[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zosia zachichotała.Chudy Genek zerwał się ze swego miejsca, gotów biec na cmentarzysko.Wstrzymał go Andrzej.— Zapewne obsunął się któryś z wykopów.Piasek, który wyrzucasię z dołów, jest wilgotny.W ciągu dnia wysycha, a wieczorem stygniei obsuwa się.— A czy wiecie, że odkąd nasi robotnicy zobaczyli w kurhanachszkielety, nikt ze wsi nie chce przyjść nocą do naszego obozu? —powiedział Roman.— Może będziemy opowiadać historyjki o duchach? — zaproponował Gnuśny Kazek.Nikt nie skorzystał z propozycji.Przyjemnie było tak siedzieći milczeć, grzejąc się ciepłem ogniska i patrząc, jak w spokojnympowietrzu bezszelestnie giną złote płatki iskier.Przed niespełna dwoma tysiącami lat u brzegu tego jeziora palili sweogniska i siedzieli przy nich tak, jak my teraz, dalecy przybysze zeSkandynawii.Radzili chyba nocą, jeśli wierzyć Tacytowi, że czasu swego nie liczyliwedług dni, lecz według nocy, gdyż zgodnie z ich mniemaniem nocpoprzedzała dzień.Skoro uznali, że są już w pełnej liczbie, zasiadali uzbrojeni.Coprzedniejsi — w kręgu kamiennym, reszta wokół kręgu.Kapłan nakazywał wszystkim milczenie.Potem zabierał głos król, potem przemawiali inni, każdy według swego wieku, urodzenia, sławy wojenneji wymowy.Jeśli czyjś wniosek się nie spodobał, odrzucali go szemraniem.Zgodę zaś wyrażali potrząsając frameami2.„Najszczytniejszyto rodzaj uznania, udzielać orężnej pochwały" — pisał Tacyt.O, byli bardzo surowi.Zdrajców i zbiegów wieszali na drzewach;tchórzów, gnuśników i wszeteczników topili w błocie i w bagnie,z wierzchu chrust na nich narzucając.Albowiem zbrodnie należałostawiać pod publicznym pręgierzem, sromotę zaś ukrywać.Czy nieprzydałaby się i nam podobna zasada?— Boże drogi! — krzyknęła histerycznie Agnieszka.Cmentarzysko rozbłysło raptem niebieskawymi ognikami.Szczytwzgórza, gdzie stał krąg magiczny, zapłonął malutkimi płomykamipodobnymi do przezroczystych błędnych ogników na bagnach.Rzuciliśmy się w stronę kurhanów.Biegliśmy potrącając się o siebiei potykając na wystających z ziemi korzeniach sosen.Stok wzgórza byłśliski, pokryty igliwiem.Drapaliśmy się na niego, zsuwając się i padając.Nie wierzyliśmy własnym oczom.Płonął kamienny krąg.Każdyz podługowatych kamieni stał się pochodnią.Wydawał się okrytyniebieskawym ogniem.Podbiegliśmy jeszcze kilkanaście kroków.I nagle wszystkie te ognikizgasły, jakby zduszone czyjąś potężną dłonią.Na czubku jednego z głazów przez krótki moment tańczył jeszcze maleńki płomyk.Ale i onzawirował i znikł.Krąg stał się znowu ciemny i martwy.Otoczył nasmrok.— Ktoś spłatał nam figla — rzekł Andrzej.Chudy Genek miał latarkę elektryczną.Obejrzeliśmy dokładniekażdy kamień w kręgu.Ale nie potrafiliśmy powiedzieć, jakim cudemzapłonęły kamienie.— Ktoś chciał nas nastraszyć — mruknąłem.— Koniec świata! — zawołał Paweł.Siedzieliśmy przy ognisku wszyscy.Nikt z nas ani na chwilę nieodszedł od gromady.— Płomienie miały barwę niebieskawą jak palący się gaz —- zastanawiał się głośno Genek.Ostatecznie właśnie on powinien się znać na tych sprawach — jestinżynierem chemikiem.— Taką samą barwę ma płomień spirytusu.Tak, to był spirytusdenaturowany — zawyrokował.Zaczęliśmy pociągać nosami.Rzeczywiście, w bezwietrznym nocnympowietrzu pozostał jakby zapach denaturatu.Ale może tak nam siętylko wydawało?Dokonaliśmy wspólnie inspekcji wszystkich wykopów.Profil3 kurhanu oznaczonego numerem czternastym pękł wzdłuż i jedna połówkazsunęła się w dół.Czy pęknięcie profilu i zapalenie się głazów miałyze sobą jakiś związek?Wróciliśmy do obozu, do ogniska, które powoli przygasało.Kilkanaście minut po dwunastej w niezbyt wesołym nastroju rozeszliśmy siędo swoich namiotów.Długo w noc nie spałem.Leżąc w przytulnym wnętrzu namiotusłyszałem, jak nadszedł deszcz i począł monotonnie szemrać nad mojągłowa.Potem zaniepokoił mnie cichutki ruch między książkami w kącienamiotu.Zapaliłem świeczkę i oczom moim ukazała się wielka ropucha.Ze wstrętem wyrzuciłem ją na dwór
[ Pobierz całość w formacie PDF ]