[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I znaleźliśmy się na ulicy.Na rogu Copper Lane i Garshos stało dwóch gwardzistów, więc poszliśmy w ich stronę.Loiosh badał drogę, a ja czułem na sobie wzrok obu członków Gwardii Feniksa.Przeszliśmy Garshos Street na wschód, aż dotarliśmy do Daylond Street i ku memu zaskoczeniu nie spotkaliśmy więcej gwardzistów.Bez kłopotów dotarliśmy do pasera rezydującego w piwnicy gospody „The Six Chreotha” wyglądającej tak, jakby od paru tysięcy lat systematycznie choć powoli popadała w ruinę.Paser nazywał się Renorr.Był niski, ciemny, miał kręcone włosy i płaską twarz wskazującą na domieszkę krwi Jhegaala wśród przodków.Był też radosny i nie rozglądał się nerwowo, co najdobitniej świadczyło, że jest nowy w branży.Handel kradzionym towarem był zajęciem, na które gwardziści reagowali, w tej kwestii nie sposób było ich przekupić, toteż paserzy szybko stawali się zestresowanymi osobnikami o rozbieganych oczach.Na mój widok skłonił się i powiedział:- Jestem zaszczycony, widząc pana, lordzie Taltos.Skinąłem mu uprzejmie głową, więc ośmielony dodał:- Chyba odeszli.- Kto? Gwardziści?- Tak.Rano kręciło się ich tu kilku, teraz nie ma żadnego.- Hmm.Skoro tak, to dobrze.Jeśli zmniejszają liczbę patroli, to znak, że szykują się do zakończenia całej sprawy.- Też tak sądzę, milordzie.- Jak interesy? - przeszedłem do rzeczy.- Niemrawo.Dopiero zaczynają się rozkręcać.- Wiem - uśmiechnąłem się.- Powodzenia.- Dziękuję, milordzie.Dalej poszliśmy Glendon Street do Copper Lane i skręciliśmy na północ.Przed „Blue Flame” nagle się zatrzymałem.- Co jest, szefie? - zaniepokoił się Loiosh.Gwardziści, Loiosh.Piętnaście minut temu na rogu stało ich dwóch, teraz nie ma żadnego.Nie podoba mi się to.- Szefie, gwardziści zniknęli - odezwał się Świetlik.-Nie lubię takich zbiegów okoliczności.- Ja też.- Szefie, powinniśmy wracać do biura! - oznajmił kategorycznie Loiosh.- Nie wydaje.- To ja tu mam przeczucia, no nie? A teraz mam całkiem jednoznaczne: wracać i to szybko - przerwał mi zdecydowanie.- Zgoda, przekonałeś mnie.- Wracamy do biura - poinformowałem ochronę.Świetlik nie krył ulgi, Varg jak zwykle nie zareagował, Wyrn skinął głową, nie przestając się uśmiechać, a Mirafn jedynie kiwnął potwierdzająco.Minęliśmy restaurację, dotarliśmy do zbiegu Garshos Street i Copper Lane: Wyrn i Mirafn sprawdzili obie i dali znak, że jest czysto.Minęliśmy narożnik i naszym oczom ukazał się budynek mieszczący biuro, gdy usłyszałem za plecami dziwne szuranie.Odwróciłem się akurat w momencie, w którym Varg zwalił się z zaskoczoną miną na kolana.Kątem oka dostrzegłem padającego Świetlika.- Uwaga, szefie!Przez ułamek sekundy sparaliżowało mnie - nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.Całe życie groziło mi niebezpieczeństwo, ale atak w biały dzień, w centrum mojego własnego terenu był czymś niewiarygodnym.Widok padającego na twarz Varga wyrwał mnie z letargu.W jego plecach tkwił sztylet, ale Varg jeszcze żył - próbował doczołgać się do mnie, poruszając bezgłośnie ustami.W następnym momencie zaczęły działać odruchy.Wiedząc, że Wyrn i Mirafn osłaniają mi tyły, sięgnąłem po rapier, próbując równocześnie znaleźć zabójcę tak ładnie rzucającego nożami.- Szefie, z tyłu!Okręciłem się na pięcie.Zobaczyłem Wyrna i Miraf na cofających się i obserwujących mnie uważnie oraz zbliżającą się wysoką Dragaeriankę z ciężkim rapierem.Sprzedali mnie, sukinsyny! Puściłem rapier i wyjąłem dwa noże do rzucania.Dragaerianka podchodziła wolno i ostrożnie, ale nie ona mnie w tym momencie interesowała, tylko ci dwaj zdrajcy, którzy się wycofywali.Loiosh wystartował ku Dragaeriance, co dało mi czas na wycelowanie i dokładnie w chwili, w której cisnąłem oba noże, coś kazało mi zrobić unik.Więc zrobiłem.Coś ostrego drasnęło mnie po plecach z prawej strony.Zrobiłem obrót, dobywając sztylet i nóż, i usłyszałem wściekły syk Loiosha.Zrozumiałem, że Dragaerianka poradziła sobie z nim i wiedziałem, że jestem już martwy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]