[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ze zrozumieniem potakiwali głowami.Okazało się, że wszyscy chcieliby otrzymać "mnós­two muszli".- Jeśli pójdziecie z nami do najbliższej wioski Tawade, dobrze wam zapłacimy.Każdy z was będzie bogaty - kusił Smuga.Papuasi natychmiast spochmurnieli.Ich starszy wyjaśnił, że pomię­dzy Mafulu i Tawade trwa wojna.Jeśli przekroczą rzekę, nikt z nich nie wróci do swojej rodziny.- Tawade mnóstwo źli ludzie.Oni kai kai człowiek.Wasza także tam nie chodzi.Ali right! Kanak nie chce muszli, Kanak wraca.Ali right! - zakończył kategorycznie.- Ain'u'Ku, powiedz im, że my nie boimy się Tawade - odparł Smuga.- Jeśli zechcemy, to ich wojownicy staną się nie więksi od żaby, a któż by się obawiał tak małego człowieka?Smuga wyjął lunetę i przysunął ją Papuasowi do oka.Ten cofnął się przestraszony, albowiem gąszcz po drugiej stronie rzeki natychmiast przybliżył się zaledwie o wyciągnięcie ręki.Smuga uspokoił go gestem, po czym odwrócił lunetę.Papuas oniemiał; przeciwny brzeg był teraz daleki i bardzo mały.Potem Smuga pozwolił mu spojrzeć na krokodyla wylegującego się na łasze piaskowej i na własnych towarzyszy.Krajo­wiec wydawał okrzyki zdumienia, gdy na przemian przybliżali się i oddalali od niego.Oczywiście zaintrygowani tragarze chcieli spojrzeć przez czarodziejski kij i pytali, czy wszystkich Tawade można uczynić małymi ludźmi.Smuga cierpliwie potakiwał, zapewniał, że Tawade nie odważą się zaatakować karawany.Oświadczył również, że młody master może nie tylko spalić wodę w rzekach, ale nawet całą dżunglę, ponieważ posiada magiczny kamień, który sprowadza na ziemię ogień wprost ze słońca.Krajowcy natychmiast zapragnęli ujrzeć te dziwy.Tomek jeszcze raz dokonał próby palenia wody, a potem, za pomocą dwóch szkiełek od zegarków, zapalił kupkę suchego chrustu.Oszołomieni niezwykłymi czarami tragarze odbyli burzliwą naradę, po czym zgodzili się iść z łowcami do najbliższej wioski Tawade.Zażądali jednak zapewnienia, że biali masters będą eskortowali ich w drodze powrotnej aż do granicznej rzeki.Była ona niezbyt głęboka i nieszeroka.Duże głazy wystawały z żółtawej, mętnej wody i umożliwiały przedostanie się na drugi brzeg.Mimo to Papuasi nie kwapili się do przeprawy.Widząc to, kapitan Nowicki postanowił dodać im odwagi.Nie bacząc na obecność krokodyli, śmiało skoczył na najbliższy kamień, zachwiał się, lecz zaraz odzyskał równowagę.Z karabinem w prawej dłoni kilkunastoma skokami znalazł się na przeciwległym brzegu.- Do licha, trzeba być marynarzem, żeby się odważyć na taką akrobację - zawołał Bentley.- Zaprawiał się na rejach - wtrącił Wilmowski.- Dla nas wszakże to zbyt ryzykowne.Każdy nieudany skok grozi stoczeniem się w wodę, a w niej czyhają krokodyle.Papuasi z zapartym tchem śledzili Nowickiego.Widząc, że szczęś­liwie przebył rzekę i nic złego nie spotkało go na ziemi Tawade, pomyśleli o "zbudowaniu" mostu.W tym celu wybrali wysokie drzewo pochylone nad korytem rzeki i zaczęli toporkami podcinać jego pień.Po jakimś czasie drzewo zatrzeszczało złowieszczo, pochyliło się i runęło, sięgając koroną niemal drugiego brzegu.Tragarze już bez namysłu przechodzili po tym bezpiecznym pomoście.Nim pół godziny minęło, przeprawa była zakończona.Czoło karawany znów stanowili Nowicki, Smuga i Tomek.Z wolna torowali sobie drogę przez gąszcz nadrzecznych zarośli.Popołudniowa spiekota zagnała ptaki do cienistych kryjówek.Czasem tylko wąż lub jaszczurka umykały spod stóp podróżników.W pewnej odległości za nimi posuwała się zwarta kolumna karawany.Do wieczora nie natrafili na jakiekolwiek ślady ludzkiego życia.Na noc zatrzymali się w głębokim wąwozie.Łowcy na zmianę czuwali do świtu, aby krajowcom dodać odwagi.Papuasi zastraszeni siedzieli przy ogniskach.Za lada odgłosem w dżungli chwytali za broń i tylko widok olbrzymiego kapitana Nowickiego jakoś ich uspokajał.Zaledwie dżungla pojaśniała światłem dziennym, Smuga znów po­prowadził karawanę w kierunku północnym.Był jeszcze wczesny ranek.Trójka zwiadowców wolno przedzierała się przez gąszcze.- Spójrzcie na Dinga.! - szepnął naraz Smuga.Pies podniósł pysk do góry, niespokojnie wietrzył w powietrzu.Po chwili zjeżył sierść na karku, warknął głucho.- Skróć smycz, brachu, trzymaj go mocno.- cicho zawołał Nowicki.Jednocześnie nieznacznie uniósł karabin, opierając lufę na lewej dłoni.- Nie strzelaj! - ostrzegł Smuga.- Siedzą na drzewach.- szepnął Nowicki.- Może to tylko zwiadowcy.Poczekajmy na naszych.- odparł Smuga.Przystanęli.Smuga spokojnie wydobył fajkę, nabił ją tytoniem i zapalił, zerkając to na Dinga, to na drzewa.Pies węszył, spoglądał w górę i warczał.Nowicki przymrużonymi oczyma śledził korony drzew, nie zdejmując palca ze spustu karabinu.Tomek również trzymał swój sztucer pod prawą pachą, gotów do strzału z biodra; lewą rękę zaciskał na smyczy.Minęło kilka minut, które zdały się Tomkowi wiecznością.W końcu rozległy się przyciszone głosy oraz tupot stóp.Nadeszła główna kolumna karawany.Na przedzie kroczył Bentley z Ain'u'Ku i młodzie­żą, potem tragarze, a Wilmowski oraz preparatorzy zamykali kolumnę.Smuga uniósł świstawkę do ust.Rozległy się dwa ostre gwizdy.Umowny znak ostrzegawczy nie zmienił szyku karawany.Jedynie dłonie białych podróżników spoczęły na broni.- Idziemy! - rozkazał Smuga,Nowicki przytrzymał Tomka za ramie, wysunął się przed niego i ruszył pierwszy.Tomek zachmurzył się, gdyż nie zwykł kryć się za plecami przyjaciół w obliczu niebezpieczeństwa.Nie odważył się jednak zaoponować.Nowicki i Smuga zawsze traktowali go jak własnego syna, a on był im posłuszny nie mniej niż rodzonemu ojcu.Niebawem kapitan przystanął i odwrócił się do przyjaciół.- Natrafiliśmy na ścieżkę - poinformował cichym głosem.- Przyj­rzyjcie się jej, widać na niej ślady stóp.Smuga i Tomek byli doskonałymi tropicielami, toteż po zbadaniu odcinka ścieżki zgodnie orzekli, że znajdują się na niej ludzkie ślady wiodące w obydwóch kierunkach.- Idziemy w lewo, na północy najprędzej natrafimy na jakąś osadę - zdecydował Smuga.Nowicki znów ruszył pierwszy.Wkrótce ścieżka zaczęła stopniowo piąć się pod górę.Dingo jeżył sierść, warczał, obnażał kły, lecz w przydrożnej gęstwinie panowała głucha cisza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl