem powinni wygrać.Ten ich chłopak, Wills, to najlepszy napastnik od czasów Sayersa.Szkoda, że przez nas nikt go nie obejrzy w akcji - Russell potrząsnął głową, dziwując się takiej ironii losu.Ani Kati, ani Hosni nie pofatygowali się mu odpowiedzieć, co nie zdziwiło Indianina.Arabowie, więc z poczuciem humoru u nich nie za bardzo.Parking obok motelu był prawie pusty.Wszystkich gości przyciągnął pewnie mecz, pomyślał Marvin, otwierając pokój.- Spakowani?- Owszem.- Hosni wymienił z komendantem spojrzenie, które ozna­czało: trudno, nie ma rady.Obsługa nie posprzątała jeszcze pokoju, lecz nie miało to znaczenia.Marvin zamknął się na chwilę w łazience.Kiedy wyszedł, obaj Arabowie stali już w drzwiach.- Gotowi?- Tak - odrzekł Kati.- Mógłbyś mi ściągnąć walizkę, Marvin?- Już się robi.- Russell odwrócił się i złapał za rączkę walizki spoczy­wającej na metalowej półce.Nie usłyszał nawet, jak metalowa sztaba trafia go prosto w kark.Niski, lecz potężnie zbudowany Indianin zwalił się na tanią wykładzinę na podłodze.Kati uderzył z całej siły, ale za słabo, żeby zabić, z czego poniewczasie zdał sobie sprawę.Słabł z dnia na dzień.Hosni pomógł mu przenieść bezwładne ciało do łazienki i roz­łożyć Indianina na plecach.Motel był tani, a łazienka tym samym bardzo ciasna, zbyt ciasna jak na cel, do którego ją przeznaczyli.Zamierzali początkowo ułożyć Russella w wannie, lecz w pomieszczeniu nie dało się nawet stanąć w dwie osoby.Kati uklęknął więc obok Indianina.Rozcza­rowany Hosni wzruszył ramionami i ściągnął ręcznik z wieszaka.Zawiązał materiał wokół szyi Russella, który był nie tyle nieprzytom­ny, ile oszołomiony i zaczynał już poruszać rękami.Hosni musiał się pospieszyć.Kati podał mu ostry nożyk do befsztyków, zwędzony poprze­dniego wieczora z motelowego baru.Hosni pochwycił narzędzie i głębo­ko naciął tętnicę szyjną Russella tuż pod prawym uchem.Krew trysnęła jak z ogrodowego węża.Ibrahim przycisnął ręcznik, by nie zachlapać sobie ubrania, po czym naciął tętnicę po drugiej stronie szyi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl