[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Michelle odwróciła się i wyszła, ale nie oddaliła się zbytnio.Kilka minut pózniej jej cierpliwość została nagrodzona.Cała grupa wyszła z pokojuSandy i minęła ją obojętnie.Sandy była przywiązana do łóżka na kółkach, a do ramieniapodłączono jej kroplówkę.Wyglądało na to, że zasnęła.Szkolenie, jakie przeszła w SecretService, kazało Michelle przenieść wzrok z ramion na dłonie.To, co ujrzała, zaskoczyło jąkompletnie.Przecież Sandy zawsze tak dbała o swój wygląd.Michelle zaczekała, aż znikną jej z pola widzenia, pobiegła do pokoju Sandy izamknęła za sobą drzwi.Przez moment czuła wyrzuty sumienia, że wykorzystuje chorobęSandy, żeby przeszukać jej pokój.Przeszukanie nie trwało długo, Sandy nie zabrała ze sobą do kliniki zbyt wielu rzeczy.Michelle była zaskoczona brakiem jakichkolwiek zdjęć rodziny lub przyjaciół.Co prawdaona sama też ich ze sobą nie zabrała.Ale biorąc pod uwagę, z jaką miłością Sandy mówiła omężu, Michelle sądziła, że znajdzie tutaj przynajmniej jego fotografię.Być może jednakSandy nie chciała budzić wspomnień. Rozejrzała się po pokoju i jej uwagę przykuł bukiet kwiatów.Przeciągnęła palcami pofornirze pokrytym grudkami ziemi.Spojrzała na podłogę.Ona również była brudna.Towłaśnie ją zaskoczyło, kiedy patrzyła na dłonie Sandy.Były brudne.Tak jakby.Michelle przebiegła przez pokój i przywarła do ściany obok drzwi.Ktoś stał nakorytarzu.Drzwi powoli się otworzyły.Michelle przykucnęła, żeby nikt nie mógł jej dostrzecprzez szybę w drzwiach.W chwili gdy ten ktoś wszedł i skierował swoje kroki w stronę łóżka, Michelle pocichu wymknęła się na korytarz.Obejrzała się i zobaczyła, jak Barry podchodzi do łóżkaSandy.Pobiegła korytarzem i zatrzymała się przy dyżurce pielęgniarek.- Widziałam, jak ktoś wślizguje się do pokoju Sandy - zameldowała dyżurnejpielęgniarce.Kobieta wstała natychmiast i szybkim krokiem ruszyła korytarzem.Michelle pognała do swojego pokoju, zderzając się w drzwiach z Cheryl, którawłaśnie wychodziła, ssąc przez słomkę swój posiłek.Michelle nie chciała być teraz sama, wkońcu mógłby się tu pojawić Barry, żeby odpłacić jej za to, że go sypnęła.Z całą pewnościąnie mogła liczyć na dyskrecję pielęgniarki, choć prosiła ją, żeby nie mówiła, kto jąpoinformował o intruzie w pokoju Sandy.Co więcej, pielęgniarka może być na nią wściekła,kiedy spotka tam Barry ego.Przecież, zgodnie z regulaminem, mógł tam wchodzić, kiedytylko zechciał.- Słuchaj, Cheryl, nie chcesz pogadać?Cheryl raptownie przestała spożywać swój słomkowy posiłek i spojrzała na Michelle,jakby ją widziała po raz pierwszy w życiu.Michelle zaczęła szybko mówić.- Dzielimy ten pokój i wszystko, a nawet się dobrze nie poznałyśmy.Gdzieśwyczytałam, w jakiejś instrukcji dla pacjentów, że powinnyśmy nawiązać jakieś relacje, bo toteż jest forma terapii.Wiesz, takie pogaduchy małych dziewczynek.Propozycja Michelle była tak nieszczera, że Cheryl po prostu wyszła na korytarz,żegnając się głośnym siorbnięciem.Michelle została w środku i przywarła całym ciałem dodrzwi.Minęło dwadzieścia minut, a Barry się nie pojawił.Nie obawiała się jego siły.Oceniała, że jest takim zabijaką, który ucieknie, gdy tylko otrzyma pierwszy cios.Mógłjednak zaszkodzić jej w inny sposób, na przykład coś insynuując albo podrzucając w pokojunarkotyki.Co by się stało, gdyby ludzie uwierzyli jemu, a nie jej? Poszłaby do więzienia?Poczuła, jak ogarnia ją przygnębienie.Sean, wróć i zabierz mnie stąd.Proszę - pomyślała i wtedy dotarł do niej oczywistyfakt.Przecież znalazła się tutaj dobrowolnie.Sama się zgłosiła, sama może się wypisać.W każdej chwili ma prawo opuścić to miejsce.Mogłaby wrócić do mieszkania wynajętego przezSeana, odpocząć trochę, a potem do niego dołączyć.Na pewno potrzebna mu jej pomoc.Zawsze potrzebował jej pomocy.Otworzyła gwałtownie drzwi i o mało nie wpadła na stojącą w progu pielęgniarkę.Michelle zamrugała oczami i cofnęła się o krok.- Tak?- Michelle, Sandy chce się z tobą zobaczyć.- Wszystko z nią w porządku?- Jej stan jest stabilny.Chciałaby z tobą porozmawiać.- Co się z nią dzieje?- Nie mogę o tym mówić.- Oczywiście, że nie możesz - wymamrotała, idąc za pielęgniarką.Przyspieszyłakroku.Bardzo chciała zobaczyć się z Sandy.ROZDZIAA 23Zlotniska w Nashville Horatio Barnes wyjechał wypożyczonym samochodem.Godzinę pózniej mknął przez wiejskie tereny Tennessee w poszukiwaniu małego miasteczka,w którym w wieku sześciu lat mieszkała Michelle Maxwell.Po długim błądzeniu ikilkakrotnym zawracaniu dotarł wreszcie na miejsce.Dojechał do popadającego w ruinęcentrum miasteczka, zatrzymał się, zapytał o sklep żelazny i ruszył na południowy zachód.Potwornie się pocił, samochód z wypożyczalni nie miał klimatyzacji.Okolica, w której mieszkała niegdyś Michelle, pamiętała lepsze czasy.Domy byłystare i zniszczone, podwórka zaniedbane.Sprawdził numery domów na skrzynkachpocztowych i wreszcie go znalazł.Dom Maxwellów stał z dala od ulicy.Na dużym podwórkuod frontu rósł usychający dąb.Do jednej z gałęzi uwiązano sznur z oponą.Z boku stał napustakach ford pikap z lat sześćdziesiątych.Wzdłuż budynku ciągnął się pas połamanychpniaków - pozostałość żywopłotu.Farba na deskach domu odłaziła płatami, a siatka w drzwiach wejściowych leżaławyrwana z zawiasów na schodach.Horatio nie miał pojęcia, czy to miejsce jest zamieszkane,czy nie.Wyglądało na starą farmę.Najprawdopodobniej dawni właściciele sprzedali swojąziemię deweloperowi i w ten sposób wokół ich posiadłości powstało całe osiedle domów.Zastanawiał się, jak mogło wyglądać dzieciństwo dziewczynki dorastającej wtowarzystwie swoich rodziców i ich ukochanych, wkraczających już w wiek męski synów.Był również ciekaw, czy pojawienie się Michelle na świecie było faktycznie kwestiąprzypadkowej ciąży.Czy miało to wpływ na postępowanie rodziców wobec niej? Z doświadczenia Horatio wiedział, że mogło to mieć swoje dobre i złe strony.Która przeważyłau ciebie, Michelle?Zatrzymał samochód na żwirowym poboczu, wysiadł i rozejrzał się wokół, ścierającjednocześnie chusteczką pot z twarzy.Sąsiedzi najwidoczniej nie powołali tu do życia strażyobywatelskiej, bo nikt się nie zainteresował jego osobą.Zapewne nie było czego kraść.Horatio poszedł wzdłuż żwirowego podjazdu.Oczyma wyobrazni widział wyłaniającesię zza rogu jakieś stare psisko z wyszczerzonymi groznie zębami, które ugryzie go w nogę.Tymczasem nikt go nie powitał, ani człowiek, ani zwierzę.Wszedł na werandę i zajrzał dośrodka przez brudną szybę drzwi frontowych.Dom wyglądał na opuszczony, a jeżeli tak niebyło, to obecni mieszkańcy do perfekcji opanowali sztukę ascezy.- Czym mogę służyć? - rozległ się czyjś donośny głos.Horatio obejrzał się i dostrzegł stojącą na końcu podjazdu kobietę.Była młoda, niska itęga.Miała na sobie sfatygowaną letnią sukienkę na ramiączkach.Na lewym biodrze trzymaładziecko.Ciemne kręcone włosy zlepione się od potu przylegały do głowy niczym jarmułka.Horatio podszedł do niej.- Próbuję się czegoś dowiedzieć o ludziach, którzy tu mieszkali.Spojrzała ponad jegogłową na dom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl