[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I nikt nie miał tak długich rąk jak ja ani tak nisko osadzonych brwi.Nikt z nich nie miał też takich oczu.Nigdy jeszcze nie widziałem nikogo z takimi oczami jak moje.Twój ojciec nazywał mnie „kanibalem”, ale także „małpą” lub „diabelskim nasieniem”, kiedy był wściekły.Czasem, gdy miał dobry humor, „dzikuskiem”.Nigdy synem.Nikt nigdy nie nazwał mnie w ten sposób.Ty nie mogłaś się zdecydować, czy byłem „kanibanem”, czy też „kalibalem”, aż w końcu te niepoprawne słowa i zabawna uwaga twojego ojca stworzyły moje imię.Ale jak wyglądałem? Czy widzisz moje serce, Mirando, to coś, co mnie wypala i co długo nie wiedziało, że jest zwierzęce? Nic nie mów.Nie jesteś już dzieckiem jak wtedy.Czas i słowa ciebie też zepsuły.Nie mogę ci ufać.Oddech, przerwa, zastanowienie.Tak długo oczekiwana noc, a godziny tak szybko upływają.Taki dużo do opowiedzenia!Miłość rodzicielska to dziwna i silna rzecz.Wciąż i czegoś w niej nie rozumiem; ale wtedy rozumiałem jeszcze mniej.Im więcej Prospero poświęcał mi uwagi, tym bardziej tęskniłem za prostymi objawami zainteresowania mojej matki.Tak, czasem mnie uderzyła i miała do mnie jakieś nieuzasadnione pretensje.Ale chwile, kiedy trzymała mnie małego w ramionach, są jedynymi jakie pamiętam, w których czułem się bezpiecznie.Kiedy na morzu zrywał się wielki sztorm, mogłem podpełznąć do niej poprzez ciemności, szukając rękami kościstego łuku jej piersi, podnoszących się i opadających.W półśnie obejmowała mnie ramionami, przyciągała do siebie i układała mi głowę na swojej szyi.Otaczający mnie matczyny zapach, który składał się z wielu wyraźnych i nietypowych woni, sprawiał, że nagle mój strach rozpływał się.Czasem, nim ponownie zasnęła, śpiewała mi cicho, ale tak, bym mógł usłyszeć jej mamrotanie na tle wyjącego wiatru.Mimo iż była obłąkana, nietrudno było odgadnać, jakie są jej pragnienia.Potrzebowała mojej miłości, a przynajmniej mojego towarzystwa.Potrzebowała mojej pomocy, gdy była już stara i nie mogła sobie sama dać rady.Myślę, że dla mnie też chciała jak najlepiej.Wszystko, co robiła, o tym świadczyło.Nauczyła mnie jak przetrwać, karmiła mnie, wychowywała.Nie mogła znaleźć mi towarzysza czy przyjaciela, starała się więc łagodzić moje poczucie samotności swoją obecnością.Zastanawiam się, czy zrobiłaby cokolwiek inaczej, gdyby wiedziała wcześniej, że tak szybko mnie opuści?Do dziś nie rozumiem, o co tak właściwie chodziło Prosperowi.Tak, poskromił mnie jak psa, którego potrzebował, by strzegł jego domowego ogniska.Ale jeśli chciał mieć psa, to dlaczego uczył mnie mówić, a nawet trochę czytać? Jeżeli chciał, bym go lepiej rozumiał i przez to był lepszym sługą, to dlaczego pokazywał mi gwiazdy? Czy chciał sprawdzić, gdzie leży granica mojego półczłowieczeństwa? Czy może był to jeszcze jeden eksperyment, podobnie jak owe alchemiczne rozważania, które tak go w Mediolanie pochłonęły, że nie zdołał nawet dostrzec knowań swego brata?Przez pół roku, od czasu waszego przybycia, codziennie przychodziłem do waszej osady, jak gdyby znowu był tam mój dom, ale bałem się spać w pobliżu tych, którzy wciąż byli dla mnie tylko budzącymi strach obcymi.Każdego dnia Prospero wciągał mnie głębiej w swoje sieci, za pomocą jedzenia i uprzejmości, podrzucając mi wraz z kawałkami mięsa ochłapy wiedzy.Pojąłem, że „Miranda” jest dźwiękiem związanym wyłącznie z tobą.Dopiero później miałem zrozumieć jego całkowite znaczenie.Nie wiedziałem więc o tym wtedy, ale pierwsze łacińskie, a zarazem mediolańskie słowo, którego się nauczyłem, czyli twoje znaczyło tyle, co coś pięknego, coś godnego podziwu.Byłem nieśmiały, ale czułem, że ogarnia mnie uczucie, o którym za wcześnie było mówić, że to miłość, ale które było zbyt pochłaniające, był można było je nazwać czystym zainteresowaniem.Cała uwaga, którą poświęcał mi Prospero, szła na marne, a moje zainteresowanie tym, co mi pokazywał, malało, gdy ciebie nie było w pobliżu.Chciałem być przy tobie i tylko gdy byłaś obecna, mogłem spokojnie słuchać jego lekcji.Z początku myślałem, że ma na imię „Ojciec”, gdyż ty go tak nazywałaś.Ale, gdy sam kiedyś zwróciłem się do niego w ten sposób, roześmiał się tylko ni złośliwie, ni uprzejmie i kładąc swe ręce na piersi, poprawił mnie.– Prospero – powiedział.Później, gdy byłem już wzrostu dorosłego mężczyzny i byłem silny, nazywać go miałem „panem”.Ten pierwszy rok, to były wspaniałe dni.Mimo że prawie nie rozumiałem słowa, nie mówiąc już i o zasadach języka, czułem się jak w rodzinie.Tęskniłem za matką i wciąż trochę się bałem przebywać pośród istot tak do mnie podobnych, a zarazem taki różnych.Ale czułem, że mam coś, czego brakowało mi wcześniej.Moja matka była mi zbyt bliska – była częścią mnie, tak jak ja częścią jej – by być dla mnie kompanem.Oczywiście jej utrata okazała się dla mnie tragedią.Ale w porównaniu z wami nie robiła nic; każdy jej dzień był kopią poprzedniego.Przy osobliwych zainteresowaniach twojego ojca i przy twoich radosnych odkryciach, Mirando, każdy dzień przynosił coś nowego.Pewnego wieczoru zasnąłem w pobliżu chaty.Cały dzień spędziliśmy na przenoszeniu krabów w górna część plaży i obserwowaniu, jak pospiesznie wracają na skaliste wybrzeże, gdzie jest ich miejsce.Wybieraliśmy nawet faworytów; organizowaliśmy zawody, zataczając się ze śmiechu, gdy pędziły bokiem tam, gdzie były bezpieczne.Kiedy wróciliśmy do osady, Prospero siedzący przy ogniu, wręczył mi duży kawał upieczonego królika.Zmęczony tym, co przyniósł dzień i szczęśliwy, usnąłem obok ciebie.Gdy się obudziłem, był już ranek.Moment poczucia zagrożenia i bezbronności szybko jednak minął.Nikt nie zrobił mi krzywdy ani nawet nie miał takich zamiarów.Prospero spacerował po lesie, zbierając grzyby.Ty byłaś na brzegu, pluskałaś się w falach i śmiejąc się, zawołałaś mnie po imieniu.Moje nowe imię w twoich ustach, moje odbicie w twoich oczach! Szczęście tak piękne i bez skazy jak wielka misa nieba nad naszymi głowami.Tego samego dnia, kierowany radością z poczucia akceptacji i ulgą, że nie muszę być już tak ostrożny, udałem się na wzgórza do kolczastego żywopłotu i tajemniczej doliny.Przez dwa lata po śmierci mojej matki, kiedy żyłem samotnie na wyspie, drzewo i to, co dzięki niemu odczuwałem, było moim najbliższym towarzyszem, jakiego znałem.Teraz, podniecony, chciałem podzielić się z nim moim szczęściem.Pragnąłem powiedzieć mu, że znalazłem sprzymierzeńców – moje odczucia związane ze starą sosną miały zawsze charakter rywalizacji i niepewności, nigdy nie potrafiłem zlekceważyć wytwarzanej przez nią aury siły i władzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]