[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak na rzece nie zawiedliśmy w najmniejszym stopniu ich oczekiwań.Jednooki podszedł bliżej.- Ci ludzie znowu się nam przyglądają.Teraz już ich wszystkich namierzyłem.Czterech mężczyzn i kobieta.- Otoczcie ich i przyprowadźcie do mnie.Zobaczymy, o co im chodzi.Gdzie jest Astmatyk?Jednooki wskazał palcem, po czym zniknął.Kiedy podszedłem do Astmatyka, zorientowałem się, że kilkunastu moich ludzi zniknęło.Jednooki nie miał zamiaru pozostawiać nic przypadkowi.Powiedziałem Astmatykowi, aby oznajmił Mogabie, że nie zaopatrujemy się na sześciomiesięczną kampanie.Chodzi tylko o zdobycie pożywienia na kilka posiłków, które mają nam wystarczyć dla pokonania katarakty.Przekrzykiwaliśmy się na przemian; Mogaba wykorzystywał swoją znajomość dialektu Miast-Klejnotów, który zaczął już trochę podłapywać.Był bystrym, twardym facetem.Lubiłem go.Na tyle orientował się w życiu, by rozumieć, że nasze dwie wersje Kompanii z łatwością mogły rozejść się w ciągu dwustu lat.Starał się więc niczego nie osądzać.Ja postępowałem podobnie.- Hej, Konował.Oto są.Pojawił się Jednooki, uśmiechając jak szuler, i prowadząc swoją zdobycz.Trzej młodzi mężczyźni, dwaj z nich biali.Wyglądali na zmieszanych.Kobieta była wściekła.Starzec zaś poruszał się tak, jakby śnił na jawie.Wbiłem wzrok w białych, ponownie zastanawiając się, jak u diabła, się tutaj znaleźli.- Mieli ochotę o czymś nas poinformować?Mogaba odsunął się odrobinę.Z namysłem wpatrywał się w czarnego faceta.Wtedy okazało się, że kobieta ma dużo do powiedzenia.Biały o ciemnych włosach lekko oklapł, pozostali jednak tylko się uśmiechali.Powiedziałem:- Sprawdźmy, jakimi mówią językami.Mamy między sobą ludzi, którzy mówią większością języków używanych na północy.Nagle wyskoczył skądś Żabi Pysk.- Sprawdźmy z językiem Róż, szefie.Mam pewne podejrzenia.Potem zaklekotał coś do starca.Facet podskoczył jakąś stopę nad powierzchnię ziemi.Żabi Pysk zarechotał.Tamten patrzył na niego, jakby zobaczył ducha.Zanim zdążyłem zapytać, na czym polegała jego słowna sztuczka, blondyn zapytał:- Ty jesteś kapitanem tego oddziału?Mówił w języku Róż.Rozumiałem go, choć moja znajomość tego dialektu lekko zardzewiała.Nie używałem go już od bardzo dawna.- Tak.Znasz jakiś inny język?Znał.Spróbowaliśmy kilku.Jego forsbergański nie był zbyt płynny, ale moja znajomość języka Róż dużo gorsza.Zapytał:- Co, do diabła, się z wami stało, chłopcy?Natychmiast pożałował, że to powiedział.Spojrzałem na Jednookiego.Wzruszył ramionami.Zapytałem:- Co masz na myśli?- Ech.podróż w dół rzeki.Dokonaliście niemożliwego.Przez ostatnich parę lat nie udało się to nikomu.Ja, Cordy i Klinga byliśmy ostatnimi, którzy tego dokonali.- Po prostu szczęście.Zmarszczył brwi.Słyszał historie rozpowiadane przez rybaków.Mogaba powiedział coś do jednego ze swych poruczników.Obejrzeli czarnego mężczyznę - Klingę - od stóp do głów.Świrus i Czubek, którzy wyznali nam, że są rodzonymi braćmi i mają na imię, odpowiednio: Lwi Pazur i Lwie Serce, również podeszli bliżej, by mu się przyjrzeć.Nie był z tego powodu zadowolony.Zapytałem Serce:- Widzisz coś szczególnego w tym człowieku?- Być może, Kapitanie.Być może.Powiem ci później.- W porządku.- Wróciłem do forsbergańskiego.- Obserwowaliście nas.Chciałbym wiedzieć, dlaczego.Odpowiedź miał już najwyraźniej gotową.- Moi chłopcy i ja zostaliśmy wynajęci, aby przewieźć staruszka i dziewkę w dół rzeki.Spodziewaliśmy się, że może uda nam się podłączyć do was, chłopcy, przynajmniej aż do Taglios.Jako rodzaj dodatkowej ochrony, rozumiesz, o co mi chodzi? - Spojrzał na Murgena i sztandar.- Gdzieś już go kiedyś widziałem.- Róże.Kim właściwie jesteś? - Ciekawe, jak głupi miałem wyraz twarzy? Może powinienem sprawdzić w lustrze?- Och, tak.Jestem Łabędź.Wierzba-Łabędź.- Wyciągnął dłoń.Nie przyjąłem jej.- Ten, tam to jest mój kumpel, Cordy Mather.Cordwood.Nie pytaj.Nawet on nie wie, dlaczego.A to jest Klinga.Jesteśmy na tej rzece kimś w rodzaju zaciężnych żołnierzy.Sprzyja nam egzotyczny wygląd.Wiesz, jak to jest.Wy, chłopcy, byliście niemal wszędzie.Gadał i gadał.Nie trzeba było wyciągać nic z niego na mękach, być może, ale był śmiertelnie przerażony.Nieustannie spoglądał na sztandar, na powóz, na konie oraz na Nar, i trząsł się.Wiedział zapewne dużo różnych rzeczy, do których nie miał zamiaru się przyznawać.Przede wszystkim był potężnym kłamcą.Pomyślałem, że może być interesujące, a nawet zabawne, zabrać ze sobą jego i jego gromadkę.Dlatego też dałem mu, czego chciał.- W porządku.Dołączcie do nas.Dopóki sami nosicie swoje bagaże i pamiętacie, kto tu dowodzi.Cały aż rozpłynął się w uśmiechach.- Wspaniale.Masz to u mnie, szefie.Zaczął coś trajkotać do swych przyjaciół.Starzec rzucił jakieś ostre słowa, które zamknęły mu usta.Zapytałem Żabiego Pyska:- Zdradził coś?- Nie.Po prostu powiedział: „Zrobiłem to!”, a potem rozpuścił swój płynny język.- Łabędź.Gdzie u diabła jest to Taglios? Nie mam Taglios na żadnej ze swoich map.- Pozwól mi spojrzeć.Pół godziny później wiedziałem już, że Taglios znajduje się w miejscu, które moja najlepsza mapa określała jako Troko Tallios.- Trogo Tallios - poprawił mnie Łabędź.- To jest potężne miasto, Taglios, które otacza starsze, zwane Trogo.Oficjalna nazwa brzmi Trogo Taglios, ale nikt już nie używa innej niż Taglios.To jest piękne miejsce.Spodoba ci się tam.- Mam nadzieję.- On usiłuje coś ci sprzedać, Konował - powiedział Jednooki.Uśmiechnąłem się.- Będziemy mieć z nim trochę zabawy, patrząc na jego usiłowania.Obserwuj ich.Bądź dla nich miły.Dowiedz się, czego tylko będziesz mógł.Dokąd teraz poszła Pani?Nazbyt przejmowałem się różnymi drobiazgami.Nigdzie nie poszła.Stała obok, obserwując nowe nabytki z innego punktu widzenia.Skinąłem w jej stronę.- Co o tym myślisz? - zapytałem, kiedy podeszła bliżej.Oczy Łabędzia rozszerzyły się, gdy spojrzał na nią z bliska.Był już zakochany po uszy.- Nic specjalnego.Obserwuj kobietę.Ona tu dowodzi.Przywykła do tego, by wszystko działo się tak, jak ona chce.- Czy nie wszystkie takie jesteście?- Cynik.- Taki właśnie jestem.Do szpiku kości.I to ty właśnie doprowadziłaś mnie do takiego stanu, kochanie.Obdarzyła mnie rozbawionym spojrzeniem; zmusiła się do uśmiechu.Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek uda nam się przywołać na powrót tamtą chwilę, na wzgórzu, tak wiele mil na północy.Kiedy przekroczyliśmy Trzecią Kataraktę i właśnie wracaliśmy nad rzekę, Wierzba podszedł do mnie.Nerwowo spojrzał na wielkiego czarnego konia, którego prowadziłem za uzdę, i ustawił się w taki sposób, abym znalazł się pomiędzy nim a wierzchowcem.Następnie zapytał:- Czy wy, chłopcy, jesteście naprawdę Czarną Kompanią?- Tą samą i jedyną.Złą, paskudną, okrutną, wredną i czasami nawet nieprzyjemną Czarną Kompanią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]