[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Donna wstała i wyszli razem na zewnątrz.Było ciepło i słonecznie.Obeszli powoli Old Glory, przeszli przez parking i szli spacerowym krokiem, aż dotarli do wyso­kiej siatki ogrodzenia.Za nią, jak okiem sięgnąć, ciągnę­ło się martwe getto wypalonych czynszowych kamienic, czarne ruiny znaczone bliznami wyłamanych okien i za­bitych deskami drzwi, rozpadające się stare werandy i podwórka zawalone wysokimi stertami kamieni i zwę­glonych śmieci.Szli ścieżką przecinającą ogrodzenie, ich kroki wystraszyły szczura, który wyskoczył z wyso­kiej trawy i popędził w kierunku ruin.Domostroy od czasu do czasu spoglądał na Donnę.Do tej pory zawsze widział ją w sztucznym świetle, ale tutaj, w jasnych promieniach słońca, jej skóra lśniła.Pod de­likatną linią brwi długie owalne łuki powiek błyszczały jakby oświetlone od środka, a ocienione gęstymi rzęsami oczy były zielone jak liście.Patrzył na jej doskonale wyrzeźbione policzki oraz delikatną grę światła na war­gach, tak pełnych i gładkich, że wydawało się, iż pękną.Jej piękno przytłaczało go, prawie dusiło; było królew­skie, a jednocześnie naturalne, tak czyste jak jej dusza.Z dachu pustego budynku doszedł ich przenikliwy gwizd.Kiedy Domostroy spojrzał w tamtą stronę, zoba­czył machających do niego trzech członków gangu Wolnourodzonych i pomachał im w odpowiedzi.- Niedaleko stąd chodziłam do szkoły - oznajmiła Donna, kiedy odwrócili się, by ruszyć w drogę powrotną.Wskazała ręką na ruiny.- Te czarne dziury zawsze tutaj były.Często wałęsałam się po nich, sama lub z innymi dziećmi.Bawiliśmy się w chowanego, toczyliśmy walki, ścigaliśmy koty i szczury.Czasami musiałam uciekać przed chuliganerią, która przychodziła tu polować na spódniczki.Wczołgiwałam się do śmierdzących rowów, takich jak te, i czekałam na mojego chłopaka.Poza świergotem wróbli, które szukały pożywienia na ziemi i w krzakach, panowała absolutna cisza.- Pewnego dnia usłyszałam, jak mój ojciec śpiewa starego bluesa.- Zaintonowała:Chodź ze mną.Znalazłem tą nową kryjówkę!Tak się cieszę,Że znalazłem tę nową kryjówkę!Powiedziałam sobie wtedy, że nigdy nie wrócę do tych czarnych dziur, i postanowiłam sama poszukać „tej no­wej kryjówki”.Wiedziałam, że będzie nią muzyka.Od tamtej chwili skończyło się moje życie w niewoli.Zamyśliła się na chwilę, po czym jej twarz opromienił uśmiech.- Wiesz, kiedy próbuję myśleć o sobie jak o poważ­nym muzyku, przypomina mi się zawsze wiersz Paula Laurence'a Dunbara, wydrukowany na makatce, która wisiała w kuchni mojej matki:Nie piszcz panna, daj se spokój;Rzuć te nuty w kąt:Ćwicz i ćwicz, aż osiwiejesz,iNie dasz rady - skąd!Nic ci z gardła nie wyleciZ takim fest zadęciem,Jak Malindzie, kiedy śpiewa,Aż się kuchnia trzęsie.[8]Kiedy skończyła recytować, wyczuł w niej rozterkę.Wiedział, że jest mu wdzięczna za ten dzień i że prawdopodobnie czuje, iż powinna to okazać, zostając z nim nieco dłużej, może nawet pozwalając mu na niedwuzna­czną propozycję.Ale nie uczynił jej.Choć pragnął Don­ny i świadomość, że zaraz odejdzie, wywoływała w nim poczucie osamotnienia, nie próbował jej zatrzymać.Nie chciał, żeby została jego kochanką z powodu wdzięczno­ści, jaką do niego czuła, więcej nawet, nie chciał dzielić jej z Jimmym Ostenem, innym mężczyzną w jej życiu.Ku - jak sobie wyobrażał - jej zdziwieniu, zaprowadził ją zdecydowanie do samochodu i otworzył przed nią drzwiczki.Wsiadła i położyła mu rękę na ramieniu.- Patrick, kiedy cię znów zobaczę? - zapytała nieco zbita z tropu.- Kiedy tylko zechcesz - odparł szorstko.- Po prostu przyjedź.- Ale nie chcę ci przeszkadzać.Masz swoją pracę.- Nie, nie mam.Przyjeżdżaj, kiedy chcesz.- Trzymam cię za słowo - powiedziała, zapalając sil­nik.- Czy trzy razy w tygodniu nie będzie za dużo?Domostroy był zachwycony, ale nie chciał jej tego okazać.- „Będziemy rozliczeni ze wszystkich dozwolonych przyjemności, których zaniedbaliśmy doświadczyć” - zacytował Aggadę i zachichotał, by rozładować napię­cie.- Na początek wystarczy.Kiedy zaczynamy?- Może jutro - zaproponowała.Czuł, że chce mu dać do zrozumienia, iż cieszy się z jego oferty pomocy.- Przypomnij mnie Jimmy'emu - powiedział.- Przypomnę.Chociaż wątpię, żeby o tobie zapo­mniał! - Odjechała.Lekki wietrzyk rozwiewał jej włosy.Miotany sprzecznymi uczuciami Domostroy ruszył w kierunku sali balowej.Kiedy obejrzał się za siebie, już jej nie było.Parking był pusty.Nawet Wolnourodze-ni opuścili swoje posterunki.Donna nie ukrywała przed Ostenem swojej wizyty u Domostroya.Opowiedziała mu nawet o planach pracy z kompozytorem, którego uwagi i porady mogą pomóc jej przygotować się do konkursu w Warszawie.Osten nie mógł zakwestionować jej prawa czy potrzeby szuka­nia pomocy artystycznej, nie podobało mu się jednak, że wybrała do tego celu Domostroya.Znał jego złą reputację, a teraz nabierał coraz większych podejrzeń, że to on był mężczyzną, który zrobił zdjęcia kobiecie z Białego Domu i pomógł jej w napisaniu listów do Goddarda.W końcu, zaniepokojony zainteresowaniem Domostroya Donną, postanowił poznać motywy kompo­zytora i pewnego wieczoru, kiedy wiedział, że Donna jest u Domostroya, wynajął samochód i pojechał do Old Glory.Ilekroć przejeżdżał wcześniej przez Południowy Bronks, zawsze był w drodze dokądś indziej, ale teraz, szukając tam konkretnego adresu, uświadomił sobie po raz pierwszy, jak bardzo Południowy Bronks przypomi­na slumsy Tijuany.Z tym wyjątkiem, że w Tijuanie mie­szkańcy slumsów żyli przynajmniej nadzieją, być może złudną, że ich miasto pewnego dnia wyrośnie na metro­polię, a ich życie stanie się tak nowe i gładkie jak po­wstające wokół nich budynki i autostrady.W Połu­dniowym Bronksie nie było ani nowych budynków i au­tostrad, ani takiej nadziei.Odnalazł Old Glory i okrążył ją raz, zwalniając na widok samochodu Donny zaparkowanego przy wejściu do sali balowej, obok starego kabrioletu, należącego z pewnością do Domostroya.Wiedział, że Donna spędzi tu cały wieczór, postanowił więc uzbroić się w cierpli­wość i zaczekać na zapadnięcie zmroku.Kręcił się przez chwilę po wyludnionej okolicy, słu­chając w radiu najnowszych rock-bluesów, aż na niebie ukazał się księżyc, oświetlając srebrzystą poświatą czar­ne mury sali balowej.Zaparkował przed ogrodzeniem z drucianej siatki i wszedł w rosnącą tuż obok wysoką trawę z parabolicz­nym mikrofonem w jednej ręce i zapaloną latarką w drugiej.Ustawił mikrofon na statywie, skierował ta­lerz w stronę światła wylewającego się z okien ogro­mnej sali balowej.Włączył mikrofon i wcisnął klawisz, uruchamiając eliminujący wszystkie szumy zewnętrzne tantalowy filtr powietrzny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl