[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odczul lekki niepokój; robilo siecoraz gorzej, nie coraz lepiej.Dochodzacy zewszad odglos skrobania zaczal mu dzialac na nerwy.Hasten odlozyl ksiazki izaczal sie przechadzac tam i z powrotem.Jak mogly insekty, nawet tak duze jak te, zniszczycrodzaj ludzki? Przeciez ludzie daliby sobie z nimi rade.Sa w koncu proszki, trucizny, aerozole.Malenki odlamek metalu - doslownie drobinka - spadl Hastenowi na rekaw.Strzepnal go.Inastepna drobinka, a potem male kawalki metalu.Hasten podskoczyl, zadzierajac glowe do góry.Nad nim tworzylo sie kolo; na prawo od niego drugie i trzecie.Wszedzie, w suficie i scianachkuli, powstawaly koliste otwory, pobiegl do klawiatury i przycisnal przelacznik bezpieczenstwa.Deska ozyla.Nastepnie zajal sie tablica rozdzielcza, pracujac goraczkowo, pospiesznie.Odlamkimetalu spadaly juz teraz deszczem na podloge.Czuc je bylo wyraznie srodkiem zracym.Kwas?W kazdym razie jakis produkt naturalnego wydzielania.Duzy kawalek metalu wyladowal napodlodze.Hasten sie obrócil.Do kuli wdarly sie motyle - trzepoczac sie i tanczac zaczely go otaczac.Kawalek metalu, któryspadl na podloge, byl równiutko wycietym kólkiem.Ale Hasten nie mial czasu sie nad tymzastanawiac.Zlapal palnik acetylenowy i zapalil.Plomien strzelil z sykiem.Kiedy motyle siezblizyly, Hasten nacisnal spust i splunal ogniem.Powietrze ozylo plonacymi szczatkami, któreobsypaly go deszczem; kule wypelnil intensywny odór.Hasten zamknal ostatnie wylaczniki.Swiatelka sygnalizatora zamigotaly, podloga pod jegostopami zadrzala.Pchnal glówna dzwignie.Napieraly wciaz nowe motyle, wpadajac na siebie iwalczac o dostep do kuli.Na podloge spadlo kolejne kólko metalu, wpuszczajac do srodka dalszechmary owadów.Hasten, skulony, miotajac ogniem próbowal sie cofac.Motyle naplywaly wcoraz wiekszych ilosciach.Nagle zalegla cisza, tak nieoczekiwana, ze Hasten zamrugal.Nieustanne, natarczywe skrobanieustalo.Byl sam, jesli nie liczyc chmury popiolu i smieci wypelniajacych wnetrze kuli.Usiadldygocac na calym ciele.Bezpieczny juz, wracal do swojego wlasnego czasu i nie ulegalowatpliwosci, ze znalazl przyczyne zaglady, której poszukiwal.Byla tu, w kupce popiolów napodlodze, w metalowych kólkach zgrabnie wycietych w karoserii pojazdu.Zraca wydzielina?Usmiechnal sie ponuro.Ostatni widok tych motyli, peczniejacego obloku, powiedzial mu wszystko, co chcial wiedziec.Pierwsze motyle, które przedostaly sie do pojazdu, byly wyposazone w narzedzia, malenkie ostrenarzedzia.Same sobie powycinaly i wywiercily otwory przyfrunely z wlasnym sprzetem.Hasten usiadl czekajac, az pojazd skonczy swoja podróz.Straznicy podbiegli, by mu pomóc wysiasc.Wygramolil sie z trudem, wsparty na ich ramionach.- Dzieki - mruknal.Pospieszyl do niego Wood.No jak, Hasten, wszystko w porzadku? Hasten skinal glowa.- Tak.Z wyjatkiem mojej reki.- Chodz, wejdzmy do srodka.- Weszli do wielkiego pomiesz- czenia.- Siadaj.- Woodniecierpliwie machnal reka i zolnierz przyniósl krzeslo.- Podaj goraca kawe.Przyniesiono kawe i Hasten saczyl ja powoli.Wreszcie odsunal filizanke i opadl na oparcie.- Mozesz nam teraz powiedziec? - spytal Wood.- Moge.- To prosze.- Wood usiadl naprzeciwko niego.Rozlegl sie szum magnetofonu, a w miare jakHasten mówil, kamera brala jego twarz.- No, smialo, co tam znalazles?Kiedy skonczyl, zalegla cisza.Nikt ze strazy ani z techników sie nie odezwal.Wood wstaldygocac na calym ciele.- Boze, czyli ze zalatwily ich jakies zywe organizmy o wlasciwosciach trujacych.Podejrzewalemcos takiego.Ale motyle? I to obdarzone inteligencja.Planujace swoje ataki.Prawdopodobniebardzo gwaltownie sie rozmnazaly i blyskawicznie przystosowywaly.- Moze ksiazki i gazety cos wyjasnia.- Ale skad one sie wziely? Czyzby to byla mutacja którejs z istniejacych form? A moze toprzybysze z innej planety? Albo efekt podrózy kosmicznych.Musimy to jakos wyjasnic.- One atakowaly tylko ludzi - powiedzial Hasten.Krowy zostawialy w spokoju.Tylko ludzkieistoty.- Moze zdolamy je jakos unieszkodliwic.- Wood wlaczyl wideofon.- Zwolamy nadzwyczajnasesje Rady.Przekazemy im twoja relacje i uwagi.Wdrozymy specjalny program, utworzymyosrodki na calej planecie.Teraz, kiedy juz wiemy, co to jest, mamy szanse powodzenia.Dziekitobie, Hasten, moze nam sie uda je w pore powstrzymac!Pojawil sie dyzurny operator i Wood dal mu numer Rady.Hasten patrzyl tepo.Wreszcie podnióslsie i zaczal spacerowac po pokoju.Ramie pulsowalo mu niemilosiernie.Wreszcie wyszedl nazewnatrz.Kilku zolnierzy z zaciekawieniem ogladalo pojazd.Hasten obserwowal ich z calkowitaobojetnoscia, a w glowie mial pustke.- Co to jest? - spytal jeden z nich.- To? - Hasten oprzytomnial, wolno podchodzac do zolnierza.- To wehikul czasu.- Nie, mnie chodzi o to.- Zolnierz wskazal cos palcem.- Tego nie bylo, kiedy pojazd startowal.Hastenowi zamarlo serce.Zblizyl sie wytrzeszczajac oczy.Poczatkowo nie widzial nic nametalowej powloce, poza sladami korozji.Ale po chwili przejal go zimny dreszcz.Na kadlubie pojazdu siedzialo cos malego, brunatnego i kosmatego.Dotknal tego reka.Pochewka, sztywna, mala brunatna pochewka.Sucha - sucha i pusta.Nic w niej nie bylo i jedenkoniec miala otwarty.Podniósl wzrok.Cala kule pokrywaly male brunatne pochewki - niektórejeszcze pelne, ale wiekszosc juz pusta.Kokony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]