[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.D’Elbée i de Bonchamps odnieśli rany śmiertelne, wieczorem zmasakrowany, zmieszany tłum rzucił się w ucieczce ku północy, w kierunku Loary i dokonał tutaj wyczynu, który wzbudzał później podziw Napoleona.Około czterdziestu tysięcy ludzi zdołało się przeprawić przez szeroką rzekę, schronić się na jej prawym brzegu, więc już w Bretanii.“Buntownicy bili się jak tygrysy, nasi żołnierze jak lwy” — napisał w swym raporcie Kléber.Z trudem wywalczone zwycięstwo zmęczyło jednak nawet lwy, skoro dopiero w dwa dni później komisarz Merlin donosił znad Loary: “.przybyłem za późno, by wytopić rozbitki bandytów.Ta armia papieża, która wyrządziła nam tyle zła i którą ścigano z zapałem niedostatecznie rewolucyjnym, na razie się nam wymknęła.” Pełen czerwonego ognia działacz, w niedalekiej przyszłości biały terrorysta, kreślił te słowa w Saint-Florent, w którym dnia poprzedniego konający de Bonchamps ocalił życie czterem tysiącom jeńców.Zamiar przejścia na prawy brzeg Loary istniał już od pewnego czasu wśród powstańców.Gorąco zalecało ten plan stronnictwo księcia de Talmont, który pochodził z Bretanii i był pewien poparcia ze strony jej mieszkańców.Przeważyły jednak inne względy.O ich charakterze dobitnie świadczył wygląd i skład tłumu, który w barkach rybackich, w czółnach lub konno przeprawił się przez rzekę.Liczebność jego określano w sposób dość fantastyczny, lecz wystarczy i tego, na co godzą się fachowi historycy.Według nich na prawym brzegu Loary znalazło się czterdzieści tysięcy Wandejczyków, z czego jedna czwarta zaledwie nosiła broń.Cała ogromnie przeważająca reszta składała się ze starców, kobiet i dzieci unoszących głowy z pogromu, ratujących życie.Wandea, ojcowizna tej ciżby, jak długa i szeroka zaczynała cuchnąć spalenizną i trupim odorem.Szkic niniejszy wymienił kilka zaledwie batalii, tymczasem zaś Armel de Wismes — komentator cennej książki Les guerres de Vendée, autor wstępu do niej — obliczył, że podczas całego powstania stoczono siedemnaście poważniejszych bitew i siedemset starć pomniejszych.Prócz tego.zza każdego żywopłotu, z okna każdej chałupy mógł paść strzał, spowodować nie tylko ofiary, lecz i represje.Już w początkach lipca generał Westermann zaczął systematycznie stosować taktykę “spalonej ziemi”.Ruszył w swój niszczycielski pochód z Parthenay (o jego tam pobycie napomyka wspomniana na samym początku karta restauracyjna), puszczał z dymem wsie i nader starannie spalił zamek Clisson.stanowiący własność oficera powstańczego, de Lescure.Nieco później obrócił w popiół całe Chatillon.2 sierpnia cytowany już dekret Konwencji oficjalnie skazał na taki sam los całą Wandeę.Popłoch padł nie tylko na ludność sprzyjającą powstaniu, lecz również i na miejscowych republikanów.Pewni bowiem gorliwcy głosili, że jednakowo traktować należy i wrogów-rojalistów, i tchórzliwych “patriotów”, co nie potrafili własnymi siłami urwać łba hydrze.Wyczyny Westermanna doprowadziły do szału najbardziej spokojnych spośród powstańców, takich nawet ludzi, którzy dotychczas oszczędzali rozbrojonego przeciwnika, nie mówiąc już o ludności zajmowanych miast.Wcale nie wszędzie bowiem powtarzały się marcowe okropności z Machecoul.W maju zdobyte szturmem Thouars zostało oszczędzone, dowódca jego załogi doznał pociechy przedśmiertnej: zanim położył głowę pod nóż paryskiej gilotyny, był rycersko traktowany przez swych/ wandejskich zwycięzców.“Żołnierze wolności, bronimy dobrej sprawy, lecz iluż spomiędzy nas nie zasługuje na zaszczyt uczestniczenia w jej obronie.Od chwili wkroczenia naszej armii do Wandei każdy żołnierz zabija, kogo chce, rabuje, kogo chce, a to pod pretekstem, że zabijany czy obrabowany jest buntownikiem lub myśli rojalistycznie” — pisał w sierpniu do Paryża oficer korpusu mogunckiego, kapitan Bouveray.Łatwo niestety zrozumieć, co wypędziło za Loarę dziesiątki tysięcy bezbronnych mieszkańców Wandei.Można było marzyć o chwilowym chociażby schronieniu w Bretanii, x>czekiwać pomocy od jej ludności i.desantu angielskiego w którymś z jej licznych portów.Nadzieje zawiodły, końcowa faza wojny była jeszcze bardziej okropna niż początkowa.” Droga na pomoc powiodła armię wandejską przez Fougčres, gdzie dokonano reorganizacji, powzięto decyzje co do dalszego marszu.W tym powiatowym mieście bretońskim pięknie utrzymany zamek obronny dostarczyć dziś może materiału do lekcji poglądowej na temat średniowiecznej sztuki fortyfikacyjnej.Pozwala się też podziwiać jakby z lotu ptaka, lecz bez konieczności wynajmowania w tym celu samolotu albo śmigłowca.Niezbyt odległy kościół miejscowy i przylegający do niego park leżą po prostu znacznie wyżej niż mury i bastiony fortecy.Umieszczony tam strzelec zdołałby swobodnie brać na muszkę staroświeckiego nawet.karabinu poszczególnych ludzi pokazujących się na dziedzińcu zamkowym.W Fougčres można się wiele nauczyć nie tylko na temat średniowiecznego budownictwa obronnego, lecz również na własne oczy zobaczyć, jak bardzo postęp techniki, reprezentowanej w danym wypadku przez broń palną, musiał zdegradować tę wspaniałą sztukę, przemienić jej twory w romantyczną ozdobę pejzażu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl