[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzy nie mieli nawet włóczni.DobyłemHywelbane a, lecz wiedziałem, że opór jest beznadziejny, miałem bowiem przed sobąponad dwudziestu konnych, a następni gnali w górę wzgórza.Pewnie schowali się wlesie za wioską, może oczekując powrotu Issy.Nie inaczej czyniłem w Benoic.Wyrzynaliśmy Franków strzegących jakiejś odległej placówki, a następniezalegaliśmy w zasadzce, czekając na następnych.Teraz sam wszedłem w potrzask.Nie rozpoznawałem żadnego z konnych; nie mieli znaków na tarczach.Kilkuz nich posmarowało je na czarno smołą, lecz nie byli to ludzie Oengusa mac Airema,Tarczownicy Czarni.Miałem przed sobą grupę weteranów, pobliznionych, brodatych,kudłatych, srogo patrzących i pewnych swoich umiejętności.Ich dowódca dosiadałkarego wierzchowca i miał świetny hełm z grawerowanymi policzkami.Roześmiałsię, kiedy jeden z jego ludzi rozwinął sztandar Gwydra.Skierował ku mnie konia.- Witaj, szlachetny Derflu! - rzekł.Przez chwilę nie zwracałem na niego uwagi, rozglądając się w rozpaczliwejnadziei, że może uda mi się znalezć jakąś możliwość ucieczki, lecz otaczał nas krągjezdzców, zbrojnych we włócznie i miecze, gotowych zabić i tylko czekających narozkaz.- Kim jesteś? - spytałem męża w pysznej zbroi.Miast odpowiedzieć, odsunął policzki hełmu.Potem uśmiechnął się do mnie.Nie był to przyjemny uśmiech, ale też nie był to przyjemny mąż.Miałemprzed sobą Amhara, jednego z Arturowych blizniaków.- Witaj, Amharze synu Artura - rzekłem i splunąłem na ziemię.- Książę Amharze - poprawił mnie.Jak jego brat Loholt, Amhar cierpiał dotkliwie z powodu swego nieprawegopochodzenia i pewnie dlatego postanowił przybrać tytuł księcia, chociaż jego ojciecnie był wcale królem.Byłoby to jeno żałosne, gdyby Amhar nie zmienił się takbardzo od naszego ostatniego spotkania na zboczach Mynydd Baddon.Wyglądałstarzej i o niebo świetniej.Brodę miał gęstszą, nos poblizniony, napierśnikpodziobany wielokroć grotami włóczni.Wyglądało na to, że osiągnął dojrzałość napolach bitewnych Armoryki, lecz owa dojrzałość nie ukoiła ponurej urazy.- Nie zapomniałem twoich obelg pod Mynydd Baddon - rzekł.- Marzyłem odniu, w którym się za nie odpłacę.Ale wydaje mi się, że mój brat jeszcze bardziejucieszy się na twój widok.Nikt inny, tylko ja trzymałem Loholtowe ramię, kiedy Artur odrąbywał mudłoń.- Gdzie twój brat? - spytałem.- Z naszym królem.- A kto jest tym waszym królem? - Znałem odpowiedz, lecz chciałempotwierdzenia.- Ten, co jest i twoim - odparł Amhar.- Mój drogi kuzyn Mordred.A do kogo innego udaliby się Amhar i Loholt po klęsce pod Mynydd Baddon?Jak wielu innych bezpańskich wojowników Brytanii, szukali schronienia u Mordreda,który z otwartymi ramionami witał każdego desperata przybyłego pod jego sztandary.Z jakąż uciechą musiał wcielić do swych szeregów synów Artura!- I król żyje? - spytałem.- Zdrów jak ryba! - powiedział Amhar.- Królowa posłała pieniądzeChlodwigowi, a ten przedłożył złoto nad starcie z nami.- Uśmiechnął się i wskazał naswoich żołnierzy.- Tak więc jesteśmy, Derflu.Przybyliśmy skończyć to, cozaczęliśmy rano.- Wydrę ci duszę z ciała za to, co uczyniłeś tym ludziom - rzekłem, wskazującHywelbane em krew, która jeszcze nie wsiąkła cała w podwórzec.- To ja, mój brat i nasz kuzyn jesteśmy tu od wydzierania, Derflu, a co tobiewydrzemy, to się dopiero okaże - rzekł, pochylając się na siodle.Spojrzałem na niego wyzywająco.- Byłem lojalnym sługą twojego kuzyna.Uśmiechnął się.- Wątpię, by nadal potrzebował twoich usług.- W takim razie opuszczam ten kraj.- Nie sądzę - rzekł łagodnym tonem Amhar.- Sądzę natomiast, że królchciałby się spotkać z tobą ten ostatni raz, a o ile wiem, mój brat wprost pali sięrozmówić się z tobą.- Wolałbym odejść - powiedziałem.- Nie - rzekł z naciskiem.- Udasz się ze mną.Odłóż miecz.- Musisz go sam zabrać, Amharze.- Skoro muszę.- Nie wydawał się przejęty tym, co go czeka, lecz czemumiałby się przejmować? Mieli nad nami przewagę liczebną, a połowa moich ludzibyła bez tarcz i włóczni.Zwróciłem się do nich:- Jeśli pragniecie się poddać, wystąpcie z kręgu.Ja będę walczył.- Dwajnieuzbrojeni postąpili z wahaniem pół kroku naprzód, lecz wystarczyło jednowarknięcie Eacherna, a zamarli.- Idzcie - powiedziałem ze smutkiem.- Jeśli twoikompani weszli na Most Mieczy bez przekonania, lepiej już pokonać go samemu.Tamci wyszli przed krąg, lecz Amhar tylko skinął na swoich jezdzców.Ciotoczyli bezbronnych, unieśli miecze i wzgórze Dun Caric nasiąkło świeżą krwią.- Ty łotrze! - krzyknąłem i rzuciłem się na Amhara, lecz on spiął konia,odwiódł go na bok, podczas gdy inni jezdzcy runęli na moich włóczników.To była kolejna rzez i nie mogłem w żaden sposób odwrócić bieguwypadków.Eachern zabił jednego z ludzi Amhara, lecz kiedy jego włócznia nadaltkwiła w brzuchu trupa, inny konny zadał mu śmiertelny cios z tyłu.Reszta moichżołnierzy zginęła równie szybko.Włócznicy Amhara przynajmniej pod tymwzględem byli litościwi.Nie pozwolili duszom moich ludzi długo czekać nawędrówkę do Krainy Cieni, zaciekle rąbali i kłuli.Widziałem niewiele z tego, kiedy bowiem goniłem Amhara, jakiś konnyzajechał mnie od tylu i obalił potężnym ciosem w ciemię.Upadłem, zanurzając się wczarną mgłę przeszywaną błyskami światła.Pamiętam, że wpierw dotknąłem ziemikolanami, ale po drugim uderzeniu rozciągnąłem się jak długi i pomyślałem, żeumieram
[ Pobierz całość w formacie PDF ]