[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbinio zatem zmobilizował siły.Czesiowi nawet do głowy nie przyszło, iż osobnik, powyżej uszu pogrążony w breloczkach, mógł w najmniejszym bodaj stopniu zainteresować się czymkolwiek innym i zapamiętać choć słowo na inny temat.Został wprawdzie z naciskiem pouczony przez swoich mocodawców, że gęba powinna mu służyć do spożywania posiłków, a nie do wydawania dźwięków, ale był zdania, że szkodliwość dźwięków potrafi sam ocenić.Zbinio pod tym względem w ogóle się nie liczył.Gdyby to był inny kumpel, na przykład Romek… Romek miał jakieś głupkowate, dziennikarskie ciągoty, redagował szkolną gazetkę, pisał rozmaite bzdety i wysyłał gdzie popadnie, coś mu tam nawet raz wydrukowali, rwał się do informacji i wszystkie rozpowszechniał, Romek owszem, gorszy niż gigantofon, przed takim Romkiem należało milczeć jak głaz.Ale Zbinio…? Zbinia interesowały breloczki i jakieś maszynerie napędzanie elektrycznie, poza tym nie obchodziło go nic, a Czesio w końcu musiał od czasu do czasu odezwać się do kogoś ludzkim głosem.Zbinio był jednostką w gruncie rzeczy dość przyzwoitą.Gdyby Czesio w sposób jednoznaczny obdarzył go zaufaniem, wyjawił sekrety i zażądał utrzymania tajemnicy, Zbinio byłby w kłopocie, co z tym fantem zrobić.Zaufania się nie zdradza, jest to świństwo i hańba.Na szczęście Czesio zaufania nie prezentował, zwierzał się półgębkiem, na uprzejme pytania nie reagował i w dodatku kręcił.Szlachetność wobec niego nie obowiązywała, Zbinio zatem mógł wydrzeć z niego podstępem, co tylko się da.Przyćmiony blask breloczka z końską głową opromieniał wszelką działalność.— Okularnik w znaczkach nie siedzi — zawiadomił tonem obojętnym i niedbałym, z całej siły starając się ukryć swoje emocje.— Nadział się na Czesia na Saskiej Kępie przy tych tam jakichś pierepałach spadkowych.Czesio gadatliwy nie jest, słowo z pyska wypuszcza jakby go dławiło, ale wykombinowałem, że chcą razem zrobić lepszy kant.Są tam jakieś znaczki ekstra super i Okularnik zamierza je podmienić.Zabrać te lepsze, podłożyć byle śmieć i razem ilość będzie się zgadzała, tylko w jakość nie przejdzie.Rozumiecie pewno, o co tu chodzi?Z wysiłkiem oderwał wzrok od zdobiącej środek stołu złotawej blaszki i spojrzał na swoich rozmówców.Janeczka i Pawełek patrzyli na niego niemal ze zgrozą.Rozpocząwszy działalność wywiadowczą w poniedziałek, nie mieli cierpliwości czekać do piątku.Zdopingowany namiętnością Zbinio przyłożył się nieco i pierwszych informacji mógł udzielić już w środę wieczorem.Przyszli z wizytą, a przedmiot targu leżał na stole dla zachęty.Siedzieli przy tym stole we troje, Stefek zmiatał z podłogi szczątki donicy do kwiatów razem z ziemią i resztkami rośliny, na szczęście i tak już zdechłej i wysuszonej.Tynk i farbę ze ściany, w której udało mu się wybić niewielką dziurę za pomocą krzesła, uprzątnął już wcześniej.— Czesio ma dostarczyć te śmieci na wymianę — ciągnął Zbinio, znów wpatrzony w breloczek.— Jakieś tam mają komplikacje i coś im nie wyszło…Stefek pod oknem kaszlnął demonstracyjnie.Pawełek spojrzał na niego z roztargnieniem.Janeczka błyskawicznie zrozumiała, że pożyteczne uczucia należy podkarmiać, bo inaczej mogłyby osłabnąć z głodu.— Tak, to dzięki niemu — wtrąciła z umiarkowanym uznaniem, gestem brody wskazując Stefka.Stefkowi wybuch błogiego szczęścia z miejsca dodał rozmachu.Kawałek rozbitej donicy oderwał od firanki kilka frędzli, a ziemia ze śmietniczki przeniosła się na nogi Zbinia.Zbinio przypomniał sobie nagle, że ma brata.— Co jest…? Co za jakaś… Paralityk cholerny, pozamiatać nie umiesz, czy co? — zdenerwował się, wytrzepując kapcie.— Jazda z tym do kuchni i przynieś kompot! Ja tu załatwiam interesy, nie potrzebujesz w to nosa wtykać!— Potrzebuję — zaprzeczył krótko Stefek.— Ejże…!Pawełek jakby się nagle ocknął.— Zgadza się, potrzebuje — przyświadczył rzeczowo.— Obstawia Czesia, musi wiedzieć, co jest grane.Niech ci się nie zdaje, że to jakieś fiu bździu i śmichy chichy.Coś mi się widzi, że tych znaczków, które oni chcą podwędzić, nasz dziadek szuka od pięćdziesięciu lat.My też szukamy, a rozdwoić się to ja nie potrafię.Niech on też słucha.Stefek poczuł, że kocha Pawełka.Zbinio popatrzył na niego z obrzydzeniem, skrzywił się, ale poddał.— Dobra, niech będzie.Mogę poczekać, aż przyniesie ten kompot.Stefek zawartość śmietniczki wysypał obok wiaderka, stłukł tylko jedną szklankę i eleganckim gestem stawiając na stole tacę, wychlupnął na serwetę zaledwie ze dwie łyżki kompotu.Chochelkę do nalewania Janeczka przytomnie wyjęła mu z ręki, chcąc umknąć dalszych przerw w relacji Zbinia.Stefek od tego skamieniał, oniemiał, ogłuchł i zbaraniał.Zbinio kontynuował raport.— Okularnikowi, jak rozumiem, chodzi tylko o forsę, tanie zostawi, drogie zabierze i już ma zysk.Na znaczkach, wedle Czesia, zna się tyle, co kura na porcelanie.I podobno nikt nie wie, co to za znaczki, więc podmiana bezproblemowa.Wydłubał palcami kawałek jabłka ze szklanki, zjadł i zastanowił się.— Więcej nie wiem — wyznał z niechęcią.— Mało — ocenił niemiłosiernie Pawełek.— Chcemy wiedzieć, czy w tej sitwie jest Fajksat i czy oni się znają.Znaczy Fajksat z Okularnikiem.— A, właśnie! Czesio mówi, że nie.Ściśle biorąc, nic nie mówi, ale wyraźnie ma pietra, że Fajksat się dowie, że kombinuje z Okularnikiem i odwrotnie.Z czego wynika, że albo się nie znają wcale, albo co najmniej jeden nie wie, co robi drugi.Niewykluczone, że na końcu Fajksat za te znaczki zapłaci.— Nie — powiedziała stanowczo Janeczka.— Fajksat kupuje zawsze tanio, a Okularnik będzie chciał sprzedać drogo.Nie pogodzą się.Potrzebny będzie ktoś trzeci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]