[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był, jak sam mówił, jednym z największych grzeszników, szydził z rzeczy świętych, prowadził rozwiązłe życie w towarzystwie rozpustników i ludzi lekkich obyczajów, atoli nadszedł dzień przebudzenia; biorąc z ludzkiego punktu widzenia, sprawił to głównie wpływ pewnego duchownego, którego z początku w sposób grubiański obraził, lecz jego pożegnalne słowa zapadły mu głęboko w serce i pozostały tam dopóty, aż łaska niebios dokonała w nim tej przemiany i uczyniła takim, jakim go widzą przed sobą w chwili obecnej.Lecz bardziej jeszcze niż doktryna kaznodziei uderzył Tessę jego głos.Choć wydawało jej się to niemożliwe, był to głos Aleca d'Urberville.Z twarzą zastygłą w bolesnym oczekiwaniu okrążyła stodołę i przeszła przed wejściem.Niskie zimowe słońce padało wprost przez wielkie wierzeje.Jedna ich połowa była otwarta na oścież, tak że promienie słońca sięgały poprzez klepisko aż do kaznodziei i jego słuchaczy ochronionych bezpiecznie przed północnym wiatrem.Słuchaczami byli wyłącznie wieśniacy, a wśród nich znajdował się człowiek, który niegdyś w pamiętnym dla Tessy dniu niósł w ręku garnek z czerwoną farbą.Lecz uwaga Tessy skupiła się na głównej postaci, stojącej na workach zboża i obróconej twarzą do ludzi i do drzwi.Popołudniowe słońce padało wprost na niego i dziwne, denerwujące przeczucie, jakie ogarnęło Tessę, z chwilą gdy usłyszała jego głos, zmieniło się w pewność, że stoi przed nią jej uwodziciel.OKRES SZÓSTYNAWRÓCONYRozdział 45Od wyjazdu z Trantridge aż do dnia dzisiejszego nie widziała d'Urberville'a ani o nim nie słyszała.Spotkanie to wypadło w tak ciężkiej chwili, że wstrząs, jakiego doznała, był mniej bolesny, niż gdyby się to zdarzyło w innych warunkach.Lecz pamięci obce jest wszelkie rozumowanie i aczkolwiek wyraźnie, niemal dotykalnie stał przed nią nawrócony człowiek opłakujący swą grzeszną przeszłość, Tessę ogarnęło przerażenie paraliżujące jej ruchy tak, że nie mogła ani się cofnąć, ani podążyć dalej.Co za kontrast między tym, co twarz jego wyrażała wtedy, gdy widziała go ostatnim razem, i gdy patrzyła nań obecnie!.Był jak dawniej przystojny, o niemiłym wyrazie twarzy, lecz teraz zamiast czarnych wąsików nosił zarost starannie przystrzyżony w niemodne baczki; strój jego był na pół księży i zmiana ta wystarczyła, by zatrzeć dawny fircykowaty wygląd i na chwilę wzbudzić w niej wątpliwość, czy to ten sam człowiek.Z początku Tessa doznała wrażenia jakiegoś upiornego błazeństwa i ponurej niewłaściwości słysząc uroczyste słowa Pisma świętego głoszone przez takie usta.Zbyt dobrze znana sprzed czterech lat intonacja jego głosu przypomniała jej uszom słowa tak odmiennej treści, że ironia tego kontrastu wywołała w niej uczucie obrzydzenia.Był nie tyle zmieniony, ile przeobrażony.Zmysłowość malująca się dawniej na jego twarzy ustąpiła miejsca wyrazowi religijnej pasji.Zarys ust cechujący typowego uwodziciela wyrażał obecnie pokorę.Policzki, wczoraj jeszcze rozognione przez hulanki, płonęły entuzjazmem pobożnego mówcy.Zwierzęcość przekształciła się w fanatyzm, pogańskość – w paulinizm.Harde, ruchliwe oczy, rzucające dawniej na kształty Tessy takie zwycięskie spojrzenia, promieniowały teraz szorstką energią prawie okrutnej bigoterii.Twardość wyrazu, jaką twarz jego przybierała wtedy, gdy coś stawało w poprzek jego życzeniom, służyła mu obecnie przy opisywaniu niepoprawnego grzesznika, który z uporem powraca do tarzania się w błocie.Wszystkie rysy tej twarzy zdawały się buntować przeciw temu, że odebrano im ich wyraz przyrodzony i zmuszono do odzwierciadlania uczuć, jakimi natura bynajmniej go nie obdarzyła.Rzecz dziwna, owa pozorna sublimacja jego rysów wydawała się czymś niewłaściwym, jak gdyby uszlachetniać znaczyło tu – fałszować.Czy jednak było tak istotnie? Tessa nie chciała dopuścić, by podobnie nieszlachetne myśli kłębiły się dłużej w jej głowie.D'Urberville nie był pierwszym zepsutym człowiekiem, który dla zbawienia duszy wyrzekł się swego zepsucia, i dlaczego w nim miało się to wydawać nienaturalne? Może na skutek przyzwyczajenia myśli, która odczuła zgrzyt fałszu, gdy słyszała nowe, dobre słowa wypowiadane dawnym, złym tonem.Lecz z najgorszych grzeszników powstają najwięksi święci.Aby się o tym przekonać, nie trzeba sięgać zbyt głęboko do historii chrześcijaństwa.Takie myśli roiły się w niej niejasno, choć nie potrafiła ich dokładnie sformułować.Gdy tylko zdołała ochłonąć z wrażenia, pierwszym jej odruchem było zejść z pola jego widzenia.Widocznie jeszcze jej nie zauważył, gdyż stała odwrócona tyłem do światła.Lecz w chwili gdy się poruszyła, poznał ją.Widok jej wywarł na nim wrażenie piorunujące, daleko silniejsze niż jego obecność na niej.Cały zapał i burzliwa elokwencja opuściły go.Na drżących wargach zamierały słowa, których nie mógł wymówić, dopóki widział ją przed sobą.Po pierwszym spojrzeniu rzuconym na jej twarz oczy jego odwróciły się, patrząc wszędzie, byle nie w jej kierunku, lecz co kilka sekund rozpaczliwym skokiem powracały do niej na nowo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl