[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najwidoczniej ewolucja skonstruowa-ła w ten sposób magazyn żywności na długi czas.Cywilizacja stworzyła nowe potrzebyi nowe zastosowania dla tej torby pelikana.Normalnie nie rzucała się ona w oczy,spotykało się jednak ludzi, wyposażonych jakby w wole.Trelig wiedział już, że niewynikało to z różnic fizycznych, lecz po prostu z różnej wielkości bagażu.Podniecały go widoki i zapachy miasta.Niektóre aromaty jego poprzednie wcieleniemogłoby pewnie uznać za wstrętne czy drażniące, teraz jednak pachniały mu cudownie,słodko, tajemniczo.434Intrygowały go również tatuaże, tajemnicze symbole wyrysowane na podbrzuszuMakiem za pomocą jakiegoś urządzenia.Nie wszyscy je mieli, na przykład większośćrolników, których spotykał, ich nie miała, były one jednak dość powszechne.Przypusz-czał, że były to symbole władzy.Ich posiadacze byli zapewne policjantami lub byćmoże urzędnikami w służbie rządowej.Kiedyś będzie musiał to wszystko sprawdzić.Głównym jego zmartwieniem była policja, ale akurat ją najłatwiej się rozpoznawa-ło.Nie wiedział, jaką liczbę stanowiła ludność miasta, z pewnością jednak przekraczała250 tysięcy.Mieszkańcy zasiedlali czteropiętrowe domy z cegły, do których się wcho-dziło, wspinając po ścianie.Ruch pieszy od czasu do czasu ulegał zakorkowaniu.Wi-dział liczne wózki, ciągnięte przez olbrzymie owady, większe od tubylców, wyglądemprzypominające koniki polne, na których przewożono towary.Wszystko to wymagałoregulacji, którą zapewniała policja drogowa.Przyjrzał się dokładniej kilku przedstawicielom drogówki , zwłaszcza wielkimznakom umieszczonym na ich piersiach.Był to rodzaj podwójnego koła z dwiema prze-kątnie biegnącymi belkami.Dla bezpieczeństwa postanowił każdego nosiciela podwój-nego koła z belką czy belkami traktować jak policjanta.435Ogrom i złożoność miasta dawały mu poczucie anonimowości; był cząstką tłumu.Na razie takie położenie odpowiadało mu, wkrótce jednak będzie musiał rozejrzeć sięza domostwem, pieniędzmi i jedzeniem w pobliżu nie widział tłustych owadów,które mógłby połknąć.Nigdy nie próbował drobnych kradzieży, ale nie powinno to byćspecjalnie trudne.Przyjrzał się uważnie potężnym kamiennym budynkom z wieżami, udekorowanymichorągwiami.Niewątpliwie były to budynki rządowe.Największy, imponujący przebo-gatymi mosiężnymi kratami i wysokim ogrodzeniem z kutego żelaza, które miało od-straszyć intruza, był na pewno królewskim pałacem.Dostępu broniły straże, uzbrojonew groznie wyglądające piki i kusze, noszące na piersi ten sam niebywale skomplikowa-ny wzór, który się powtarzał w regularnych odstępach na ogrodzeniu.Oczywiście emblemat królewski.Szybko się uczył.Teraz dopiero naprawdę poczuł swędzenie skóry, która była wyschnięta i nieprzy-jemna, tak jakby zaraz miała się złuszczyć.Zdecydował się ruszyć w stronę wielkiegojeziora.Widok był przepiękny, zwłaszcza na tle zachodzącego słońca.Połyskującą taflę436jeziora, zadziwiająco czystego zważywszy gęsto zaludnioną okolicę, upstrzoną mro-wiem wysepek otaczały stromymi zboczami granitowe góry.W jeziorze było trochę tłoczno, nie na tyle jednak, by stwarzało to naprawdę po-ważne problemy.Swobodnie zanurzył się w zaskakująco chłodną wodę.Uczucie zimnanie trwało jednak długo, a potem temperatura wody zdawała się wzrastać aż do punktu,w którym była najbardziej przyjemna.Jestem więc stworem zimnokrwistym pomy-ślał.To nie temperatura wody wzrosła, ale temperatura ciała wyrównała do niej.Pływanie okazało się tak samo łatwe jak skoki.Jego tylne nogi, długie i wyposażonew grubą błonę pławną, zapewniały silne odbicie, ciało w sposób naturalny utrzymywałosię blisko powierzchni.Uczucie swędzenia na grzbiecie nie ustępowało jednak, zanurzyłsię więc głębiej.I nagle stała się rzecz dziwna.Na oczy nasunęła mu się cienka błona, przejrzystaniczym szkło, zapewniająca jednak całkowicie szczelną ochronę.Również wzrok jakośmu się zmienił, tracąc wyczucie głębi i wrażliwość na barwy, zyskując natomiast fanta-styczną zdolność rozróżniania różnych odcieni czerni i bieli.Nos zamknęły wewnętrznezastawki, przerwanie dopływu powietrza nie przeszkadzało mu jednak.Zastanawiał się,437jak długo może się utrzymywać pod powierzchnią, pewnie dość długo pomyślał i po-stanowił to sprawdzić.Im dłużej pozostawał w głębinie, tym mniej zdawał się na to zważać.Miał nieodpar-te uczucie, że jakoś oddycha, lekko i płytko, chociaż nie puszczał baniek.Ani strużkiczy fontanny.Zdecydował wreszcie, że coś w jego skórze miało zdolność wchłanianiapewnej ilości tlenu z wody.Nie wystarczało to do prowadzenia życia pod wodą na stałe,ale mógł spokojnie pozostać tam przez pół godziny lub nawet dłużej, bez wypływaniadla zaczerpnięcia powietrza.Wynurzył się w pobliżu jednej z wysepek, rozglądając się dookoła.Dotknięcie wodyprzyjemnie koiło skórę.Leniwie odwrócił się i popatrzył w stronę miasta rozrzuconegona wzgórzach.Zciemniało się, zaczęły się zapalać światła, i to nie tylko latarnie, chociażtych było bez liku.Nie, to były te dziwne szklane latarnie uliczne, które widział jużprzedtem, prawdopodobnie gazowe.Tutejsi ludzie osiągnęli szczyt swoich technicznychmożliwości.438Wielki pałac na najwyższym wzgórzu był oświetlony rzęsiście latarniami i różnoko-lorowymi lampami gazowymi.Widać go było doskonale, przypuszczał, że aura jakiejśnadrealności została stworzona świadomie.Z wahaniem ruszył z powrotem do brzegu.Zaczął mu się dawać we znaki głód,zresztą miał masę do zrobienia.Szybko osiągnął brzeg i wynurzył się z lekkim, nie-przyjemnym wstrząsem na powietrze, które wydawało mu się teraz nieznośnie gorącei duszne.Po chwili jednak ruszył w drogę, a jego ciało dostosowało się do otoczenia.Zaczął się rozglądać za dzielnicą przyziemnych uciech, tak charakterystyczną dlawszystkich wielkich miast, ale po pewnym czasie musiał zrezygnować.Była tu całamasa barów, z wielkimi żabami rozwalonymi na dopasowanych do kształtu ciała po-duszkach, podtrzymujących je w pozycji siedzącej, w której do złudzenia przypominałyludzi, chłepczących piwo i inne spirytualia z olbrzymich kielichów o cienkich nóżkach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]