[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz przyszła jego kolej.Zaczął ją rozbierać.Jego palce poruszały się zręcznie, lecz delikatnie.Zdejmował z niej kolejne jedwabie, a ona siedziała nieruchomo, milcząca, i patrzyła mu w oczy.Kiedy obnażył jej drobne piersi, nie wytrzymała: odwróciła twarz i zakryła ją dłońmi.- Nie - powiedział Drogo.Odsunął jej ręce delikatnym, ale zdecydowanym ruchem i znowu podniósł jej głowę, by patrzyła na niego.- Nie - powiedział.- Nie - powtórzyła za nim jak echo.Następnie Dany wstała, a on przysunął ją do siebie, żeby zdjąć z niej ostatnie jedwabie.Poczuła na skórze chłód nocnego powietrza.Zadrżała i zaraz jej ręce i nogi pokryła gęsia skórka.Bardzo się bała tego, co miało nastąpić, lecz na razie nic się nie działo.Khal Drogo wciąż siedział ze skrzyżowanymi nogami, rozkoszując się widokiem jej ciała.Po dłuższej chwili zaczął jej dotykać.Początkowo delikatnie, potem coraz mocniej.Wyczuwała przerażającą siłę jego dłoni, lecz on ani razu nie zadał jej bólu.Ujął jej rękę i pocierał kolejno jej palce.Przesunął dłonią w dół jej nogi.Gładził jej twarz, przesuwał palcami po łukach jej uszu, po ustach.Zanurzył dłonie w jej włosy i przeczesał je palcami.Odwrócił ją i zaczął masować jej ramiona, przesunął kciukiem wzdłuż jej kręgosłupa.Wydawało się, że minęły godziny, zanim jego palce powędrowały wreszcie ku jej piersiom.Zaczął je pieścić od spodu, aż poczuła mrowienie.Potem masował kciukami miejsca wokół jej sutków, szczypał je kciukiem i palcem wskazującym, następnie zaczął je pociągać, najpierw delikatnie, potem mocniej, aż boleśnie stwardniały.Wtedy przestał i posadził ją sobie na kolanach.Dany płonęła cała i z trudem łapała oddech, a jej serce biło szybko.Ujął jej twarz w swoje ogromne dłonie i spojrzał jej w oczy.- Nie - powiedział, a ona domyśliła się, że było to pytanie.Wzięła go za rękę i poprowadziła ją do wilgoci między jej udami.- Tak - odpowiedziała szeptem, kiedy wsunął tam swój palec.EddardWezwanie trąbki rozległo się na godzinę przed świtem, kiedy świat pogrążony był jeszcze w szarości i bezruchu.Alyn potrząsnął nim mocno, wyrywając go ze snu.Kiedy Ned wyszedł niepewnym krokiem w chłód, zobaczył, że jego koń czeka osiodłany, a Król siedzi już na swoim wierzchowcu.Robert ubrał grube brązowe rękawice i podbity futrem płaszcz z kapturem, który zakrywał mu uszy.Przypominał niedźwiedzia na koniu.- Wstawaj, Stark! - ryknął.- Wstawaj! Mamy kilka spraw do omówienia.- Naturalnie - powiedział Ned.- Wejdź, Wasza Miłość.- Alyn uniósł połę namiotu.- Nie, nie - powiedział Robert.Każdemu jego słowu towarzyszył obłok pary.- Za dużo uszu w obozie.A poza tym chcę się przejechać i posmakować tego twojego kraju.- Za Królem czekali ser Boros i ser Meryn oraz tuzin strażników.Jedyne, co Ned mógł zrobić, to obudzić się do końca, ubrać i dosiąść konia.Robert nadawał tempo, poganiając mocno swojego ogromnego, czarnego rumaka, tak że Ned musiał szybko galopować, żeby nie zostać z tyłu.Kiedy ruszyli, rzucił pytanie, lecz wiatr porwał jego słowa i Król ich nie usłyszał.Więcej już się nie odzywał.Wkrótce opuścili królewski trakt i pojechali przez wzgórza zakryte jeszcze przez mgłę.Straż została w niewielkiej odległości za nimi, na tyle jednak daleko, że mogli już rozmawiać swobodnie, mimo to Robert nie zwalniał.Nastał świt, kiedy znaleźli się na grzbiecie niewielkiego wzgórza i wtedy dopiero Król się zatrzymał.Świta pozostała daleko z tyłu.Ned zatrzymał konia obok Króla pełnego wigoru i podniecenia.- Bogowie - zaklął i roześmiał się.- Wspaniale jest móc jechać tak, jak mężczyzna został do tego stworzony! Przysięgam ci, Ned, że niedługo zwariuję od ciągłego pełzania.- Robert Baratheon nigdy nie należał do cierpliwych ludzi.- Ach, ten cholerny powóz, to jego skrzypienie i zawodzenie, kiedy wspina się na każde wzniesienie na drodze, jakby wjeżdżał na ogromną górę… Obiecuję ci, że jeśli to cholerstwo złamie jeszcze jedną ośkę, każę je spalić, a Cersei może sobie iść pieszo!Ned roześmiał się.- Z chęcią zapalę ci pochodnię.- Dobry druh! - Król poklepał go po ramieniu.- Korci mnie, żeby zostawić ich i jechać dalej.Ned uśmiechnął się.- Wierzę, że mógłbyś to zrobić.- O, tak - odparł Król.- Co ty na to, Ned? Tylko ty i ja, dwaj wędrowni rycerze na królewskim szlaku.U naszych boków miecze, a przed nami bogowie tylko wiedzą co, no i może jakaś wiejska dziewucha albo tawerniana dziwka, która by nam ogrzała łóżka.- Żebyśmy tak mogli… - powiedział Ned.- Jednak, mój panie, mamy swoje obowiązki… względem królestwa, względem naszych dzieci.Ja wobec mojej żony, a ty wobec Królowej.Nie jesteśmy już chłopcami.- Ty nigdy nie byłeś chłopcem, za jakiego się uważałeś - mruknął Robert.- Żałuj.Chociaż tamten jeden raz… jak ona miała na imię? Ta twoja dziewucha? Becca? Nie, ta była moja, niech bogowie ją pokochają, te czarne włosy i słodkie ogromne oczy, w których można się było utopić.Twoja miała na imię… Aleena? Nie.Mówiłeś mi kiedyś.A może Merryl? Wiesz, o której mówię, o matce twojego bękarta.- Miała na imię Wylla - odpowiedział Ned z chłodną uprzejmością.- Nie chciałbym o niej mówić.- Tak.Wylla.- Król uśmiechnął się.- Musiała być wyjątkową dziewuchą, skoro udało jej się sprawić, że lord Eddard Stark zapomniał o swoim honorze, choćby i na godzinę.Nigdy mi nie mówiłeś, jak wyglądała…Na ustach Neda pojawił się grymas gniewu.- I nie powiem ci.Zostawmy to, Robercie, jeśli darzysz mnie miłością, jak twierdzisz.Zhańbiłem siebie i Catelyn w oczach bogów i ludzi.- Bogowie, miejcie litość, wtedy prawie nie znałeś Catelyn.- Ale była już moją żoną.Nosiła w łonie moje dziecko.- Ned, jesteś zbyt surowy wobec siebie.Zawsze taki byłeś.A niech to, żadna kobieta nie chciałaby w swoim łóżku Błogosławionego Baelora.- Uderzył dłonią w kolano.- No cóż, nie będę cię przyciskał, skoro tak się upierasz, chociaż kiedy się tak dąsasz, myślę sobie, że powinieneś mieć w herbie jeża.- Smugi światła wschodzącego słońca przebiły się wreszcie przez białą mgłę.Pod nimi rozciągała się rozległa równina, naga i brązowa, gdzieniegdzie tylko wybrzuszona łagodnymi pagórkami.Ned wskazał na nie ręką.- Kurhany Pierwszych Ludzi.Robert zmarszczył czoło.- Wjechaliśmy na cmentarz?- Wasza Miłość, podobnych kurhanów pełno jest na całej północy - odpowiedział Ned.- To stara ziemia.- I zimna - burknął Robert, otulając się szczelniej płaszczem.Straż czekała u podnóża wzgórza.- No, ale nie przyjechałem tu z tobą, żeby rozmawiać o grobach albo kłócić się o twojego bękarta.W nocy przybył jeździec od lorda Yarysa z King’s Landing.- Król wyjął zza pasa zwinięty papier i podał go Nedowi.Yarys, eunuch, był pierwszym plotkarzem Króla.Służył Robertowi tak samo jak wcześniej służył Aerysowi Targaryenowi.Ned rozwinął zwój drżącą dłonią - przypomniał sobie okropne oskarżenie Lysy - lecz wiadomość nie dotyczyła lady Arryn.- Jakie jest źródło jego wiadomości?- Pamiętasz ser Joraha Mormonta?- A jakżeby inaczej, chociaż chciałbym go zapomnieć - rzucił szorstkim głosem Ned.Mormontowie z Wyspy Niedźwiedziej stanowili stary ród, dumny i poważany, lecz ziemie mieli ubogie i zimne.Ser Jorah próbował nabić rodzinne sakwy, sprzedając kłusowników handlarzowi niewolnikami z Tyrosh.Czyn ten okrył hańbą całą północ, ponieważ Mormontowie byli chorążymi Starków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]