[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dorośli patrzyli twardo i nieprzyjaznie, spojrzenia dzieci były najczęściej pustei nieobecne.Szybko porzuciłem nadzieję na znalezienie pracy.Ludzie, którzy na-dal mieli domy i ziemię, zazdrośnie chronili swą własność.Na podwórzach groz-nie warczały psy, a po zmroku rolnicy pilnie strzegli pól i sadów przed złodzieja-mi.Minęliśmy też kilka żebraczych miast ; zbiorowiska prowizorycznych chati namiotów rozstawionych wzdłuż drogi.Nocą jasno płonęły ogniska pod gołymniebem, a ludzie trzymali wartę z pałkami i pikami w dłoniach.Za dnia dziecisiedziały na drodze i żebrały.Pojąłem wtedy, dlaczego nieliczne wozy z towaramisą tak dobrze strzeżone.Kilka nocy posuwaliśmy się drogą, mijając bezszelestnie wiele siół, nim zbli-żyliśmy się do jakiegoś miasta.Dotarliśmy do jego krańców o świcie.Gdy wy-przedziło nas kilku wczesnych kupców z drobiem w klatkach, pojęliśmy, że czassię skryć.Na jasne godziny dnia znalezliśmy sobie miejsce na niewielkim wznie-sieniu, z którego roztaczał się widok na miasto, w połowie wyrosłe na wodzie.Niemogłem spać, więc siedziałem i patrzyłem.W dokach cumowały mniejsze i więk-sze statki.Od czasu do czasu wiatr przynosił mi okrzyki załóg rozładowującychtowary.Raz nawet usłyszałem strzęp piosenki.Ku własnemu zdumieniu stwier-dziłem, że ciągnie mnie do ludzi.Zostawiłem śpiącego Zlepuna i poszedłem, aletylko do strumienia u stóp wzgórza.Zabrałem się do prania koszuli i spodni. Powinniśmy ominąć to miejsce z daleka.Będą cię próbowali zabić stwierdził Zlepun.Siedział na brzegu obok mnie i patrzył, jak się myję.Nadciągał już zmrok.Moje ubranie prawie wyschło.Musiałem spróbować wytłumaczyć wilkowi, dla-czego chcę iść do miasta, do gospody, a jemu każę czekać. Czemu mieliby mnie zabić? Jesteśmy obcy, wchodzimy na ich terytorium.Czemu nie mieliby nas zabić?72 Ludzie nie są tacy wyjaśniałem cierpliwie. Nie są, masz rację.Raczej wsadzą cię do klatki i będą bili. Nie zrobią tego upierałem się, żeby zamaskować własny strach. Już raz zrobili.Nam obu.Twoje własne stado.Nie mogłem zaprzeczyć. Będę bardzo ostrożny przyrzekłem. Szybko wrócę.Tylko posłucham,o czym rozmawiają, co się dzieje. A czy nas obchodzi, co się z nimi dzieje? Ważne, że my nie polujemy, nieśpimy ani nie wędrujemy.Oni nie są dla nas stadem. Chcę się wywiedzieć, czego oczekiwać w dalszej wędrówce: czy dużo ludzina drogach, czy dam radę znalezć jakąś pracę i zarobić parę groszy. Możemy równie dobrze ruszyć w drogę i wszystkiego dowiedzieć się sami dowodził Zlepun uparcie.Naciągnąłem ubranie na wilgotną skórę.Wyżąłem włosy, zgarnąłem do tyłui związałem w żołnierski kucyk.Zaraz jednak przyszła refleksja: czy aby dobrzezrobiłem? Planowałem przedstawiać się jako wędrowny skryba.Włosy miałemtrochę za długie.Skryba zazwyczaj obcina włosy krótko, a z przodu nawet podga-la, żeby przy pracy kosmyki nie wpadały w oczy.Cóż, skoro miałem też odrośnię-tą brodę, mogłem uchodzić za skrybę, który dłuższy czas pozostawał bez pracy.Niezbyt to dobra rekomendacja dla moich umiejętności, ale wziąwszy pod uwagęmój skromny stan posiadania, może tak było i lepiej.Obciągnąłem i wygładziłem koszulę, zapiąłem pas, sprawdzając, czy nóż tkwibezpiecznie w pochwie.Zważyłem w dłoni lichą sakiewkę.Krzemień był cięż-szy niż cztery srebrne monety od Brusa.Kilka miesięcy temu uważałbym, że tośmieszna suma.Teraz stanowiła cały mój majątek.Postanowiłem nie wydawaćtych pieniędzy, póki nie będę musiał.Poza nimi na całe moje bogactwo składał siękolczyk od Brusa i brosza od króla Roztropnego.Moja dłoń sama powędrowała doucha.Choć kolczyk przeszkadzał, kiedy z wilkiem uganiałem się po chaszczachza zwierzyną, zawsze dotknięcie go dodawało mi pewności siebie.Podobnie byłoz broszą wpiętą w koszulę.Broszy nie było.Zdjąłem koszulę i obmacałem kołnierz, potem resztę tkaniny.Rozpaliłem nie-wielki ogień potrzebowałem światła.Rozwiązałem tobołek, systematycznieprzeszukałem wszystko nie raz, lecz dwa razy.Robiłem to, mimo że już wie-działem, gdzie jest brosza.Niewielki rubin osadzony w srebrze był wpięty w koł-nierz koszuli, którą włożył na siebie człowiek dotknięty kuznicą, pozostawionymartwy przed chatą pasterską.Byłem tego zupełnie pewien, a jednak nie po-trafiłem przyjąć owego faktu do wiadomości.Przez cały czas, gdy szukałem, Zle-pun krążył wokół ognia, popiskując niespokojnie czuł moje rozdrażnienie, a gonie pojmował. Spokój! zgromiłem go zirytowany.73Zmusiłem się do rozważenia minionych wypadków, jak gdybym miał składaćraport królowi Roztropnemu.O ile pamiętałem, miałem broszę tej nocy, gdy wypędziłem Brusa i Ciernia.Wypiąłem ją z kołnierza koszuli, obracałem w palcach.Następnie wpiąłem ją namiejsce.Nie przypominałem sobie, żebym jej pózniej dotykał.Nie odpiąłem jejod koszuli na czas prania.Powinienem był wyczuć ją przy tym w dłoniach, alezazwyczaj wkłuwałem ją głęboko w szew, żeby się mocniej trzymała.Tak wy-dawało mi się bezpieczniej.Nie miałem pewności, czy jej gdzieś nie zgubiłem,polując z wilkiem, czy nadal tkwiła w koszuli na martwym nieszczęśniku.Możezostała na stole i któryś z niespodziewanych gości zainteresował się błyszczącymcacuszkiem?To tylko brosza.Brakowało mi jej jednak, żałowałem, że nie tkwi wetknięta w podszewkępłaszcza albo ukryta w cholewie wysokiego buta.Ponownie sprawdziłem buty.Zwykła brosza, kawałek metalu z błyszczącym kamykiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]