[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wkrótce znalezliśmy się co prawda o wiele za daleko nazachód, ale w spokojniejszej okolicy, na Awentynie od strony rzeki, wpobliżu mostu Probusa.Kierowałem się na południe, obok AtriumLibertatis.Zatrzymaliśmy się tylko przy Bibliotece Polliona, gdziełyknęliśmy szybko trochę wody z fontanny.Przy okazji opłukałemupaskudzone nogi i sandały.Helena zaczęła ostrożnie mnie naśladować,wobec czego chwyciwszy ją za pięty, opłukałem jej stopy niczymnajsprawniejsza niewolnica.- Dziękuję - powiedziała cicho.Z zacięciem zabrałem się do czyszczeniajej zdobionych paciorkami sandałów.- Czy jesteśmy już bezpieczni? -zapytała.- Nie, pani.Jesteśmy w Rzymie, w środku nocy.Jeśli ktoś nas napadnie,to pociacha choćby z rozczarowania, że nie ma nas z czego okraść.- Och, nie kłóć się już! - poprosiła przymilnie.Milczałem.Usiłowałempodjąć decyzję, co mamy robić dalej.Domyślałem się, że oba nasze domysą pod obserwacją.Helena Justyna nie miała w pobliżu żadnych przyjaciół;wszyscy, których znała, mieszkali dalej na północ.Postanowiłem zabrać jądo swojej matki.- Czy wiesz już, pani, o co w tym wszystkim chodzi?Czytała mi w myślach.- Srebrne świnki znajdują się w Sennym Zaułku! - domyśliła się.Było tojedyne wyjaśnienie zapisu dokonanego w ostatniej chwili przez jejniewdzięcznego małżonka.- Pertynaks zorientował się, że jest na liścieproskrypcyjnej.Umieścił ten kodycyl, na wypadek gdyby zdradzili gowspólnicy, żeby w odwecie pozbawić ich tym sposobem funduszy.ale coon mógł sobie wyobrażać, że zrobię z tymi sztabami, jeśli je w ogóleznajdę?- Zwrócisz cesarzowi.Przecież jesteś uczciwą kobietą, prawda? -spytałem ją sucho.Wsunąłem jej sandałki na stopy i ruszyłem.- Falko, dlaczego oni nas ścigają?- Może Domicjan reaguje przesadnie? Tytus wspomniał owątpliwościach dotyczących twojego spadku.I możliwe, że braciszekpodsłuchiwał pod drzwiami, zanim wszedł do środka.A to co?Usłyszałem stukot.Nie wiadomo skąd pojawiła się grupa jezdnych.Obok nas przejeżdżał pusty wóz na ogrodowe śmiecie z wysokimi burtami;wciągnąłem na niego Helenę, podniosłem klapę z tyłu i leżeliśmy tam jakskamieniali, dopóki jezdzcy się nie oddalili.Może był to przypadek; może nie.Już dość dawno wyszliśmy z Pałacu i teraz zaczęło nas dopadaćzmęczenie.Wyjrzałem na zewnątrz i zauważyłem jezdzca na wierzchowcu.Chowając pospiesznie głowę, tak mocno walnąłem nią o deski, że prawiesię ogłuszyłem; zdążyłem jednak uświadomić sobie, że zobaczyłem posągjakiegoś dawnego dowódcy, zieleniejącego już w okolicach wieńca.Zaczęło mi coś świtać w głowie.- Chyba wie, dokąd jedzie - mruknąłem.- Trzymaj my się jak najniżej!Był to rachityczny wóz, ciągnięty przez ledwo dyszącego konia, niezbytsprawnie powożony przez najstarszego na świecie ogrodnika; domyślałemsię, że nie mogą jechać zbyt daleko.Tkwiliśmy w ukryciu, dopóki nie dotarliśmy do stajni, gdzie starzecwyprzągł konia i poszedł sobie do domu.Pomimo ryzyka pożaru zostawiłzapaloną świeczkę, więc albo był kompletnie pijany, albo koń bał sięciemności.Byliśmy sami.Byliśmy bezpieczni.Pozostał tylko jeden problem: kiedywyjrzeliśmy na zewnątrz, okazało się, że jesteśmy w publicznym ogrodzie.Miał wysokie na osiem stóp ogrodzenie.a starzec, wychodząc, zamknąłbramę na klucz.- Ja będę wołał mamę - wymamrotałem do Heleny.- Ty przełaz przezogrodzenie i sprowadz pomoc.- Skoro my nie możemy wyjść, to przecież nikt nie wejdzie do środka.- Nie układam się do snu z koniem!- Och, Falko, gdzie twoje upodobanie do przygód?- A gdzie twoja skłonność do rozsądku?Ułożyliśmy się do snu z koniem.XLVIIW przegrodzie tuż obok konia leżało siano, które przeróżne pchły ipodobne stworzenia uznały za czyste
[ Pobierz całość w formacie PDF ]