[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zapominasz o swojej żonie.Lluth ponownie się uśmiechnął.- Nie, nie zapominam.Ty jesteś silna, Maegwin, silniejsza od niej.Musisz użyczyć jej trochę swej siły.- Zwykle dostaje to, czego chce.Król mówił spokojnie, lecz stanowczo ścisnął jej dłoń.- Nie mów tak, córko.Ty, ona i Gwythinn jesteście osobami, które kocham najbardziej.Pomóż jej -Maegwin nienawidziła płaczu.Wyrwała dłoń z uścisku ojca i wytarła oczy ze złością.- Dobrze - powiedziała.- Wybacz mi.- Nie ma co wybaczać - odparł i jeszcze raz uścisnął jej dłoń.- Żegnaj, córko.Nad naszymi polami krążą żarłoczne kruki i trzeba je znowu przepędzić.Wyskoczyła z łóżka i zarzuciła mu ręce na ramiona.Chwilę później drzwi otworzyły się i zamknęły.Słyszała, jak idzie wolno korytarzem, pobrzękując ostrogami, jakby wygrywał smutną melodię.Potem rozpłakała się, lecz z głową przykrytą kocem, by nikt nie usłyszał.36.ŚWIEŻE RANY I DAWNE BLIZNYKONIE okazały się mocno przestraszone obecnością wilczycy, dlatego Binabik i osłoniętą lampą pojechał do przodu, by wskazywać im drogę w ciemności nocy.I tak mała karawana jechała podnóżem wzgórz, a przed nimi podskakiwało podobne do zjawy światełko.Księżyc usadowił się gdzieś głęboko w swym chmurnym gnieździe, dlatego jechali powoli i ostrożnie.Kołysząc się łagodnie w rytm konia, i czując pod sobą jego ciepły i szeroki zad, Simon kilkakrotnie zasypiał i budziło go dopiero drapanie po twarzy cienkich i szorstkich nieco palców: były to gałęzie drzew, które zwieszały swe konary nisko nad traktem.Jechali prawie w milczeniu.Czasem tylko ktoś szeptem zachęcał swego wierzchowca albo Binabik wołał cicho, ostrzegając ich przed zbliżającą się przeszkodą.Gdyby nie te szepty oraz stłumiony odgłos końskich kopyt, można by ich wziąć za smutną pielgrzymkę zagubionych dusz.Niedługo przed świtem w szczelinie między chmurami ukazał się księżyc i wtedy zatrzymali się, by rozbić obóz.Księżycowy blask oświetlił kłęby pary, unoszące się nad wierzchowcami, co sprawiało wrażenie, jakby nad obozem zawisły srebrzystoniebieskie chmury.Nie rozpalali ogniska.Ethelbearn stanął pierwszy na straży.Pozostali, owinięci w ciepłe płaszcze, położyli się na wil­gotnej ziemi, żeby przespać się choć trochę.Simon obudził się o świcie i zobaczył, że poranne niebo wygląda jak rzadka papka; stwierdził, że jego nos i uszy w jakiś magiczny sposób zamieniły się nocą w lód.Kiedy siedział przy małym ognisku, przeżuwając chleb i twardy ser, które wydzielił mu Binabik, przysiadł się do niego Sludig.Policzki młodego Rimmersmana lśniły rumieńcem od chłodnego wiatru.- Taka pogoda jest u nas w domu wczesną wiosną - powiedział uśmie­chnięty i podsunął nad ogień przylepkę chleba nadzianą na długie ostrze swego noża.- W takich warunkach szybko zmężniejesz, zobaczysz.- Mam nadzieję, że są jeszcze inne sposoby na zmężnienie poza zamarz­nięciem na śmierć - mruknął Simon zacierając dłonie.- Możesz zabić niedźwiedzia włócznią - powiedział Sludig.-To też robimy.Simon nie wiedział, czy Sludig żartuje.Binabik wysłał Qantaqę na polowanie i sam usiadł też przy ogniu.- I co, jesteście dzisiaj gotowi na długą jazdę? - spytał.Simon nie odpowiedział, gdyż miał usta pełne chleba; minęła chwila i Sludig też nie zareagował.Simon spojrzał na niego.Rimmersman siedział wpatrzony w ogień z zaciśniętymi ustami.Milczenie zaczynało być niezręczne.Simon przełknął chleb.- Chyba tak, Binabiku - powiedział szybko.- Daleko jeszcze musimy jechać?Binabik uśmiechnął się pogodnie, jakby milczenie Rimmersmana było dla niego czymś naturalnym.- Pojedziemy tak daleko, jak będziemy chcieli.Dzisiaj niebo jest czyste, więc dobrze byłoby przebyć długi odcinek drogi.W każdej chwili może nadejść deszcz i śnieg.- Czy my wiemy, dokąd jedziemy?- Częściowo, przyjacielu.- Binabik wyciągnął gałązkę ze stosu przy.gotowanego na ognisko i zaczął kreślić linie na wilgotnej ziemi.- Tutaj znaj­duje się Naglimund - powiedział rysując koło.Od niego na prawo i w górę zakreślił jakby muszle.- To są wzgórza Wealdhelm.Krzyżyk oznacza miej­sce, w którym się właśnie znajdujemy.- Zaznaczył go niedaleko koła.Potem na końcu łańcucha wzgórz narysował szybko duży owal otoczony kilkoma mniej­szymi kółkami, a za nimi kolejny łańcuch wzgórz.- I tak - zaczął, pochy­lając się nisko nad swym rysunkiem - wkrótce dotrzemy do tego jeziora - wskazał na duży owal - które nazywa się Drorshull.Sludig, z niechęcią, pochylił się nad rysunkiem.„Drorshullvenn, to znaczy Jezioro Młota Drora".- Zmarszczył brwi, i zrobił palcem kropkę na zachod­nim brzegu jeziora.- Tam jest Vestvennby, ziemia tego zdrajcy, Storfota.Chciałbym przejeżdżać tamtędy nocą.- Starł okruchy z ostrza swego sztyletu i uniósł go tak, by odbił się w nim słaby blask ognia.- Nie pojedziemy tam - powiedział stanowczo Binabik - więc bę­dziesz musiał zaczekać z zemstą.Będziemy przejeżdżali z drugiej strony jeziora, obok Hullnir do Haethstad, w pobliżu którego znajduje się klasztor świętego Skendiego, a potem prawdopodobnie pojedziemy w górę, przez północną rów­ninę w stronę gór.Nie będzie postojów na podrzynanie gardeł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl