[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale teraz wiesz, gdzie jest twoje miejsce.Przychodziłaś do tego miejsca, od kiedy się urodziłaś. Mój ojciec jest rolnikiem. Wyszeptałam odrętwiale bez przekonania. Należę dojego świata. W takim razie jak widziałaś poza jego grudy ziemi i bruzdy, żeby tu przybyć? W ten sam sposób, co moja matka.Podążałam za kimś.Jak ona, nie mogłam siępowstrzymać. Wstałam, nadal drżąc, chcąc iść, nie wiedząc dokąd, ponieważ nie wiedziałamjuż, co znaczyła miłość, albo, dlaczego nam wszystkim nie było lepiej bez niej.Wtedy zobaczyłam oczy Corbeta i jego usta, i jego jedną, otwartą dłoń wśród liści.Jegooczy utrzymały moje silniej niż jakikolwiek dotyk, znały mnie.Wyszeptał jedno słowo, którenie było liściem i poczułam, że zabójcze zimno we mnie w końcu się rozpuściło, mojezamarznięte łzy się uwolniły. Rois. Tak. Powiedziałam mu. Wrócę.Przypuszczam, że to, dlatego pozwoliła mi odejść.Rozdział 22Kamienne ściany zamknęły się wokół mnie.Stałam przy kominku w Lynn Hall, przed mojąkupką gałązek i drzazg podpałki, która płonęła tylko w jakimś, innym świecie i pozostawiłamnie zmarzniętą w tym.Ciche pokoje były pełne pózno popołudniowych cieni.Musiałam iśćdo domu, ale gdzieś poza bladym światłem, w kamieniach, Corbet wymówił moje imię i niemogłam znieść opuszczenia miejsca, gdzie byłam znana.Uklękłam, objęłam się by chronić sięprzed zimnem, skuliłam się i znieruchomiałam, coś bezimiennego w zimie, obserwujące ibędące obserwowane.Nie zostawiaj mnie, powiedział: prośba.Musisz go trzymać, powiedziała: obietnica.Ona mnie nie znała.Ja nie znałam samej siebie.Byłam czymś dzikim w jej lesie tak, jak onaw moim, może człowiek, może nie, ale nawet będąc człowiekiem, rozpoznałam ją.Wezwała jąmoja matka, wzywała ją Laurel.Ona była śmiercią serca i zbierała plony w zimowej śmierci.Przekształcała mój świat wokół mnie, sięgając do tych, których kochałam, zmieniając ich bypasowali do jej pory roku.Miała moją matkę, miała Corbeta, zabierze Laurel, na końcu zabierzemnie, ponieważ pójdę za swoim sercem.Ale żadna z nas nie wiedziała, co mogłam, a czego niemogłam zrobić w jej lesie.Usłyszałam szelest czegoś w powietrzu i odwróciłam się.Biała sowa wleciała przez pokójw gobelin.Spojrzała na mnie wielkimi, złocistymi oczami, zanim zbladła w pozbawiony formyścieg.Tym razem nie zadała swojego, kpiącego pytania.Zapytała tylko o to, co już wiedziałam.Powiedziała: Musisz być człowiekiem by kochać.%7ładna z nas nie znała tej Rois.W końcu wstałam zanim świat zrobił się czarny, a mój ojciec przyszedł po mnie.Zniegmieszał się z blednącym światłem, gdy jechałam do domu, płatki czepiające się moich rzęswydawały się zbyt ciężkie do zniesienia.Znieg wydawał się nigdy nie dotykać ziemi, wszystkorozmywało się wokół mnie.Trzymałam lejce, ale konie wybierały swoją drogę, jak sięwydawało, wioząc mnie poza światło dnia, w kierunku nieznajomej ciemności.Ale zatrzymały się w znajomym miejscu.Mój ojciec słysząc sanie, wyszedł na zewnątrz bywprowadzić konie. Gdzie byłaś? Pytał ciągle. Gdzie byłaś? Przez cały ten czas w tym,zimnym domu? Tak. Powiedziałam.Przyjrzał mi się uważnie, ale obwinił silny wiatr za mojezaczerwienione oczy.Ja nie wiedziałam, kogo winić: jego, bo nie widział dosyć, moją matkęza widzenie zbyt wiele w snopie letniego światła.%7ładne z nich, zdecydowałam.%7ładne nie byłowinne.Wina leżała w innym świecie, tyle mogłam zobaczyć wyraznie, nawet w zapadającejnocy. Wyglądasz okropnie. Powiedział opryskliwie mój ojciec. Właśnie zaczynałemmyśleć, że nabierasz trochę rozsądku. Skierował konie do stodoły. Między wami dwiema. Usłyszałam, a on dodał jeszcze parę rzeczy, które słyszałytylko konie.Zasiadłam do kolacji z nim i Laurel, ale ledwie mogłam jeść.Coś ciągle ściskało mi gardło,gdy próbowałam przełknąć.Widziałam bladą twarz mojej matki, jej cienkie, cienkie palce iznękana, nie mogłam jeść za nią, więc nie chciałam jeść.Czułam obserwującą mnie Laurel, onaopanowała sztukę żywienia się powietrzem bardziej przekonująco ode mnie. Rois. Powiedziała miękko.Najlżejszy ślad wyrazu naruszył martwy spokój na jejtwarzy. Co tam znalazłeś?Duchy, pomyślałam.Zawahałam się, nie uwierzyłaby, że nic.Nasz ojciec odpowiedział zamnie. Nic. Powiedział stanowczo. I nie chcę nic więcej o tym słyszeć, i to koniec tematu.Ale znalazła coś w moich oczach, co było bardziej niepokojące niż nic. Rois. Tchnęła, a ja wstałam gwałtownie. Nic. Powtórzyłam i byłam równie zaskoczona, co oni, gwałtownością mojego głosu. Miałaś rację.Więc nie pytaj mnie ponownie.I on ma rację.To koniec tego tematu, więcchciałabym, żebyś zjadła coś poza niczym.Pózniej wczołgałam się do łóżka bez rozbierania się i zakopałam pod wełną.Laurel weszłana górę krótko potem, zatrzymała się w otwartych drzwiach ze świecą w ręce, zgadując pomoim, nierównym oddechu, że nadal nie spałam.Weszła i zepchnęła kołdrę. Wiesz coś. Powiedziała patrząc swoimi rozszerzonymi, jasnymi oczami w moje.Widziałaś w Lynn Hall coś, co ja przeoczyłam.Co to było?Widziałam duchy i wspomnienia, kochanków stworzonych z powietrza i liści, nic.Otwarłamusta, nic się z nich nie wydostało.Położyła dłoń na moim nadgarstku.Jej palce były jakwyrzezbione z wosku, w świetle świecy mogłam prawie zobaczyć kość.Moje gardło zamknęłosię w nagłym strachu.Zmusiłam słowa do wyjścia. Widziałam ciebie. Wyszeptałam.Widziałam ciebie.Milczała.Jej uchwyt osłabł, palce ześlizgnęły się ze mnie. Mówisz bez sensu, Rois. Robisz dokładnie to, co zrobiła nasza matka.Nie jesz, marniejesz, czekasz, aż ktośprzyjdzie do ciebie z pustej zimy. Nie czekała na nikogo.Kochała naszego ojca. Chodziła do lasu zabrała mnie Coś mignęło w jej oczach, prawie życie, prawie wspomnienie.Zamrugała i znikło. Jestzima.Nie masz dość zajęć, więc wyobrażasz sobie rzeczy.Opowiadasz sobie historie.O naszejmatce, o mnie, o Corbecie. Położyła dłoń z ptasich kości, z puchu ostów na moim ramieniu. Nie martw się tyle o mnie.To nie ma nic wspólnego z naszą matką.Po prostu czekam, ażwróci Corbet.Obudziłam się, odpychając z twarzy nawiane wiatrem liście, dopóki liście nie zmieniły siępod moją dłonią w stertę kołder, a zaciekłe wichry wyfrunęły z mojego snu by grzechotaćoknem.Wyjrzałam na zewnątrz.Zniegowy duch, ciągnące się zasłony i tumany otaczałymojego ojca w drodze do stodoły.Zniknął na moment, a potem pojawił się ponownie, trzymającsię swojej liny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]