[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A przecież. Tak, tak, rośniesz, wszyscy wiemy kończy za niego siostra. Wyrastasz nanaleśnikowego potwora. O, znowu przerywa Izzy, uciszając nas gestem. Słyszycie?Słuchamy.Jak jakaś staruszka, którą przecież jestem, mówię: Nic nie słyszę.Zimbra zrywa się na cztery łapy i ze skowytem biegnie do drzwi.Rafiq ucisza go: Spokój, Zimbra!Pies milknie i teraz słyszę.Całkiem głośna seria niepokojących huków.Patrzę na Mo, a Mokiwa w odpowiedzi głową. Strzały.Wypadamy przed dom, na niestrzyżony trawnik upstrzony kępkami mleczy.Wiatr ciągle wieje od wschodu i jego podmuchy huczą nam w uszach, ale teraz wyraznie jużsłychać kolejną serię z broni automatycznej, gdzieś całkiem niedaleko.Kilka sekund pózniejdociera do nas również jej echo od Mizen Head po drugiej stronie zatoki. Czy to nie od strony Kilcrannog? pyta Lorelei. Tata poszedł do wioski mówi Izzy drżącym głosem. Granice Strefy nie mogły upaść tak szybko mówię i natychmiast gryzę się w język, chcąccofnąć te słowa, bo przez nie możliwy upadek granic Strefy stał się bardziej realny.Zimbra warczy z pyskiem skierowanym w stronę miasta. Lepiej już wrócę na farmę mówi Izzy.Patrzymy na siebie z Mo. Może dopóki nie zorientujemy się, o co chodzi, twoi rodzice woleliby, żebyś niewychodziła na zewnątrz sugeruje Mo. W domu jest bezpieczniej. Wtedy słyszymy warkot dżipów po tej stronie miasta.Jadą główną szosą.Jest ich więcej niżjeden czy dwa, sądząc po hałasie. Pewnie ze Stabilności przypuszcza Rafiq. Tylko oni mają ropę.Prawda? Sama jestem mamą mówię do Izzy i naprawdę uważam, że powinnaś. Będę.będę bezpieczna, schowam się.Obiecuję. Izzy przełyka ślinę i już jej nie ma.Znika w przerwie w wysokiej ścianie fuksji.Ledwo odpędzam nieprzyjemne przeczucie, że właśnie ostatni raz widziałam Izzy O Daly, aza chwilę słyszymy, że warkot dżipów zmienił tonację.Nie pędzą już szybko i wściekle, tylkozbliżają się ostrożnie i powarkują silnikiem. Chyba jeden jedzie naszą ścieżką mówi Lorelei.Przelotnie zastanawiam się, czy ten wietrzny jesienny dzień będzie moim ostatnim.Ale niedzieci.Nie dzieci.Mo pomyślała to samo: Lorelei, Rafiq, słuchajcie mnie teraz.Jeżeli przez jakiś przypadek to jest jednostkamilicji, nie służby Stabilności, musicie ukryć Zimbrę.Rafiq, który ciągle ma kakaową posypkę w kąciku ust, jest przerażony. Ale Zim i ja jesteśmy waszymi ochroniarzami!Rozumiem, co Mo ma na myśli. Jeśli to milicjanci, zastrzelą Zimbrę na miejscu, jeszcze zanim zaczną z nami rozmawiać.Oni tak robią.Lorelei jest przestraszona, i dobrze. Ale co będzie z tobą, babciu? Mo i ja porozmawiamy z nimi.Twarde z nas sztuki.Ale proszę. słyszymy silnik dżipajadącego na niskim biegu bardzo, bardzo blisko oboje zmykajcie.Tak kazaliby wam rodzice.Uciekajcie!Rafiq ma nadal szeroko otwarte oczy, ale kiwa głową.Słyszymy, jak gałęzie jeżyn drapią ometal, a mniejsze gałązki się łamią.Lorelei czuje się bardzo nielojalnie, ale ja bezgłośniemówię: Proszę , aż w końcu ona też kiwa głową. Chodz, Raf, babcia na nas liczy.Możemy się schować w szałasie pasterskim nad BiałymBrzegiem.Choć, Zim.Zimbra! Idziemy!Nasz przestraszony, mądry pies patrzy na mnie, pogubiony. Idz! wyganiam go. Opiekuj się Lol i Rafem! Idz!Z ociąganiem Zimbra daje się wyprowadzić.Cała trójka biegnie przez ogród Mo iwdrapuje się na murek za tunelem cieplarni.Nie mija dziesięć sekund, a dżip Stabilnościrozpycha się już na zarośniętej ścieżce i wjeżdża na podjazd Mo, wypluwając żwir spod kół.Chwilę pózniej nadjeżdża drugi.Na boku widać wymalowany szablonem napis: Stabilność.Służby stojące na straży prawa i porządku.Tylko dlaczego czuję się jak ranny ptak znalezionyprzez kota?*Z obu pojazdów wysiadają młodzi mężczyzni.Nawet ja mogę się zorientować, że nie są zeStabilności: ich mundury nie pasują do siebie, wszyscy noszą różną broń, pistolety, karabinyautomatyczne, kusze, granaty i noże, i poruszają się jak bandyci, a nie szkoleni żołnierze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]