[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałem go - byłdokładnie tam, gdzie powinien.Tyle że oczywiście nie mogłem ot tak zaparkować iwyskoczyć z wozu; musiałem podejść go ostrożnie, najprawdopodobniej wiedział bowiem,jak wygląda mój samochód, a już na pewno miał oczy szeroko otwarte i wypatrywał Dextera.Dlatego nie spiesz się, wszystko przemyśl; nie licz na to, że mroczne skrzydłaprzeniosą cię nad wszelkimi przeszkodami.Patrz uważnie, zwracaj uwagę na szczegóły: naprzykład ten, że Weiss stoi plecami do furgonetki - a furgonetka zaparkowana jest przodemdo ogrodzenia i zasłania mu staw.Bo oczywiście nic nie mogło zajść go z tamtej strony.Co naturalnie oznaczało, że zrobi to Dexter.Powoli, tak, żeby broń Boże nie rzucać się w oczy, zawróciłem i minąłem szkołę odpołudnia.Wzdłuż ogrodzenia dotarłem w miejsce, gdzie kończyła się droga, a zaczynał staw.Zaparkowałem przed metalową barierką, niewidoczny dla stojącego przy zamkniętej bramieWeissa, i wysiadłem.Szybko skierowałem się na wąską ścieżkę między jeziorem a siatką ipospieszyłem naprzód.W odległym budynku szkoły zabrzęczał dzwonek.Lekcje się skończyły, pora, byWeiss zaczął działać.Widziałem go, wciąż klęczał przy kłódce.Nie dostrzegłem sterczącychdużych uchwytów nożyc do cięcia prętów, a wyłamanie lub przepiłowanie kłódki zajmie mukilka minut.Za to jak już dostanie się na teren szkoły, będzie mógł spokojnie iść wzdłużogrodzenia i udawać, że je sprawdza.Dotarłem na skraj kępy drzew i szybko ruszyłem przedsiebie.Ostrożnie ominąłem małe sterty śmieci - puszek po piwie, plastikowych butelek powodzie sodowej, kurzych kości i innych, jeszcze mniej estetycznych obiektów - i już byłempo drugiej stronie.Przystanąłem na chwilę za ostatnim drzewem, żeby upewnić się, że Weissnadal majstruje przy zamku.Zasłaniała mi go furgonetka, ale widziałem, że brama wciąż byłazamknięta.Odetchnąłem głęboko, wciągając w siebie mrok, a kiedy już mnie napełnił,wyszedłem na słońce.Ruszyłem w prawo, niemal biegiem, żeby zajść go od tyłu.Poczułem, że wokół mnierozpościerają się czarne skrzydła, i cicho, ostrożnie dopadłem do furgonetki.Obszedłem ją odtyłu, wysunąłem się zza niej i zastygłem na widok postaci klęczącej przy bramie.Obejrzał się przez ramię i zobaczył mnie.- Dobry - powiedział.Miał jakieś pięćdziesiąt lat, był czarny i na pewno nie byłWeissem.- Och - rzuciłem, jak zwykle błyskotliwie.- Dzień dobry.- Gówniarze wysmarowali zamek superklejem - wyjaśnił i ponownie się odwrócił.- Co też im do głów strzeliło? - spytałem uprzejmie, odpowiedzi jednak nie poznałem,bo w tej chwili za boiskiem, na ulicy przed główną bramą szkoły rozbrzmiało wycieklaksonów, a zaraz po nim zgrzyt miażdżonego metalu.A dużo bliżej, ściślej mówiąc, wmojej głowie, usłyszałem syk Durniu! I nie zastanawiając się nad tym, skąd wiedziałem, żekraksę spowodował Weiss, który wjechał w samochód Rity, wskoczyłem na ogrodzenie,przerzuciłem nogi na drugą stronę i popędziłem przez boisko.- Hej! - zawołał mężczyzna przy zamku, ale tym razem nie byłem na tyle uprzejmy, byzaczekać i posłuchać, co ma do powiedzenia.Oczywiście, że Weiss nie przecinałby kłódki - nie było takiej potrzeby.Oczywiście, żenie musiał dostać się na teren szkoły i przechytrzyć albo obezwładnić setki czujnychnauczycieli i zdziczałych dzieci.Wystarczyło, żeby zaczekał na ulicy wśród innychsamochodów, jak rekin, który krąży na skraju rafy i czeka, aż Nemo sam do niego podpłynie.Oczywiście.Biegłem, co sił.Boisko, choć trochę nierówne, miało krótko przyciętą i zadbanąmurawę, dzięki czemu mogłem rozwinąć bardzo przyzwoite tempo.Właśnie gratulowałemsobie dobrej kondycji, która pozwalała mi wytrzymać tak długi sprint, kiedy na chwilępodniosłem wzrok, żeby zobaczyć, co się dzieje.Nie był to rewelacyjny pomysł - niemalnatychmiast zawadziłem o coś nogą i z zaiste imponującą prędkością poleciałem do przodu.Zwinąłem się w kłębek, fiknąłem koziołka i wylądowałem na plecach na jakiejś wypukłości.Poderwałem się i pobiegłem dalej, lekko utykając z powodu skręconej kostki, z mglistymwrażeniem, że kiedy zachciało mi się udawać kulę armatnią, zgniotłem mrowisko czerwonychmrówek.Już bliżej; z ulicy doleciał gwar zaniepokojonych i przerażonych głosów - a potemwrzask bólu.Nie widziałem nic oprócz bezładnego skupiska samochodów i grupy ludziwyciągających szyje, by zobaczyć coś na środku drogi.Wyszedłem przez małą furtkę nachodnik i skręciłem w stronę frontonu szkoły.Musiałem zwolnić, żeby przebić się przezzgromadzony przed bramą tłumek dzieci, nauczycieli i rodziców, ale przepychałem sięnajszybciej jak mogłem i w końcu dotarłem na ulicę.Przebiegłem ostatnich kilkadziesiąt metrów dzielących mnie od miejsca, w którymruch blokowały dwa niechlujnie sczepione ze sobą samochody.Jednym z nich była brązowahonda Weissa.Drugi należał do Rity.Weiss zniknął bez śladu.Za to Rita stała oparta o przedni zderzak swojegosamochodu, z wyrazem niemego przerażenia na twarzy.Jedną ręką trzymała Cody'ego, drugąAstor.Kiedy zobaczyłem ich w komplecie, całych i zdrowych, zwolniłem kroku.Ritaspojrzała na mnie, wciąż z tą samą miną.- Dexter - powiedziała - co tu robisz?- Akurat byłem w okolicy - rzuciłem.- Au.- I tego au nie powiedziałem tylko dlafantazji; dziesiątki czerwonych mrówek, które widać zabrały się ze mną, kiedy wywinąłemorła, jak na telepatyczny sygnał jednocześnie ukąsiły mnie w plecy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]