[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ja z nimi rozmawiałem.— No i co powiedzieli?— Powiedzieli, żebym się nie wtrącał, że oni nie pracują po to, żeby ona chodziła, tylko żeby zrobić, co im kazano.— Pewnie przez telefon — Janek położył żółtego misia na brzuch.— No, a ty co myślisz — zbeształ go Andrzej.— Że ten facet, co ma pod sobą wszystkie zepsute windy w całej Warszawie, to ma czas, żeby z każdym, co je reperuje, mówić osobiście.— Pewnie, że nie.I jeden telefon też mu nie wystarczy.To już teraz rozumiesz, że niektóre facety muszą mieć trzy telefony — ucieszył się Janek.— A nie wierzyłeś mojemu koledze.Matka Janka ledwie widoczna zza stosu brudnej bielizny podeszła do kontaktu elektrycznego.— No, gaszę — powiedziała — dobranoc.Przez to wasze głupie gadanie, to ja teraz mam prania na co najmniej godzinę.Janek jedzie do Ameryki— Ja nie jadę — powtórzył Janek po raz trzeci i brudną pięścią rozcierał łzy.— Możecie jechać sami.— Z kim zostaniesz? — matka Janka krytycznym okiem przyglądała się parze sztruksowych spodni Andrzeja, zastanawiając się nad tym, czy zapakować je, czy nie.— Z ciocią Andzią — chlipnął Janek.— Kiedy ciocia Andzią jedzie z nami — matka Janka zdecydowanym ruchem rzuciła sztruksowe spodnie na krzesło, na którym już piętrzyły; się różne części garderoby rodzinnej, których przeznaczeniem było pozostać w kraju.— Nieprawda, ona nie jedzie.Ja by tam zabili, bo ona jest taka czarna jak Murzynka.— Nie bój się, my ją obronimy.— A w ogóle, jak ja tam będę z nimi mówił, przecież oni wszyscy gadają po amerykańsku.— Nauczysz się.Zobaczysz, że ci szybko pójdzie.— Kiedy ja nie chcę.A w ogóle to jest po drugiej stronie kuli ziemskiej i trzeba będzie cały czas chodzić do góry nogami.Ja nie jadę.— Mówisz straszne głupstwa.Nikt tam nie chodzi do góry nogami.— To zobacz sama na globusie.My jesteśmy na górze, a oni na dole, po drugiej stronie.Ja w ogóle nie rozumiem, jak tam można chodzić po ulicy.— Ja też nie — westchnęła matka Janka.— Ale podobno chodzi się zupełnie tak samo jak w Warszawie.— Bujda — zawyrokował Janek.— Zresztą Andrzej też powiedział mi wczoraj wieczorem w łóżku, że on nie jedzie.Tam są kowboje, co zabijają ludzi.— Przecież jedziemy z tatą — matka Janka z westchnieniem ulgi położyła na krzesło stary, granatowy sweter, połatany na łokciach.— Zostaje — powiedziała.— No to świetnie — ucieszył się Janek — zostaniemy razem.— Nie ja, sweter.— O!— Idź i wyjmij ze skrzynki z zabawkami to, co chcesz zabrać, bo ja muszę dziś skończyć pakowanie.— Wszystko zabieram — Janek energicznie ruszył ku drzwiom — myślisz, że coś zostawię.Potem będę się tam cały czas nudził.— Będziesz chodził do szkoły.— Oni tam nie wpuszczają Murzynów do szkoły, to ja też nie pójdę.Ja wszystko o nich wiem, bo mi mówił mój jeden kolega.— My będziemy w Nowym Jorku, tam wpuszczają.— Ja też coś niecoś wiem, bo znam jedną panią, co tam była długi czas.— Czy tata zabiera ze sobą rewolwer? — Janek stanął w progu pokoju trzymając w ręku pudło tekturowe pełne sznurków, korków, śrubek i pomiętych znaczków pocztowych.— Masz to do zapakowania.Niech tata bierze rewolwer na tych kowbojów.Pakuj od razu do walizki do góry nogami, żeby mi się znaczki nie rozleciały, jak tam przyjedziemy, dobrze?— Dobrze — zgodziła się matka Janka.— Nic innego nie masz?— Misia biorę na rękę, a książki są wszystkie przeczytane.Brzechwa dzieciom się rozleciał.Nie wiesz, czy tam będzie można kupić?— Nie wiem.Sama nie wiem.Idź, otwórz drzwi.To pewnie ciocia Andzia z Andrzejem.Mieli kupić na drogę rękawiczki.— Już lecę.Andrzej, idioto, przestań tak dzwonić.Już otwieram.Andrzej wszedł do pokoju bardzo ponury.— Wytrzyj nogi — powiedziała matka Janka, nie podnosząc głowy znad walizki.— Kupiliście rękawiczki?— Kupiliśmy — mruknął Andrzej.— Ale nie będę ich nosił.Są babskie.— Jakie znowu babskie — ciocia Andzia zaczęła zrzucać na stół paczki.— Damskie.Oni mówią okropnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]