[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jak wy sobie dacie z tymradę? Przecież tu leży stuletni kurz, zamknięte było, żywa dusza tu nie wlazła odwieków! Zaraz, kiedy ten dom był budowany.? W tysiąc dziewięćset ósmym roku  odparłam. W listopadzie wiechęusadzili, a na gwiazdkę dostali z Francji w prezencie trzy zegary i tremo. Skąd wiesz? Oglądałam rachunki praprababci.Jeśli już je prowadziła, to porządnie, a niebyle jak.Z detalami było napisane:  Zegary, sztuk trzy.Jeden stojący, szafkowy,rzezbiony, z drewna ciemnego, drugi kominkowy, ozdobny, Boulle a, dekorowanymasą perłową, trzeci wiszący, na ścianę, najnowszej mody.Wysłane do Perzano-wa w upominku gwiazdkowym, do nowego domu Kacperskich.Tremo zostałoopisane podobnie, a na wiekowe przyjęcie pojechała beczułka ostryg.Nie wiem,co Kacperscy z nimi zrobili, może zjedli.Nic w każdym razie nie wiem, żeby siępózniej ktoś rozchorował. Fantastyczne! Zaczynam cię rozumieć, historia na żywo.No więc dobrzetrafiłam, kurz jest prawie stuletni.Aż wam zazdroszczę tego grzebania, ale mu-126 szę wracać do roboty.Skoro Przylesie wam nie pasuje, pośpieszę się z bibliotekąi oddam im klucze. Od czego zaczynamy?  spytała Krystyna, z dużym niesmakiem patrzącna ogromną szarą przestrzeń, wyglądającą jak gruzowisko.Nie można było na-wet rozpoznać, co tam leży i stoi, aczkolwiek jeden mebel od razu wydał mi sięłóżkiem.Czy może pozostałością łóżka.Jednakże nawet pod tym grubym kożuchem kurzu widać było, iż zawartośćpomieszczenia różni się mocno od strychu w Przylesiu.Nie był to śmietnik, tylkolamus, niektóre meble stały nawet na wszystkich czterech nogach, a niektóre po-siadały taki luksus jak drzwiczki.Stanowczo strych perzanowski stwarzał większenadzieje. Trzeba tu było przyjść od razu  powiedziałam smętnie. Zmarnowały-śmy wielki kawał piątku i prawie pół soboty.Przyodziane w fartuchy Marty i jakieś stępory na nogach, zaczęłyśmy pene-trację od spaceru przez cały lokal.Przechadzka okazała się wysoce uciążliwa. Niech to piorun strzeli!  prychnęła gniewnie Krystyna. Słuchaj, czynie lepiej byłoby zaangażować się po prostu do pracy w kopalni diamentów? Po-dejrzewam, że tu się narobimy więcej. Ja jestem tego nawet całkiem pewna.Ale w kopalni musiałybyśmy jeszczedokonać kradzieży, w dodatku wątpię, czy tak od razu wielkie bydlę wpadłobynam w ręce. Szczerze mówiąc, tu też wątpię. Dobra, ruszamy.Bez pracy nie ma kołaczy.Czekaj, szczotką. Ostrożnie zagarniaj, bo nas tu wydusi.Już po pięciu minutach wyrazne się stało, że narzędzi pomocniczych potrzebanam więcej.Ten kurz należało usuwać radykalnie, żaden odkurzacz nie dałby murady, wyrzucanie przez okienka w dachu było zbyt niewygodne, należało postaraćsię o wiaderko, worek, płachtę, cokolwiek.Wyglądało na to, że istotnie od bliskostu lat nikt tu nie zaglądał, a w ostatnich czasach nawet niczego nie dokładano,zdumiewające przy tym było, że w idealnie czystym, wręcz wyglansowanym do-mu Kacperskich mógł istnieć taki strych.Po godzinie przyszedł do nas Jędruś i wyjaśnił zjawisko dokładniej. Nikt tu nigdy nie przychodził  rzekł w zadumie, rozglądając się wokółpoprzez szare kłęby i chmury. Nawet dzieci się nie bawiły, same to pamięta-cie chyba i powiem dlaczego.Na łożu śmierci wuj Florian mówił, że strych mabyć Przyleskich, nawet więcej, Noirmontów, może pani Karolina przyjedzie, mo-że pani Ludwika, ale wszystko po nich ma tu czekać ludzką ręką nie tknięte.Takzrozumiałem, bo niewyraznie mówił.Na wszelki wypadek.W czym rzecz, poję-cia nie mam, ale kto wie jakie pamiątki w czterdziestym szóstym ocalił i co bysię z nimi stało w tym całym komunizmie, żeby go szlag trafił.Dziecko na cośtrafi, albo głupek jakiś, i wszystko zmarnuje.Przysięgliśmy, że uszanujemy, no127 i tak już zostało.W tej drugiej, mniejszej połowie, nawet bym chciał, żebyściezajrzały, Elżusia od początku suszarnię zrobiła, na pranie w zimie, bo w lecie tow sadzie, i tam jest porządek.A tu, jak było, tak zostało.Teraz się od was dowia-duję, że może tu leżeć i coś nasze, rodzinne, Kacperskich, ale to też więcej waszeniż nasze, a wuj Marcin dzieci nie miał.Pomóc wam trzeba  dodał po chwi-li innym tonem, rzeczowo i stanowczo. Torby mamy, ile chcąc, za drzwiamikładzcie, a jutro z Jurkiem wyniesiemy.Zgodziłyśmy się na to z dużą ulgą, bo ta godzina już nam zdążyła dokopać.Rezultat wysiłków zaś uzyskałyśmy taki, że w jednym kącie objawiły się kształtywiklinowych kuferków podróżnych, wybrakowanego fotela, zdewastowanej wy-żymaczki i czegoś, co robiło wrażenie wiekowych krosien.Wyłaniał się takżeogromny stos starych gazet, stwarzający nikłą nadzieję na słowo pisane.Mimo zaprawy w bibliotece w Noirmont, nie strzymałyśmy do rana.Poszły-śmy spać koło drugiej, odkurzywszy nieco ćwierć strychu. To to świeże powietrze  powiedziała Krystyna, pokasłując kurzem.Spać mi się chce nieziemsko.Coś mi się widzi, że mamy z głowy ładne paręweekendów. %7łeby ta parszywa Iza wyjechała, poświęciłabym się i w dni powszednie odparłam z westchnieniem. Mogłabym odkurzyć do końca. Optymistka! Ona nie wyjedzie, póki nie złapie Pawła. A gówno.W zadzie mam diament, wyjdę za niego. I obiecasz mu posag? Nie wiem, co mu obiecam, ale najwyżej się nie przeprowadzę. Głupia jesteś zupełnie.To już lepsze byłoby zamieszkanie razem i ciąża,nawet bez ślubu.Zawahałam się, zatrzymując w drzwiach. I zacznę pomieszczenie pawiami ozdabiać, co?Krystyna omal nie zleciała ze schodów. Nie, tego bym już nie zniosła.No dobrze, z ciążą zaczekaj.Chociaż.Niezaczniesz przecież rzygać od pierwszego dnia.? Ze trzy tygodnie to potrwa?Przez trzy tygodnie ten strych obskoczymy, bodaj tylko w weekendy.? Mam złe przeczucia  westchnęłam i zeszłam za nią.Moje przeczucia się sprawdziły, w niedzielę po południu, rąk i nóg nie czując,zdołałyśmy usunąć prawie trzy czwarte kurzu i na tym się nasze osiągnięcia skoń-czyły.Jedyne, do czego czułam się zdolna, to paść na zdewastowane łoże i zasnąćkamieniem, a Krystyna wyjawiała możliwości podobne.Na pomoc Kacperskichnie było co liczyć, Jędruś się uparł, pełen współczucia, ale stanowczy. Ja przysięgi dotrzymam  oznajmił zdecydowanie. I własne dzieckowyklnę, gdyby mi ją złamało.Coś takiego, coraz lepiej to sobie przypominam,że nikt inny, tylko wy, z rodziny Przyleskich i Noirmontów, macie do tego prawoi na ręce wam patrzeć, niech Bóg broni.Może to jaka wstydliwa tajemnica, może128 przestępstwo, może skarb, ale nikt nie ma prawa nosa wtykać.Nie darmo wujFlorian nigdy się nie ożenił, a mnie adoptował. I co to ma do rzeczy?  spytał Henio. To znaczy, ja nic nie mówię i ni-gdzie się nie pcham, po co mnie ojciec ma wyklinać, to uciążliwe zajęcie, ale jakimoże być związek między tajemnicą Przyleskich a kawalerstwem pradziadka? Ciotecznego  przypomniała usłużnie Marta. Ciotecznego.Myślisz, że to pociecha? Może coś tam było nieślubne?  wysunął przypuszczenie Jurek, którymało gadał, ale świetnie się bawił. Może my jesteśmy Przylescy, a Przylescysą w gruncie rzeczy Kacperscy? Może nikt nie ma prawa do niczego i trzeba toukryć? Głupoty mówisz, synu, aż się coś robi  skarciła go ze zgorszeniem Elżu-sia.Wszyscy razem siedzieliśmy przy niedzielnej kolacji, po której obie z Krysty-ną miałyśmy wracać do Warszawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl