[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do pana jakiego, naturalnie,wstyd i podejść, ale do %7łyda, czy tam naszego brata, chłopa, to czemunie.Ale  naczalstwu tego mało.Oj! zle bywa, gdy nasz komendant nastację przyjdzie.Sianie sobie w kącie, a oczami tak świdruje, ciąglemruga do nas, by do kogo się zbliżyć, a zawsze czort wybierze jakiegopana, do którego nam, chłopom, straszno i zagadać.Po co to, nie wiem.Pewnie potrzeba, kiedy  naczalstwo tak każe  uspakajał się po chwi-lowym gniewie na narażającego go widocznie na przykrość komendan-ta. A czy ty wiesz, co to jest kontrabanda?  pytałem. Co z zagranicy bez prawa wiozą, wiem!  odpowiedział z dumążołnierz.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG62-.A jak ty odróżniasz rzeczy zagraniczne od krajowych?  pytałemdalej. No! Jak bez plomby co jest, albo napis nierosyjski, albo dużoksiążek  plątał zakłopotany żołnierz, najwidoczniej w świecie nie zda-jący sobie sprawy z tak mądrych rzeczy. A czytać przynajmniej umiesz?  pytałem, rozśmieszony naiwno-ścią syna pól i stepów zauralskich., Nie bardzo! Uczą nas, ale to trudna sprawa.U nas we wsi w na-szej guberni szkół mało.Od naszej wsi szkoła o dziesięć wiorst (wior-sta trochę więcej niż kilometr). Więc jakże?  pytałem. Otworzę ci walizkę, spojrzysz i co? Jak co nowego i bez plomby, albo butelka bez napisu, książki, takja do  naczalstwa.Książki  lak żandarm, na to on uczony! Inne rze-czy  tak nasze  naczalstwo.To już ich sprawa.Mnie co! Kazano, japatrzę  mówił, spostrzegając mój uśmiech. I złapałeś co kiedykolwiek?  pytałem niezrażony. Nie! rok już minął, jak służę, nic mi się nie trafiło.Ot tak, to sięzarobić zdarza. Jak to, tak? A ot i dzisiaj.Stoję i patrzę  po pociągu zagranicznym, %7łyd wle-cze jakiś worek.Ciężki, bo aż się pochylił na bok.No, ja do niego: cotam masz, rozwiąż! Rozwiązuje.Szukam, jakaś butelka.Co to jest? pytam.On ni to, ni sio.Ocet  mówi.Ja na niego.Ocet! ot  naczal-stwo zobaczy, jaki to ocet! Dał dwadzieścia kopiejek, puściłem go,blisko nikogo z  naczalstwa nie było. Może i ocet był  dodał po chwili namysłu,  kto go wie.Napisunie było.Oto, z jakich ludzi składa się przeważnie instytucja rządowa, z iściemoskiewską bezwzględnością gospodarującą na naszych kolejach idrogach.Dozorcy celni, o których mówiłem, stojący na dworcach kolejo-wych i w znaczniejszych miastach Polski i Litwy, są, naturalnie, niecobardziej wykształceni i nie tak naiwni, jak mój zielony towarzysz po-dróży.Przeważnie są oni dobrani z szeregów tejże straży pogranicznej,z liczby podoficerów wysłużonych i bardziej sprytnych.Ci bez wątpie-nia są bardziej niebezpieczni i zarazem bardziej wykwalifikowani, jakodetektywi kontrabandy.Chociaż i oni z istoty swej dzikiej służby kie-rować się muszą nie jakimś rzeczowym podejrzeniem, lecz zewnętrz-nymi, zawsze zwodniczymi cechami twarzy, ruchów i pakunków uNASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG63przejezdnych.To też rzec można z zupełną pewnością, że na sto, a mo-że i więcej zaczepek z ich strony zaledwie jedna okaże się skuteczną taka lub inna kontrabanda będzie złapana.Ja przynajmniej z obserwacjiwłasnej i innych tak wnoszę.Widziałem mnóstwo wypadków i prze-chodziłem sam parę razy przez łapy szanownych dozorców, lecz nigdynie spostrzegłem, by ta brutalna i niczym, oprócz dzikiej samowoli,nieusprawiedliwiona napaść doprowadziła do przyłapania czegoś zaka-zanego.Słyszałem jednak o wypadkach, gdy w ten sposób właśnie ła-pano i kontrabandę zwyczajną, i bibułę.Z powodu tej trzeciej linii miałem niegdyś rozmowę z niemieckimkupcem, rozmowę, która mi utkwiła w pamięci.Jechałem ze %7łmudzi przez Kowno do Wilna.W Kownie wsiadłemdo nocnego pociągu pośpiesznego, nie mającego trzeciej klasy, a więcpociągu możnych i bogatych.Pasażerów było niewielu, los, jako sąsia-da, dal mi niemieckiego kupca z Królewca, który po raz pierwszy prze-kroczył granicę posiadłości wschodniego despoty-cara.miąc usta-wicznie cygaro, opowiadał mi o grzeczności komorowych urzędnikówrosyjskich, którzy przed paru godzinami przeglądali mu rzeczy na po-granicznej stacji  Wierzbołowo.Rozpytywał mię o Wilno, do którego-śmy się zbliżali i do którego po drodze do Rygi miał wstąpić.Nareszcie stanęliśmy w Wilnie coś koło 5 godziny rano, gdy zale-dwie poczynało szarzeć na niebie.Oprócz nas  mnie i kupca z Kró-lewca  wyszło z pociągu jeszcze dwóch pasażerów, za którymi, jak iza nami, tragarze nieśli nasze ręczne bagaże.Mego Niemca nie opusz-czały wesołość i zachwyt nad porządkami w państwie cara.Przypusz-czam, że wyjeżdżał do Rosji ze zwykłym u Europejczyków przekona-niem o barbarzyństwach moskiewskich.Był nieco w strachu, gdy sięzetknął z tą carską Rosją, i nie mógł dotąd przetrawić przyjemnej nie-spodzianki, jaką mu przez swą grzeczność sprawili urzędnicy w Wierz-bołowie.Nastąpiła jednak inna niespodzianka, mniej przyjemna, coprawda, lecz bardziej zgodna z istotą rządów carskich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl