[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli książę dożyłby wstąpienia na tron po swym ojcu, to hrabia mógłby się spodziewać tylko ruiny.A być może książę mógłby zrujnować go, jeśli nie kazać stracić, nawet zanim odziedziczyłby tron.Będąc jednak rycerzem i hrabią, nie mógł się on ugiąć.Podobnie książę czuł, że rzucono mu wyzwanie.Nie do pomyślenia było, aby jakiś zwykły hrabia mógł sprzeciwić się w czymkolwiek następcy tronu Anglii.Jim desperacko zastanawiał się nad jakąś wymówką, żeby przerwać tę wymianę zdań, kiedy książę sam rozwiązał problem.- Bardzo dobrze, dumny panie hrabio! - rzucił książę.- Zdecydowałeś za mnie! Miałem rację od począt­ku.Wezmę konia i wyjadę na pole zebrać wokół siebie tylu Anglików, ilu się da, i zobaczymy, czy nie uda nam się i tak dziś zwyciężyć!- Mój młody kuzynie.- powiedział król Jean, rzuca­jąc się do przodu i wyciągając rękę, aby zatrzymać chłopaka.Ale książę już się odwrócił na pięcie.- Mojego konia! - zażądał.- I gotujcie się ruszyć za mną.na pole.- Zawiesił głos.Wszyscy stojący za nim patrzyli na niebo.On także odwrócił się i zaczął przyglądać się niebu na zachodzie, ponad liniami Anglików.Jim podszedł do niego.W polu widzenia ukazała się szeroka wstęga szybko zbliżających się czarnych plamek, z których najbliższe przybierały już smocze kształty.Widok ten mógł odebrać odwagę każdemu.Jim, który lepiej znał się na tych sprawach dzięki swoim własnym doświadczeniom jako smok, po pierwszej chwili zaskoczenia powściągnął swoją rozgorączkowaną wyobraźnię i powie­dział sobie, że tam wysoko, w powietrzu, zbliżało się ku nim nie więcej niż dwie setki smoków.Na pierwszy rzut oka wyglądało to jednak, i musiało tak wyglądać dla wszystkich obecnych tu ludzi, jakby całe niebo zapełniło się smokami.Jakby były ich dosłownie tysiące.Gdy pierwsza linia wielkich cielsk nadleciała nad angiels­kie szeregi, wystrzelono w ich kierunku trochę strzał.Smoki leciały jednak o wiele za wysoko, żeby strzały mogły im jakkolwiek zaszkodzić.Zbliżały się i zaczęły już rzucać cień na pole bitwy; a na samym polu zaprzestano wszelkich walk.Przeciwnicy, którzy przed chwilą okładali się wzajem­nie, siedzieli teraz na swych koniach, trzymając w dłoniach znieruchomiałe miecze i tarcze i patrząc razem w górę na zbliżanie się smoków.Jim pozwolił sobie na długie westchnienie ulgi.Na szczęście nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby je usłyszeć.No - pomyślał, gotów niemal uśmiechnąć się w swoim odprężeniu.- Lepiej późno niż wcale.Smoki nadlatywały.Kiedy znalazły się nad samym polem walki, przestały posuwać się naprzód i łapiąc prądy ciepłego powietrza, zaczęły krążyć nad nim pojedynczo.Nie było ich na tyle dużo, żeby istotnie zaćmić światło słońca, ale wydawało się, że ten tłum mógł ocienić całą ziemię pod nimi.Na polu bitwy nareszcie usłyszano heroldów.Broń chowano do pochew albo zawieszano u siodeł.Opuszczano tarcze.Poniżej ciemnych smoczych ciał pole wyglądało niemalże tak, jakby Francuzi i Anglicy stanowili jedną kompanię.Teraz nareszcie wszyscy słuchali wieści o rozejmie, rozgłaszanych przez francuskich i angielskich he­roldów.- Co je tutaj sprowadza? - spytał za plecami Jima łamiącym się głosem król Jean.- Po co tu przybyły?Jim odwrócił się i stanął twarzą w twarz z królem i hrabią.- Są tu, żeby wspomóc angielską sprawę, Wasza Mi­łość - odpowiedział szorstko.- Jako Smoczy Rycerz jakiś czas temu zawarłem z nimi taką umowę.Spóźniły się trochę z przybyciem, ale są tu nareszcie.Król zagapił się na niego.Wpatrywał się też w niego hrabia, który jednak jako pierwszy z nich dwóch doszedł do siebie.Odwracając się do króla powiedział:- Być może zechcielibyście jednak przedyskutować warunki poddania się, Wasza Królewska Mość?- Nie - odezwał się ostro Jim.W równie gwałtownym odruchu hrabia zwrócił się ku niemu.Potem, zdając sobie nagle sprawę z tego, że sytuacja się zmieniła, przełknął z powrotem wszystkie gniewne słowa, które cisnęły mu się na usta.- Czy mogę spytać czemu, panie Smoczy Rycerzu? - odezwał się w końcu, starając się, by jego głos zabrzmiał równo i uprzejmie.- Dlatego, że przeznaczeniem tego dnia jest zakończyć się rozejmem - powiedział Jim - dla większego dobra i większej chwały nie tylko Anglii, ale i Francji.Musicie mi w tym zaufać, milordzie, i wy, Wasza Królewska Mość Tak musi być.Jeszcze raz hrabia i król wymienili spojrzenia, po czym popatrzyli z powrotem na Jima, bez słów.W istocie nie było w tym nic dziwnego, gdyż teraz nic im nie zostało do powiedzenia.Rozdział 41Jak na Kanał Angielski wody morza były spokojne.Statek, który wiózł Jima, Briana, Dafydda i Aragha oraz wszystkich ich ludzi i konie, był znacznie większy niż ten, na którym Jim, Brian i Giles przybyli do Francji.Jednakże gdy zatrzymano statek, by odprawić ceremo­nię pochowania sir Gilesa, pokład kołysał się niespokoj­nie i, jak podejrzewał Jim, niejeden ze zbrojnych i łucz­ników, którzy dołączyli do ich kompanii, chciał mieć całą tę sprawę jak najszybciej z głowy i płynąć już dalej.Nie żeby ruch statku podczas żeglugi działał kojąco na po­drażnione żołądki, ale chociaż byliby coraz bliżej suchego lądu i Anglii.Mimo to Jim, Brian i Dafydd nie mieli zamiaru przy­śpieszać złożenia ciała Gilesa w wodach morza.Nie mogli zabrać ze sobą na statek księdza dla tej ostatniej posługi, więc Jim wyrecytował z żałobnej ceremonii tyle, ile mógł sobie przypomnieć, mając nadzieję, że nieznajomość łaciny wśród otaczających go ludzi sprawi, że nie zauważą jego pomyłek i przeoczeń [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl