[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Damy dziewczynom wolne!- Zwietnie.Nie mogę się doczekać - odpowiedział Jack.- Niestety, nie do  Kronenhalle - dodał doktor Horvath.- To małe, kameralnemiejsce.Właściciel mnie zna, a za Williamem wprost przepada.Przed jego przyjściemzawsze zasłania lustra! - uzupełnił teatralnym szeptem.- Czyż to nie genialne?- Bitte, Klaus! - powiedziała doktor KrauerPoppe.Wręczyła nuty Williamowi, który wydawał się gotów do gry.Wierni sumienniewlepili wzrok w ołtarz, studiując nakaz z Ewangelii według świętego Mateusza.William wzniósł ręce ponad klawiaturą, na wysokość barków.Jack usłyszał, jak bierze głęboki oddech.Sądząc po tym, jak wierni wyprostowali plecy, oni też to usłyszeli.To byłznak.- Zaczyna! - powiedział doktor Horvath.Pochylił głowę i przymknął oczy.Dłonie Williama zdawały się dryfować na ciepłym prądzie powietrza, zawieszoneniczym jastrząb na wietrze.Następnie opadły.Zabrzmiał utwór Bacha, preludium chóralne Liebster Jesu, wir sind hier.( Błogosławiony Jezu, jesteśmy tutaj ).- Tranquillo - szepnął po włosku doktor Horvath.Potem Jack skupił się już tylko na grze.Nie wierzył własnym uszom.Wierni siedzielijak zaczarowani, nikt nie opuścił kościoła.Doktor Horvath, doktor KrauerPoppe i Jack stali.Jack nie mógł mówić za innych, on jednak nie odczuwał zmęczenia: trwał nieruchomo,chłonąc dzwięki.William Burns grał i grał, wszystkie swoje ulubione utwory.(Heathernazywała je  standardami ).Grat ponad godzinę.Usłyszeli Haendla i pozostałych.Kiedy zaczął toccatę Bacha wdmoll (utwór cieszący się szczególnym powodzeniem wśród prostytutek w amsterdamskimOude Kerk), doktor Horvath trącił Jacka łokciem.- Prawie wychodzimy - oznajmił.Oczywiście Jack nie miał na to najmniejszej ochoty, lecz AnnaElisabeth niespuszczała go z oka.Ufał jej, ufał im wszystkim.Trudno było w takim momencie opuścićkościół, jednakże obaj z doktorem Horvathem cicho zeszli po schodach.William niczego niezauważył, pochłonięty grą.W kościele było ciepło; otwarto wszystkie drzwi i okna, które dawały się otworzyć.Dzwięki Bacha płynęły ponad placem.Na zewnątrz, wśród drzew i kamiennych schodówprowadzących do kościoła, nie brzmiały tak głośno, ale człowiek tak słyszał każdą nutę.Wówczas Jack zauważył ludzi w oknach i drzwiach okolicznych budynków.Jakokiem sięgnąć, jego wzrok napotykał słuchaczy.- Oczywiście zimą jest inaczej! - mówił doktor Horvath.- Ale też przychodząposłuchać.Jack stanął u stóp schodów, pośrodku placu.Słuchał muzyki i patrzył na melomanów.Z sąsiedniej budowy nie dochodził najlżejszy szmer: robotnicy dawno przerwali pracę.Porzuciwszy narzędzia, stali na baczność na rusztowaniu, zamienieni w słuch.Młotkowyzdjął koszulę, mężczyzni z piłą palili papierosy.Czwarty robotnik, ten od rur, trzymał w rękukawałek rury i udawał, że dyryguje.- Błazny! - skwitował doktor Horvath.Zerknął na zegarek.- Jak na razieżadnych skurczów! Melodia wędrowała w górę, a może w dół.- Czy zagra coś jeszcze? - spytał Jack.- Został jeden utwór - odpowiedział doktor Horvath, kiwając głową.Sądząc po zachowaniu robotników, znali repertuar równie dobrze jak on.Wyglądalitak, jakby się na coś przygotowywali.Nagle utwór Bacha dobiegł końca.Nastąpiło to jednocześnie ze zdumiewającymexodusem: rodziny z dziećmi w popłochu opuszczały kościół.Niektóre z matek z młodsządziatwą puściły się biegiem, zostali tylko dorośli i nastolatki.- Tchórze! - rzucił z pogardą doktor Horvath.Kopnął kamień.- Przygotuj się,Jack.Do zobaczenia pózniej, na joggingu! - Jack zrozumiał, że lekarz chce go zostawić.Uświadomił sobie też, że zna ostatni utwór.Słyszał, jak Heather grała go w kościeleZwiętego Pawła.Jak mógłby zapomnieć? Toccata Boellmanna rodem z horroru.Robotnicyteż znali Boellmanna, może William Burns zawsze grał go na końcu.Wiedzieli, co się święci.Nie przypominało to sytuacji z Edynburga, kiedy dzwięki nie docierały poza kościół.To, co wydostało się z Kirche St.Peter, było wprost ogłuszające.Jack nie znał Boellmanna natyle, aby wychwycić pierwszy błąd - pierwszy skurcz palców w przeciwieństwie do doktoraHorvatha, który drgnął i zacisnął pięść, jakby właśnie przytrzasnął sobie palce drzwiczkamisamochodu.- Na mnie już czas! - zawołał.Nastąpił drugi błąd, a potem trzeci.Jack usłyszał je wyraznie.- Palce? - zapytał doktora Horvatha.- Nie masz pojęcia, ile bólu sprawia mu Boellmann, Jack - odpowiedział lekarz.- Mimo to nie może przestać grać.Jack pomyślał o prostytutkach opodal Oude Kerk, które bez względu na porę niemogły wrócić do domu, kiedy grał William Buras.Przy czwartym błędzie doktor Horvath puścił się biegiem.- Muszę tam być, kiedy zacznie się rozbierać! - krzyknął do Jacka, sadząc potrzy stopnie naraz.Muzyka dudniła nadal: ścieżka dzwiękowa do ostatniej sceny pościgu.Mogłabyznalezć się w jego kolejnym filmie.Może zdoła nakłonić ojca do zagrania Bo - ellmanna, zbłędami i w ogóle.William mylił się raz za razem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl