[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba żaden Anglik nie może uchodzić za Araba, w każdym razie na dłuższą metę.- A Lawrence?- Lawrence nigdy nie podszywał się pod Araba.Nie, jedyny znany mi człowiek, którego praktycznie nie możnaodróżnić od tubylca, urodził się w tej części świata.Jego ojciec był konsulem w Kaszgarze i gdzieś tam jeszcze.Jakodziecko mówił więc różnymi miejscowymi dialektami, przypuszczam, że i potem znał je dobrze.- Co się z nim stało?- Straciłem go z oczu, kiedy skończyliśmy szkołę.Byliśmy szkolnymi kolegami.Przezywaliśmy go Fakir, bo potrafiłsiedzieć całkowicie nieruchomo w jakimś dziwnym transie.Nie wiem, co teraz robi, chociaż się domyślam.- Nie widział go pan od czasów szkolnych?- To dziwne, ale spotkałem go niedawno, było to w Basrze.Wszystko razem niesamowita historia.- Dlaczego?- Nie poznałem go.Ubrany był jak Arab, kefia, strój w pasy, stara wojskowa kurtka.Trzymał bursztynowy różaniec,taki, jaki oni często noszą przy sobie, i brzękał paciorkami na ortodoksyjną modłę, tylko że był to kod wojskowy.Morse'a.Wybrzękał wiadomość dla mnie!- Co panu wystukał?- Najpierw moje imię, a właściwie przezwisko, potem swoje, a następnie ostrzeżenie, żeby uważać, bo szykują siękłopoty.- I były kłopoty?- Tak.Kiedy wstał i skierował się do drzwi, człowiek wyglądający na cichego, banalnego komiwojażera wyciągnąłrewolwer.Wytrąciłem mu go z ręki i Carmichael uciekł.- Carmichael?Spojrzał na nią zdumiony tonem jej głosu.- Tak się nazywa.Zna go pani?Victoria pomyślała: Ale byłaby heca, gdybym powiedziała, że umarł w moim łóżku".- Tak - powiedziała wolno.- Znałam go.- Znała go pani? Dlaczego.czy on.Victoria skinęła głową.- Tak - odparła.- On nie żyje.- Kiedy umarł?- To się stało w Bagdadzie.W hotelu Tio.- I szybko dodała: - Utrzymuję to w tajemnicy.Nikt o tym nie wie.Pokiwał powoli głową.- Rozumiem.To taka sprawa.Ale pani.- Spojrzał na nią.- A skąd pani wie?- Zostałam w to zamieszana, zupełnie przypadkowo.Posłał jej długie badawcze spojrzenie.Victoria rzuciłaznienacka:- Czy w szkole nie nazywano pana przypadkiem Lucyfer?- Lucyfer? - zdziwił się.- Nie.Przezywano mnie Sowa, bo nosiłem błyszczące okulary.- A zna pan jakiegoś Lucyfera w Basrze? Richard pokręcił głową.- Lucyfer, syn Jutrzenki, upadły anioł.- I dodał: - Albo dawna woskowa zapałka.O ile pamiętam, miała tęwłaściwość, że nie gasła na wietrze.Przez cały czas patrzył na nią uważnie, ale Victoria nie zwracała na to uwagi, zastanawiała się nad czymś zezmarszczonym czołem.- Chciałabym się dokładnie dowiedzieć, co się stało w Basrze.- Już pani mówiłem.- Nie wszystko.Na przykład, gdzie pan wtedy był?- Aha, o to pani chodzi.Byłem w poczekalni w konsulacie.Czekałem na Claytona, naszego konsula.- I kto tam jeszcze był? Ten komiwojażer, Carmichael i kto jeszcze?- Jeszcze dwóch ludzi.Szczupły ciemny Francuz albo Syryjczyk i jakiś starszy człowiek, chyba Pers.- Więc komiwojażer wyciągnął rewolwer, pan go powstrzymał, a Carmichael uciekł.Jak to zrobił?- Najpierw pobiegł w kierunku drzwi do biura konsula.To na drugim końcu korytarza z wyjściem na ogród.- Wiem, wiem - przerwała Victoria.- Mieszkałam tam przez jakieś dwa dni.Wie pan kiedy? Zaraz po panawyjezdzie.- Naprawdę? - Znowu spojrzał na nią badawczo, ale ona tego nie zauważyła.Widziała długi korytarz w konsulacie, zotwartymi drzwiami na końcu, wychodzącymi na zielone drzewa i słońce.- Więc, jak mówiłem, Carmichael wybrał początkowo tę drogę.Potem zmienił kierunek i rzucił się w drugą stronę, iwypadł na ulicę.I już go więcej nie widziałem.- A co z komiwojażerem? Richard wzruszył ramionami.- Opowiedział jakąś zmyśloną historyjkę, że został zaatakowany i ograbiony poprzedniego wieczoru przezmężczyznę, którego rozpoznał w Arabie w konsulacie.Nic więcej nie wiem, bo leciałem zaraz do Kuwejtu.- Kto mieszkał wtedy w konsulacie?- Tylko jeden człowiek, nazywa się Crosbie, z koncernu naftowego.A, jeszcze ktoś: jakiś facet z Bagdadu, ale niepoznałem go.Nie pamiętam, jak się nazywa.Crosbie - pomyślała Victoria.Dobrze pamiętała kapitana Crosbiego, jego przysadzistą sylwetkę, jego monotonnysposób mówienia.Najzwyklejszy w świecie człowiek.Poczciwiec, bez żadnej finezji.Crosbie był w Bagdadzie tejnocy, kiedy Carmichael zjawił się w Tio.A może Carmichael zobaczył na końcu korytarza właśnie Crosbiego, jegosylwetkę w słońcu, i dlatego nagle skręcił i wybiegł na ulicę, zamiast spróbować dostać się do biura konsula?Zatopiła się w rozmyślaniach.Wyrwał ją z nich wzrokRicharda, który przyglądał jej się bardzo uważnie.Spojrzała na niego spłoszona, jak przyłapana na gorącymuczynku.- Dlaczego pani o to pyta?- Tak sobie, interesuje mnie to.- Ma pani jeszcze jakieś pytania?- Zna pan może kogoś nazwiskiem Lefarge?- Nie, nie znam.Mężczyzna czy kobieta?- Tego nie wiem.Znowu myślała o kapitanie Crosbiem.Crosbie? Lucyfer? Czy Lucyfer równa się Crosbie?Tego wieczoru, kiedy Victoria pożegnała się z obu panami i poszła się położyć, Richard zagadnął doktoraPauncefoot Jonesa:- Chciałbym rzucić okiem na list Emersona.Ciekaw jestem, co dokładnie napisał o tej dziewczynie.- Proszę bardzo, drogi chłopcze.Gdzieś tutaj leży
[ Pobierz całość w formacie PDF ]