[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Myślisz, że. Nie  mruknął Crowley. To niemożliwe.Masterson wybuchnął śmiechem.Azy płynęły mu po twarzy, znacząc smugami brud-ne policzki, krople kapały na szyję i za zwęglony kołnierz. To ona.Uziemiła nas.Chce, żebyśmy tu zostali. Nie  powtórzył Crowley.Odsunął od siebie tę myśl.To niemożliwe.Niemożliwe. Odlecimy  powiedział. Pozbieramy szczątki.zaczniemy wszystko od nowa. Ona wróci  wyjąkał Masterson. Wie, że będziemy na nią czekać.Klienci! Nie  odparł Crowley.Nie wierzył w to, zmusił się, by nie uwierzyć. Uciekniemy.Musimy stąd uciec! M0DEL YANCY EG0 Leon Sipling z jękiem odsunął od siebie dokumenty, nad którymi pracował.Z organizacji liczącej tysiące członków był jedynym pracownikiem, który zalegał z pra-cą.Możliwe, że był jedynym yancymenem na Kalisto, który nie wypełniał swoich obo-wiązków.Pod wpływem nagłego ukłucia strachu i desperacji uruchomił audioobwódi połączył się z Babsonem, kontrolerem generalnym. Utknąłem, Bab  rzucił chrapliwie Sipling. Może byś tak przesłał mi obrazcałości? Może podchwycę rytm. Uśmiechnął się blado. Szum innych umysłówtwórczych.Po chwili namysłu Babson sięgnął po synapsę impulsową.Jego nalana twarz wyra-żała jawną niechęć. Dotrzymujesz kroku, Sip? Twoja działka musi zostać scalona z resztą do szóstejwieczorem.Według harmonogramu wszystkie prace muszą pojawić się na widliniachw porze kolacji.Na monitorze ściennym stopniowo uformował się obraz całości; Sipling pospiesznieskierował nań spojrzenie, wdzięczny, że może uniknąć lodowatego wzroku Babsona.Na monitorze widniał trójwymiarowy wizerunek Yancy ego, w zwykłym ujęciu trzyczwarte, od pasa w górę.John Edward Yancy w spranej roboczej koszuli z podwinięty-mi rękawami, o opalonych, włochatych ramionach.Mężczyzna dobiegający sześćdzie-siątki, ogorzały na twarzy, o lekko poczerwieniałym karku i dobrodusznym uśmiechu,mrużył uniesione ku słońcu oczy.Za plecami Yancy ego widniało jego podwórko, ga-raż, ogród, trawnik oraz tył małego, białego domku z plastiku.Yancy wyszczerzył zębydo Siplinga: ot, sąsiad spocony pod wpływem upału i wysiłku wywołanego koszeniemtrawnika, miał zamiar wypowiedzieć kilka cierpkich uwag na temat pogody, sytuacjiplanety oraz stanu obejścia.Z głośników zamontowanych na biurku Siplinga popłynął niski głos Yancy ego. Mojemu wnukowi Ralfowi przytrafiła się pewnego ranka paskudna rzecz.ZnaszRalfa; zawsze wychodzi do szkoły pół godziny wcześniej.mówi, że lubi usiąść na swo-im miejscu przed wszystkimi innymi.64  Gorliwiec  od strony sąsiedniego biurka dobiegł okrzyk Joe Pinesa.Z głośników niewzruszenie płynął dobroduszny głos Yancy ego. Cóż, Ralf zobaczył wiewiórkę; siedziała na chodniku.Przystanął na chwilę i ob-serwował ją. Wyraz twarzy Yancy ego był tak rzeczywisty, że Sipling prawie uwierzyłmu na słowo.Niemal widział wiewiórkę i stojącego z opuszczoną głową najmłodszegownuka Yancy ego, dziecko syna najsłynniejszego  i ukochanego  mieszkańca plane-ty. Ta wiewiórka  ciągnął miłym głosem Yancy  zbierała orzechy.Daję słowo,to był zwykły, czerwcowy dzień.Ta mała wiewiórka. pokazał rękami jej rozmiar.zbierała orzechy i chowała je na zimę.Naraz rozbawiony wyraz twarz Yancy ego zniknął.W jego miejsce pojawił się po-ważny, zamyślony  znaczący  wyraz.Niebieskie oczy pociemniały (świetny dobórkoloru).Szczęka stała się bardziej kwadratowa, uparta (zamiana lalki przeprowadzo-na przez ekipę androidów była godna najwyższej pochwały).Yancy jakby postarzał sięw oczach, zyskał bardziej dojrzały i imponujący wygląd.Scenę ogrodową zastąpionoinną; Yancy znajdował się na tle krajobrazie kosmicznym, wśród gór, wichru oraz po-tężnej, wiekowej puszczy. Pomyślałem sobie  odezwał się Yancy głębszym, powolniejszym głosem. Otomała wiewiórka.Skąd ona wie, że nadejdzie zima? Pracuje jak szalona, przygotowuje sięna jej nadejście. Yancy podniósł głos. Przygotowuje się na zimę, której nie dane jejbędzie oglądać.Sipling zesztywniał i przygotował się; nadszedł czas. Uwaga!  wrzasnął Joe Pines. Ta wiewiórka  ciągnął uroczyście Yancy  posiadała wiarę.Nie, nic nie świad-czyło o rychłym nadejściu zimy.Lecz ona wiedziała, że to nieuniknione. Twardo za-rysowana szczęka drgnęła; jedna ręka z wolna powędrowała w górę.Naraz sylwetka znieruchomiała.Zastygła, niema i cicha.Wypowiedz dobiegła koń-ca, urwała się w środku zdania. Wystarczy  oznajmił Babson, usuwając obraz. Pomogło ci?Sipling gorączkowo rzucił się do swoich papierów. Nie  przyznał. Wcale.Ale.jakoś sobie poradzę. Mam nadzieję. Twarz Babsona pociemniała złowróżbnie, a jego małe,  nik-czemne oczka wydały się jeszcze mniejsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl