[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najgorsze, że ta diabelska lina ciągle się splątywała.Momentami czuliśmysię tak, jakbyśmy walczyli z jakimś morskim wężem, bo jej zwoje unosiły sięniebezpiecznie dokoła i w każdej chwili mogły nam spętać nogi, albo, co gorsza,owinąć się wokół szyi.Alison i ja musieliśmy wówczas do złudzenia przypominaćsłynną Grupę Laokoona.Ale w końcu nam się udało.Opletliśmy obie śruby tak pogmatwaną siecią, żegdy silniki ruszą i lina zacznie się napinać, rozpęta się tu istne piekło.Najpewniej myślałem, cała maszyneria nagle się zatrzyma, ale zawsze jest szansa, że wy-gnie się przy okazji wał napędowy, albo, jeszcze lepiej, jeden z tłoków przebijena wylot cylinder.Odwaliliśmy kawał dobrej roboty.Odpłynęliśmy chyłkiem i wzięliśmy kurs na ląd: Na brzeg wyszliśmy w zu-pełnie innym miejscu, w każdym razie nie tam, gdzie czekaliśmy na rozpoczę-cie operacji.Pod wodą zatraciłem poczucie kierunku, ale ten problem znany jestwszystkim płetwonurkom.Przy relingu kotwiczącego w pobliżu trampa stał jakiśnie ogolony typ i spoglądał na nas z wyraznym zdziwieniem.Wdrapywaliśmy sięakurat na nabrzeże i mieliśmy to gdzieś.Odeszliśmy stamtąd.Butle z powietrzemobijały się nam ciężko o plecy.Dotarliśmy do naszej pozycji wyjściowej.Zapaliłem papierosa i zerknąłemw stronę Artiny.Zbiornikowiec skończył już tankowanie, właśnie odbijał od jejburty, a z prawej pokazała się łódz wracającego na pokład szypra.Wyglądało nato, że chcą tu wszystko załatwić jeszcze szybciej niż w Gibraltarze.Ciekawe myślałem, jaki kurs podali w kapitanacie.Na pewno nie Durres, nie port obsługu-jący Tiranę, chociaż gotów byłem przysiąc, że tam właśnie zamierzają płynąć.Szyper wszedł na pokład, za nim natychmiast wskoczył marynarz.Na jachciezapanował gorączkowy ruch i nie zdążyli jeszcze wciągnąć łodzi i trapu, kiedyjakiś załogant stanął przy windzie kotwicznej, gotów wybierać łańcuch. Bardzo się spieszą odezwała się Alison.168 Na to wygląda. Ciekawe dlaczego. Nie wiem, ale za parę minut będą się wściekać jak diabli.Kotwica poszła w górę i Artina zaczęła wolno odpływać.Kompletnie się tegonie spodziewałem i przeżyłem potężny szok.Wyglądało na to, że siedemset konimechnicznych z łatwością zjadło naszą nędzną linkę.Alison wstrzymała oddech. Nic z tego! zawołała po chwili.Artina obróciła się, wzięła kurs na otwarte morze i z każdą sekundą zwiększałaprędkość.Za jej rufą bielił się wzburzony kilwater.Opuściłem lornetkę. Przynajmniej próbowaliśmy. mruknąłem.Ogarnęło mnie przygnębienie.Albania była ledwie czterysta pięćdziesiąt milstąd i Artina znajdzie się tam najpózniej za dwa dni.Jedyne, co mogłem terazzrobić, to wsiąść w samolot Alison, wystartować i rozpirzyć jacht samobójczymatakiem z powietrza.Alison nie odrywała lornetki od oczu. Czekaj! zawołała z napięciem. Spójrz teraz!Artina nieoczekiwanie skręciła, raptownie i bez sensu, jak gdyby ktoś szarpnąłmocno kołem sterowym.Jacht walił teraz prosto na brzeg! Po chwili gwałtowniezwolnił, a za rufą zabełtała się woda włączyli całą wstecz.Zaraz potem wszyst-ko się uspokoiło i Artina wpadła w niekontrolowany dryf, zmierzając wprost poddziób olbrzymiego włoskiego liniowca, który właśnie wychodził z portu.Buuuuuu! zahuczał głębokim basem, domagając się, by jacht ustąpił muz drogi, ale Artina nie zareagowała.W ostatniej chwili liniowiec zmienił rozpacz-liwie kurs i przeszedł tak blisko jednostki Wheelera, że mógł się o nią nawetotrzeć bokiem.Z kapitańskiego mostka wychylał się jakiś oficer ubrany na białoi domyśliłem się, że akurat w tym momencie na niefortunnego szypra Artiny lecąsoczyste, włoskie wiązanki.Liniowiec popłynął dalej, a jacht miotał się bezładnie na fali odboju.Po jakimśczasie od nabrzeża odbił mały stateczek, wziął Artinę na hol i odstawił ją tam, skądodpływała.Kotwica poszła w dół.Uśmiechnąłem się do Alison. A przez chwilę myślałem, że.No dobra, sprawa załatwiona.Wheelertu nocuje.Kiedy odkryją, co się stało, będą wieszać psy na idiocie, który rzuciłw wodę nylonową linę. Nie pomyślą, że to nie przypadek? spytała. Nie powinni. Spojrzałem w stronę jachtu.Na rufie stał szyper i gapiłsię w wodę. Zaraz odkryją, co to jest i wyślą na dół nurka, żeby to wszystkopoprzecinał.A to zabierze mu znacznie więcej czasu, niż my strawiliśmy na nasząwyprawę.Nie zapominaj, że silniki zrobiły swoje i lina jest zaciśnięta, jak siępatrzy. Roześmiałem się. To tak, jakby z jajecznicy usiłować zrobić jajko!169Alison podniosła z ziemi swój sprzęt. I co teraz? zapytała. Teraz czekamy, aż się ściemni.Pójdę tam nocą.IIIZ Ta Xbiex udaliśmy się do portu w Marsamxett, gdzie w zatoczce LazzarettoCreek kotwiczyła Artina.Doholowano ją tam po południu ustawiono obok innychjachtów.Wyruszyliśmy w jednej z tych nowoczesnych łodzi z włókna szklanego,która wyglądała raczej jak wanna niż łódka, lecz Alison radziła sobie z nią znako-micie, a wiosłowała tak, jakby trenowała z osadą regatową Oxfordu.Znów kłaniałsię nam Alec Mackintosh.Noc była bezksiężycowa, ale niebo czyste, więc nie płynęliśmy zupełnie naślepo.Przed nami majaczyła wyspa Manoel, a dalej błyskały światła latarni nacyplu Dragutt Point.Po lewej, niczym stroma, niezdobyta skała, rozciągała sięspowita w jasność Valletta.Artina tonęła w ciemności; dostrzegłem jedynie obo-wiązkowe światła pozycyjne.Nie dziwiłem się temu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]