[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jej schodach siedział jakiś staruszek.Była to pierwsza osoba, którą napotkaliśmy od początku naszej wędrówki.Nastał już bowiem koniec jesieni i pola znowu oddano pieczy Pana, by użyźnił ziemię swym błogosławieństwem i pozwolił, żeby człowiek w pocie czoła zapewnił sobie byt.- Dzień dobry - rzekł mój przyjaciel do starca.- Dzień dobry.- Jak się nazywa ta miejscowość? - San Martin de Unx.- Unx? - powtórzyłam nazwę z niedowierzaniem.- Ależ przypomina to imię skrzata!Starzec nie zrozumiał żartu.Trochę zmieszana podeszłam do drzwi kaplicy.- Nie może pani tam wejść - oznajmił starzec.- Kaplica jest zamykana w południe.Jeśli chce ją pani obejrzeć, proszę tu wrócić o czwartej.Przez na wpół otwarte drzwi do kaplicy trudno mi było dojrzeć, co jest w środku, tym bardziej że panował tam półmrok.- Proszę mnie wpuścić choć na małą chwilę.Pragnę się tylko pomodlić.- Bardzo mi przykro, ale już jest zamknięte.Przez cały czas przysłuchiwał się mojej rozmowie ze starcem, ale nie odezwał się ani słowem.- No dobrze! W takim razie chodźmy stąd - powiedziałam.- Nie ma sensu dalej dyskutować.Patrzył wciąż na mnie, ale jego wzrok był pusty i jakby odległy.- Nie chcesz już zajrzeć do kaplicy?Wiedziałam, że nie spodobała mu się moja reakcja.Zapewne uznał, że jestem słaba, tchórzliwa, niezdolna do walki o swoje racje.Na nic pocałunek - księżniczka i tak przemieniła się w ropuchę.- Przypomnij sobie wczorajszy wieczór - powiedziałam.- Uciąłeś nagle naszą rozmowę w restauracji, gdyż nie miałeś ochoty na dyskusję.A teraz masz mi za złe, kiedy zachowuję się dokładnie tak samo.Starzec przyglądał się nam beznamiętnie.Właściwie powinien być zadowolony, bo na jego oczach - w miejscu, gdzie wszystkie poranki, wszystkie popołudnia i wszystkie wieczory są takie same - coś się w końcu działo.- Drzwi do kaplicy są otwarte - zwrócił się do starca mój przyjaciel.- Jeśli chcesz pieniędzy, możemy dać ci parę groszy.Ale w zamian ona chce obejrzeć kościół.- Czas zwiedzania już minął.- W porządku.W takim razie poradzimy sobie sami.Chwycił mnie za rękę i, nie oglądając się na nic, wprowadził szybko do środka.Moje serce zaczęło bić mocniej.Starzec mógł się rozsierdzić, wezwać policję, niwecząc tym samym całą naszą podróż.- Dlaczego to robisz? - zapytałam.- Bo chciałaś wejść do kaplicy - odrzekł.Nie byłam w stanie niczego oglądać.Cała ta dyskusja, moja własna słabość przyćmiły urok cudownego poranka.Wytężałam słuch, aby wyłowić odgłosy dochodzące z zewnątrz.Oczami wyobraźni ujrzałam starca, który oddala się pośpiesznie i policję nadjeżdżającą z miasteczka.Bluźniercy.Złodzieje.Popełniliśmy przestępstwo, złamaliśmy prawo.Starzec mówił przecież, że czas zwiedzania już minął! On był słabszy i nie mógł nas powstrzymać.Policja będzie surowsza, gdyż nie uszanowaliśmy ani miejsca, ani starego człowieka.W kaplicy spędziłam dokładnie tyle czasu, ile trzeba, by zachować pozory spokoju ducha.Moje serce biło jednak tak mocno, że obawiałam się, iż on je usłyszy.- Możemy już iść - powiedziałam, kiedy wydało mi się, że minął czas zmówienia jednej modlitwy.- Nie obawiaj się niczego, Pilar.Nie przyszłaś tu przecież po to, by odegrać jakąś rolę.Nie miałam najmniejszej ochoty, by przykry incydent ze starcem przerodził się w kłótnię między nami.- Jaką rolę? Nie wiem, o czym mówisz - ucięłam krótko.- Widzisz, niektórzy ludzie żyją skłóceni z innymi ludźmi, skłóceni z samymi sobą, skłóceni z życiem.Wówczas zaczynają odgrywać spektakl w oparciu o scenariusz, który jest odbiciem ich własnych frustracji.- Znam wielu takich ludzi i wiem dobrze, o czym mówisz.- Szkoda tylko, iż nie mogą grać w tej sztuce sami i wciągają w nią innych aktorów.To właśnie uczynił ten człowiek sprzed kaplicy.Pragnął się za coś odegrać i właśnie nas wybrał do tego celu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]