[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pisz jedną literę dziennie.Po.pewnym czasie nauczysz się pisać biegle.- U-u-u-u - znów mówi Stasio z grymasem twarzy, który ma oznaczać, że to wcale nie jest łatwa sprawa.Gdy przyjeżdżałem dopełnić odmę, ile razy spotkałem Stasia, zawsze pytałem, czy uczy się pisać.Uśmiechał się radośnie, ale łbem kręcił, że nie.Teraz Stasio wyjeżdża.Sanatorium wyszukało dla niego miejsce w jakimś zakładzie dla inwalidów.Było to możliwe dopiero po całkowitym wyleczeniu z gruźlicy, bo żaden zakład dla inwalidów nie chce przyjąć chorego w obawie przed zakażeniem otoczenia, a nie mają warunków do izolacji i leczenia.Mietek.Ten jest ciężko chory.Były uczestnik walk w Hiszpanii i walk armii polskiej.Leży już prawie cztery lata.Mimo wysiłków lekarzy stan jego zdrowia pogarsza się.Mietek stał się złośliwy w stosunku do innych chorych i wymaga od personelu wszelkich przysługujących i nie przysługujących mu usług.Skarży lekarzom na chorych i na pracowników.Z tego powodu nie cieszy się niczyją sympatią.Potrafiłem znaleźć z nim wspólny język.Często prosi, żeby przyjść do niego na pogawędkę.Żali się wtedy na swój „garbaty los”.Całą rodzinę wymordowali Niemcy.Nie ma absolutnie nikogo.Raz na jakiś czas odwiedzi go jakiś kolega z wojska - to wszystko.- Ja już nie mam płuc - mówi - zostały już tylko ramki.Sam się dziwię, jakim sposobem jeszcze żyję, czym oddycham.Wiem, że mnie nie lubią, że jestem złośliwy.A jaki mam być po czterech latach pobytu w sanatorium? Dokuczają mi.Denerwująco działa na nich mój ciężki stan.Niejeden widzi we mnie obraz swojej przyszłości.To ich denerwuje, a ja chciałbym, ale już nie potrafię być inny.Wiesz, ja naprawdę już chciałbym umrzeć.Pragnę tego i czekam śmierci jak zbawienia.Stąd innego już wyjścia nie mam.Gdyby mnie wypisano, to tylko do innego sanatorium.Nigdzie i do niczego już się nie nadaję.Kilka miesięcy później spełniło się pragnienie Mietka.Umarł.„Inwentarz żywy”, zwierzęta na naszym utrzymaniu, to zajęcie, rozrywka i obowiązek chorych.Nasz inwentarz to okoliczne psy, które przychodzą na teren sanatorium w poszukiwaniu dobrego żarcia, koty, które potrafią wyżyć same.Po grubych gałęziach winorośli wchodzą na piętra, przechodzą po gzymsach, przez otwarte okna lub drzwi balkonowe dostają się do sal chorych i kradną mięso lub wędliny leżące na oknie lub na półce szafki przyłóżkowej.Psy chodzą po żebraninie.Chodzi taki żebrak przed pawilonami i patrzy w okna, czekając na jałmużnę.Ale to nie jest zwyczajny żebrak.To żebrak-arystokrata.Stanie, popatrzy po oknach - czeka dwie, trzy minuty, a gdy nie dostanie nic, przechodzi dwadzieścia metrów dalej - znów stoi i z zadartym do góry łbem czeka, kto mu rzuci coś dobrego do jedzenia.Ktoś rzucił słodką bułkę.Pies podchodzi majestatycznym krokiem, wącha i powoli odchodzi.- Ach, ty cholero - woła ofiarodawca ze złością - to ty słodkie j bułki nie chcesz żreć.Wont! Uciekaj!!!Ale pies się tym krzykiem nie przejmuje.Stoi w pobliżu budki i patrzy na okna.Znów coś wyrzucono.Pies podchodzi, wącha i zjada powoli.Tym razem wyrzucił ktoś wczorajszą obiadową porcję mięsa.Inny wyrzuca kiełbasę, która jeszcze nie śmierdzi, ale już jest nieświeża, z „kolorkiem”.Po co pies ma jeść słodkie bułki, jak dostaje wędliny i mięso.Przy końcu pawilonu stoi inny pies.Czeka, aż ten pierwszy odejdzie.Jeśli przyjdzie wcześniej, wtedy awantura murowana.Silniejszy odpędzi słabszego, a ten drugi jest o wiele mniejszy.Wreszcie żebrak-arystokrata odchodzi.Po chwili jest już ten drugi.Stoi i patrzy na okna.Wyrzucona bułka też się nie zmarnuje.Już ją wróble obrabiają, ptasie chuligany.Jeden porwał kawałek bułki, ale już trzy inne atakują i zabierają.Bułka leży, a wróble się biją.Korzysta z tego inny wróbel.Porywa bułkę i ucieka.Z samego rana żerują kawki.Podchodzą do okien tylko wtedy, gdy chorzy jeszcze śpią.Żarcie dla ptaków wykładamy na parapetach okien, na balkonach, a zimą do balkonowych skrzynek na kwiaty.Raz kawka ukradła koledze skarpetę.Wieczorem uprał skarpety i położył na parapecie okna, żeby szybciej wyschły.Jedna „wyschła” dokładnie!- Złodziejka, psiakrew! - wrzasnął kolega, gdy zobaczył, jak kawka w locie, nie siadając na oknie, porwała skarpetę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]