[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- mrukn¹³ Ben spogl¹daj¹c na zegarek.Od chwili kiedy zostawi³ wiadomoœæ, up³ynê³o ponad dwiegodziny.Mia³ od groma czasu, ¿eby skontaktowaæ siê z Kaaren ipotwierdziæ, ¿e wszystko w porz¹dku.Dwie godziny.Przez dwiegodziny mo¿e siê du¿o zdarzyæ.- Jaki jest do niej telefon?Sandy potrz¹snê³a g³ow¹, zmuszaj¹c odrêtwia³y mózg dowysi³ku.- Eee.Dwa, dwa, piêæ.dziewiêæ, siedem, dwa, jeden.Koda znów wykrêci³ "0".- Centrala? Rozmowa na kartê kredytow¹.Cztery cztery.Zreszt¹ nie.Ile kosztuje bezpoœrednia do San Diego? - Ws³uchiwa³siê chwilê w nieco przyt³umiony g³os p³yn¹cy z magnetofonu Sandy.- Dziêkujê.Zaraz zadzwoniê.- Spojrza³ na dziewczynê i ruchemg³owy wskaza³ magnetofon.- Czy to zadzia³a, jak wrzucê monety?Sandy skierowa³a latarkê na telefon i szybko sprawdzi³aods³oniête kable.- Tak, ale jak dasz mi trochê czasu, to bêdziesz móg³dzwoniæ za friko.- Ile ci to zajmie?- Hmm.Z dziesiêæ minut.Muszê zmieniæ.- Masz przy sobie jakieœ drobne?- Chyba tylko kilka dziesi¹tek.- Wsunê³a rêkê dokieszeni i wyjê³a dwie dziesi¹tki i piêciocentówkê.- Zawo³aj Charleya i Barta.Powiedz im, ¿eby wziêlidrobne na telefon.Tylko szybko - doda³ spiêty, zerkaj¹c to namagnetofon, to na metalowe pude³eczko transpondera.Minutê póŸniej Shannon i Harrington stali ju¿ przytelefonie.Koda zamawia³ rozmowê, a oni wrzucali monety doaparatu.- Co wiemy? - spyta³ Charley wpychaj¹c w otwór dwudzie-stopiêciocentówkê.Dwie godziny temu nada³ "zmy³kê"."Sprzeda¿" zamiast"kupna".By³ w drodze do mieszkania Kaaren.Najwidoczniej niemóg³ jej z³apaæ telefonicznie.Brak potwierdzenia - odrzek³ Benzakrywaj¹c d³oni¹ mikrofon.- Dlaczego nie dzwoni na kartê? - spyta³a szeptem Sandy,gdy Ben przytkn¹³ transponder do magnetofonu.- Pods³uch - wyjaœni³ Shannon nie spuszczaj¹c wzroku zr¹k Kody.- Takie zmy³ki to u nas sygna³ alarmowy.Rozmowa nakartê kredytow¹ jest ryzykowna, bo jak ktoœ ma odpowiednie chody,mo¿e ³atwo wytropia numer i wpaœæ na nasz œlad.By³oby kiepsko,zw³aszcza jeœli Kaaren wdepnê³a w gówno.- Szlag by to.- mruknê³a Sandy.- Taaa.zgodzi³ siê Shannon.Koda uruchomi³ nadajnik i podniós³ magnetofon, ¿ebywszyscy mogli s³yszeæ.Agenci przysunêli siê bli¿ej.Po dwóchdzwonkach w³¹czy³a siê automatyczna sekretarka w mieszkaniuKaaren.Z g³oœniczka buchn¹³ krzyk.PrzeraŸliwy, wœciek³y krzyk,który odbi³ siê echem w koronach drzew otaczaj¹cych ciemny sklep.Potem zabrzmia³ krzyk drugi, rozdzieraj¹cy i bolesny.Nagleusta³.Zszokowani agenci zamarli w g³uchej ciszy.Sandy wyda³a zsiebie przyt³umiony gard³owy odg³os.- To Freddy - wyszepta³ Bart Harrington, choæ wszyscywiedzieli, kto krzycza³.- Cholera.- Urwa³, bo Koda machn¹³niecierpliwie woln¹ rêk¹.Zanim us³yszeli cichutki trzask, up³ynê³o co najmniejdziesiêæ sekund.Klik - i us³yszeli czyjœ jedwabisty œmiech.- Czy¿ to nie piêknie brzmi? Piêknie, baaardzo piêknie,co? Ale najlepsze wci¹¿ przed tob¹.Tak jest, zaraz siêprzekonasz.Kimkolwiek jesteœ, pos³uchaj tylko tego.Tym razem odg³osy dochodz¹ce z g³oœnika by³y mniej gwa³-towne: miêkkie, rytmiczne jêki, poskrzypywanie sprê¿yn ³ó¿ka.- Chryste, to Kaaren.Chyba j¹.chyba j¹ gwa³c¹ - wy-krztusi³a Sandy.Trzydzieœci sekund póŸniej jêki umilk³y i znów us³yszeliten jedwabisty g³os: - A nie mówi³em? Wspania³e, prawda? Alespokojnie, bracie, spokojnie.Pewnie masz uprzedzenia rasowe,wiêc powiem ci, ¿e rypie j¹ pewien bia³odupiec.- G³oœny lekkoprzyt³umiony chichot.- Dlatego kimkolwiek jesteœ, lepiej siê ztego szybciutko wycofaj, chojraku.Rozumiesz? Bo jeœli nie, to.- Znów mro¿¹cy krew w ¿y³ach chichot.- Nie chcemy teraz ¿adnychk³opotów i dobrze wiesz, ¿e nie cofniemy siê przed niczym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]