[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeszły koło szklanych gablot z porcelaną ozdobioną motywem tu-kana, a potem kolejną z altankami, pagodami i motylami, następnieobok ekwipunku do konnej jazdy i mebli z drewna i skóry, a w końcuNina znalazła się w małym pomieszczeniu na zapleczu.Przyłożyła tele-fon do ucha.- Sheldonie? Jesteś tam?- Tak!- Możemy teraz swobodnie porozmawiać.Kochanie, co się stało? Je-steś jakiś nieswój.- Co się stało? - odezwał się jej mąż urywanym, piskliwym głosem,jakby za chwilę miał dostać ataku histerii.- Zagraża nam Dżingis-chan!Nina obracała w palcach złoty kolczyk.- Obawiam się, że nie rozumiem.- Nino, na litość boską.Zagrażają nam Goldsmithowie!- Kochanie, co chcesz przez to powiedzieć?- Przecież mówię wyraznie.- Sheldonie, nie jestem psychiatrą.Czy możesz skończyć z tymi za-gadkami i wyrażać się bardziej konkretnie?- Dobrze już, dobrze! Ale nie uwierzysz w to!Usiadła na krześle.- Zobaczymy.- Dobrze.- Słyszała jego świszczący oddech.- Wróciłem z obiadu ijak myślisz, co mnie powitało?%7łona milczała.-.dzwoniący telefon.Mój prywatny, do cholery! Wiesz, jak chronięten numer, nie ma go nawet w książce!Nina mruknęła coś współczująco.- Nieważne.Któż to mógł dzwonić, jak nie Dina Goldsmith? JedenBóg wie, skąd wzięła ten numer, chociaż nie dziwię się, że jej się to udało- ta modliszka jest zdolna do wszystkiego!Nina przycisnęła do czoła dwa palce, by powstrzymać zbliżający sięból głowy.- Uspokój się, kochanie, proszę.Nadal nie mam najmniejszego poję-cia, co się stało.A więc: zadzwoniła Dina.- Tak! - krzyknął.- Czego chciała?- Uwierzysz, wprosiła się do.do naszego domu na wsi! Do naszegodomu, do jasnej cholery! - powiedział Sheldon bełkotliwym tonem, uno-sząc głos z niepohamowanej wściekłości.- Chryste, czy nie ma już żad-nych świętości? Czy już dom człowieka przestał być jego twierdzą?Nina zachowała spokój.- I co jej odpowiedziałeś?- A jak myślisz? Bóg wie, że próbowałem z godnością odwieść ją odtego pomysłu, ale oczywiście to mi się nie udało!Znowu wybuchnął ponurym śmiechem; Nina zorientowała się, żenerwy jej męża napięte są do granic wytrzymałości.- Ta kobieta nie rozumie, co znaczy słowo nie!- Sheldonie, uspokój się, niech pomyślę, kochanie.- I lepiej szybko coś wymyśl! - warknął.- W przeciwnym razie na-stępny weekend spędzimy z nią i z tym jej okropnym mężem!- Czy przypadkiem wspomniała, dlaczego chce przyjechać?Powtórzył żonie to, co mu powiedziała Dina.- Naturalnie nie uwierzę w tę bajeczkę - oświadczył.- Kieruje się ja-kimś innym powodem, chociaż nie mam pojęcia, cóż to takiego możebyć.- Hmmm.- Nina w zamyśleniu postukała się palcem w usta.- Na-stępny weekend.- Tak! Nino, musisz coś zrobić! Znajdz jakiś sposób, by się od tegowykręcić.- Sheldonie! Na miłość boską, mógłbyś się uspokoić? To nie koniecświata.Prawdę mówiąc.- z lubością spojrzała na krzesło z drewna iskóry i uśmiechnęła się do siebie.-.może to być wspaniały początek.Tawizyta zdecydowanie może nam się przysłużyć.- Nino! Co ty mówisz?W głosie Sheldona znów dało się słyszeć panikę.Nina była już lekkozirytowana, ale zmusiła się, by jej głos pozostał spokojny.- Kochanie, mówię jedynie, że mam na uwadze nasz najlepiej pojętyinteres.Twoją karierę.naszą pozycję towarzyską.Naprawdę.Mamwrażenie, że przyjęcie Goldsmithów w Somerset wcale nie jest takimzłym pomysłem.- Nino!- Kochanie, zaufaj mi.Teraz zapomnij o wszystkim i wracaj do pracy.Ja się tym zajmę.- Nino.Nino! Odwiedziesz ich od tego zamiaru, prawda?- Sheldonie, proszę skończ z tym! - Boże, nie znosiła, kiedy mężczyz-ni się mazali! - Wiem, co robię.- O, Chryste.!- Uspokój się, kochanie.Czy muszę ci przypominać, że chociaż jeste-śmy sąsiadami, nigdy nie udało nam się nawiązać bliższej znajomości zBecky V?- I co z tego?- To, że.- Skrzyżowała zgrabne nogi.-.krążą plotki, że ona i DinaGoldsmith bardzo się zaprzyjazniły, a przynajmniej mają jakieś wspólnesprawy.Tak więc najłatwiejszą drogą do poprawienia naszej pozycji wtowarzystwie będzie podłączenie się do Diny.- Podłączenie się.Nino! Zwariowałaś?- Skądże znowu, kochanie! - Uśmiechając się do siebie, pani Faireyprzyglądała się swym skrzyżowanym nogom i poruszyła palcami w szpil-kach karmelowego koloru.- Może jestem oportunistką, ale wariatką? Zcałą pewnością nie.No, nie mam teraz czasu.Kochanie, porozmawiamypózniej.- Ale.- Pózniej, Sheldonie - powiedziała stanowczym tonem.- Daj mi tylkonumer telefonu Diny, żebym mogła natychmiast do niej oddzwonić.* * *Kiedy Dina odłożyła słuchawkę, poczuła przyjemną satysfakcję, żemogła wykorzystać małą cząstkę swych znaczących wpływów.Och, wpływy.Czy coś się może z tym równać?Według niej nic.Ale będzie jeszcze dużo czasu, by napawać się własnym triumfem.Narazie miała pilniejsze rzeczy do załatwienia.Na przykład zadzwonić doZandry.Nina Fairey, oczywiście, zaprosiła wszystkich troje - Roberta,Dinę i Zandrę.I jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem, Zandra zostanie kolejnąksiężną von und zu Engelwiesen!Nie tracąc czasu, Dina wybrała numer telefonu do Działu DawnychMistrzów.- Złotko! To ja!- Rety, Dina! - rzuciła Zandra do słuchawki.- Cześć! - Siedziała zabiurkiem, obserwując, jak z faksu wysuwa się papier prosto w ręce cze-kającej Kenzie.- Chyba nie zostawiłam w restauracji portmonetki? Cza-sami jestem tak okropnie roztrzepana.- Nie, nie - zapewniła ją pospiesznie Dina.- Skarbie, niczego nie zo-stawiłaś.- Och, to dobrze.Czasami się boję, że zostawiłabym gdzieś głowę,gdyby nie była mocno przytwierdzona do reszty mego ciała.Przyjaciółka się roześmiała.- Złotko, dzwonię, żeby cię zaprosić na wieś w następny weekend.- Na wieś! Ależ, Dino, cóż za niespodzianka!- Mogę na ciebie liczyć, skarbie, prawda?- Miałam.- Zandra starała się zebrać myśli.Zaproszenie było takniespodziewane, że na chwilę zbiło ją z tropu.Czy już sobie coś zaplano-wała na przyszły weekend? - Kto będzie oprócz nas? - spytała, przerzuca-jąc kartki kalendarza leżącego na biurku.- Och, nikt ważny - uspokoiła ją Dina.- Pojedziemy do Faireyów, bę-dą tylko oni, Robert i my dwie.No wiesz, spokojny weekend w niewiel-kim gronie.- Nie wiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]